I tak oto zaczyna się podróż, młody Terry. Kto wie, dokąd cię zaprowadzi? Raduj się nią!1
(…) Dla młodszego mnie, który myślał, że te historyjki są całkiem dobre… Mógłbym nauczyć tego młodzieńca kilku rzeczy!2
Smoki na zamku Ukruszon i Odkurzacz czarownicy to zbiory niezwykłe. Zgromadzono w nich wczesne utwory Terry’ego Pratchetta, publikowane niegdyś cotygodniowo w „Bucks Free Press”, a pracujący na stanowisku młodszego reportera przyszły poczytny autor (ciekawe, czy ktoś już wtedy się spodziewał?) pisał je pomiędzy sprawozdaniami z kolejnych jarmarków – taki przynajmniej sielankowy i z pewnością uładzony obraz przedstawił swym czytelnikom we wstępie do pierwszego tomu. Opowiadania wydano na nowo w niemalże niezmienionej formie, choć Pratchett przyznaje, że przynajmniej część z nich musiał musnąć tu, szczypnąć tam, jeszcze gdzie indziej dołożyć stosowny przypis. Nie mam wątpliwości, że dorosły Terence byłby w stanie nauczyć młodego Terry’ego paru rzeczy – kto z nas nie mógłby powiedzieć tego samego o sobie? A jednak zgadzam się też, że wypełniające dwa tomy historyjki są całkiem dobre – nawet jeśli mój osąd przyćmiewa mgiełka sentymentu charakterystyczna dla osoby, która dorastała, zaczytując się Światem Dysku do późnych godzin nocnych.
Wczesne Pratchettowe opowiadania to teoretycznie pozycja dla najmłodszych – skądinąd na pewno świetna, aby zachęcać pociechy do czytania. Ale jak to z rzeczami przeznaczonymi dla dzieci bywa, dorośli sięgną po te książki z niemniejszą przyjemnością, a podczas lektury będą uśmiechać się od ucha do ucha. Przetestowałam na sobie, testy na bratanku trwają.
Pojemność pisarskiej wyobraźni to wielki atut omawianych pozycji. Co prawda większość opowiadań charakteryzuje pewna prostota fabularna; także wśród ich bohaterów można dopatrzyć się powtarzalności podstawowych archetypów: niekiedy postaci są łebskie, niekiedy tchórzliwe i głuptaskowate, ale zawsze – dobroduszne i sympatyczne. No chyba że mówimy o czarnych charakterach – ci okazują się bezprzykładnymi łajdakami, lecz i oni wywołują raczej śmiech niż trwogę. Prawdziwe pisarskie fikołki widać w różnorodności światów, w jakich toczą się wydarzenia, i w samych przygodach bohaterów, a także – w sposobach, na jakie rozwiązują napotkane problemy. Gdzie indziej przeczytacie o groźnie wyglądających, ale na ogół dość przyjaznych smokach, przed spaleniem domów upewniających się, że nikogo nie ma w środku? Albo o ożywających parkowych statuach, tęskniących za pewną starszą panią, która codziennie wysiadywała na ławce i karmiła gołębie? Albo o awanturnikach mniejszych niż pyłek kurzu, a dzielniejszych od niejednego dorosłego człowieka?
Ci zaś, którzy – podobnie jak ja – sięgną po Smoki… i Odkurzacz… z pozycji sentymentalnej, odkryją, jak pewne pomysły i motywy obecne w późniejszej twórczości Pratchetta kiełkowały i ewoluowały. W zbiorach znaleźć można opowiadania dywanowe, a zatem toczące się w tym samym uniwersum, co debiutancka powieść brytyjskiego autora, nosząca tytuł – nomen omen – Dywan. Czytając o smokach, które obległy zamek Ukruszon (swoją drogą, nazwa ta stanowi prawdziwy tłumaczeniowy majstersztyk), ponieważ ich własne jaskinie zalała woda, trudno nie pomyśleć o smokach bagiennych – istotach nieporadnych, kruchych, a już z pewnością nie żywiących do nikogo złych uczuć. Bohaterski żółw Herkules (co żmiję zadusił, choć nie w kołysce) ma zwyczaj Myślenia Wielkimi Literami, trochę podobnie do Śmierci – ten drugi, jak pamiętacie, nie może wysławiać się inaczej, jak tylko GŁOSEM NICZYM UPADAJĄCE PŁYTY NAGROBNE. Toczący ze sobą nieustającą wojnę magowie Mallebor i Robellam to jak nic protoplaści kłótliwych, rubasznych wykładowców Niewidocznego Uniwersytetu.
Zresztą tendencja do powracania do starych pomysłów i dalszego ich rozwijania zaznacza się także w obrębie tych dwóch tomów. Część opowiadań bowiem łączy się w cykle. Blackbury, senne miasteczko na zawsze zastygłe za dziesięć trzecia, to miejsce, gdzie wbrew przytoczonemu cytatowi dzieje się wiele niezwykłych rzeczy: parkowe rzeźby ożywają, męczeni bólem zęba magowie rzucają uroki mieszkańców, a telewizory umożliwiają podróże w czasie. Z kolei Llandanffwnfafegettupagogo staje się miejscem akcji czegoś, co nazwałabym swoistymi „pratchettsternami” – to tutaj Bryn Bunyan, najszybsza pałka policyjna po zachodniej stronie rzeki Severn, ściga owcokradów co pedał wyskoczy (tak, te zapierające dech w piersiach pościgi odbywają się na rowerach) i zapobiega pojedynkom z użyciem lodów na patyku.
Humorystyczny wydźwięk poszczególnych opowiadań w obydwu tomach podkreślają rysunki Marka Beecha. Z pozoru wydają się niewinnymi, prostymi bazgrołami; jednak chaotyczna kreska kryje w sobie moc niepowtarzalnego stylu i mnogość detali. Trudno mi wyobrazić sobie bardziej trafione ilustracje do Pratchettowskich tekstów, jeszcze lepiej uwypuklające ich rubaszność i draczność.
Humor, absurd, dynamizm – wszystkie te słowa świetnie się nadają, aby opisać Smoki na zamku Ukruszon i Odkurzacz czarownicy. Opowiadania przepełnia entuzjazm światotworzenia i radość przeżywania niezwykłych przygód, a przede wszystkim uszczęśliwienie faktem, że można rezultatem własnej pracy twórczej umilić czas innym. Myślę, że Pratchett doskonale rozumiał, że autor nigdy nie pisze sam dla siebie, lecz robi to dla ludzi. I niezależnie od wieku odbiorców, zawsze tworzył z tą samą pasją.
_______________________________________________
1Por. dedykacja do: Terry Pratchett, Odkurzacz czarownicy.
2Por. dedykacja do: Terry Pratchett, Smoki na zamku Ukruszon.