Oryginalne akcje i ciekawa mechanika
Gibbous – A Cthulhu Adventure od rumuńskiego developera Stuck In Attic zabiera nas w podróż pełną humoru i mrocznych zdarzeń inspirowanych twórczością H.P. Lovecrafta. Historia została pomysłowo podzielona na rozdziały niczym książka. Zdobią ją ręcznie malowane ilustracje w Disneyowskim stylu, a także liczne animowane cut-scenki i klimatyczna muzyka.
W grze wcielamy się na zmianę w dwie postacie: bibliotekarza Buzza Kerwana oraz detektywa Dona Ketype’a. Oprócz standardowych akcji obaj posiadają po jednej specjalnej. Buzzowi towarzyszy mówiąca kotka Kitteh, która czasem (jeśli akurat ma na to ochotę i/lub jest właśnie skora do popisów) może pomóc w dosięgnięciu rzeczy, znajdujących się poza naszym zasięgiem. Don natomiast podczas „wizyty” u kultystów przypadkowo nabył zdolność używania Magicznego Znaku, pozwalającego odkrywać przeszłość badanych przedmiotów, odtwarzając zapamiętane przez nie głosy i inne (nieraz mroczne bądź zabawne) dźwięki.
Ponadto detektyw prowadzi notatnik z zapiskami najważniejszych śladów i zadań do wykonania, co jest bardzo przydatne jako pomoc, gdy „utkniemy”, a bibliotekarz nosi ze sobą Necronomicon, który pomimo że wygląda efekciarsko, jest tajemniczy i groźnie łypie okiem z okładki, jest raczej bezużyteczny przez większość gry. W pierwszej chwili sprawiał wrażenie bardzo ważnego, bo Don koniecznie chciał go znaleźć, a przy jego użyciu Buzz niechcący spowodował, że Kitteh zaczęła mówić, co zresztą bibliotekarz próbuje odkręcić; staje się to wręcz głównym motywem jego działań. Wydaje się to początkowo nieco naciągane. Czy naprawdę warto rzucić wszystko i wyruszyć w podróż, by zadowolić swojego pupila, bo wolałby pozostać zwykłym domowym zwierzakiem i nie mówić?
Poza panami również kotka, która osobiście preferowałaby pozostać jedynie „domową dekoracją”, w pewnym momencie będzie miała swoje pięć minut. Jej cynizm został doceniony także przez portal adventuregamers.com, gdzie dostała nagrodę dla najlepszego bohatera.
Gra prosta i przyjemna
Chociaż jesteśmy bardzo bohaterscy i rzucamy się w wir przerażających przygód, to raczej nie grozi nam tu nic złego. Gra wydaje się być odporna na błędy gracza i śmierć głównych postaci (być może do czasu?) nie jest możliwa. Przykładowo, nie możemy np. bezmyślnie wypuścić potworów, które chciałyby nas pożreć. W takiej sytuacji bohater spokojnie poinformuje nas: „Wolałbym tego nie robić”.
Z dodatkowych uproszczeń, oprócz wymienionego wcześniej notatnika detektywa, w rozwiązywaniu zagadek pomogą nam informacje wyłuskane z przezabawnych dialogów, a także możliwość podświetlenia wszystkich aktywnych punktów na planszy przez naciśnięcie spacji.
Trochę rozczarowało mnie jednak, że większość znalezionych przedmiotów wykorzystujemy przy najbliższej okazji. Wyjątkiem było noszone w kieszeni nieco dłużej halucynogenne ciastko (rodzące wiele szalonych pomysłów) oraz wspomniany Lovecraftowy Necronomicon, który pod koniec gry wyciągniemy zza pazuchy. Zabrakło mi nieco wielowątkowości przy rozwiązywaniu problemów.
Historia pod tym względem nieznacznie otwiera się na ulicach miasta w Rumunii, gdzie mimo iż wszystkie czynności prowadzą do osiągnięcia jednego celu, to mamy jednocześnie więcej dostępnych lokacji, a co za tym idzie – także możliwości pogłówkowania. Wykorzystanie przedmiotów jest także mniej tendencyjne np. (uwaga, spojler!) proca absolutnie nie służy do strzelania.
Kolejnym ułatwieniem w innych częściach gry jest blokada niektórych widocznych miejsc (jak sklep rybny) lub przedmiotów (zakurzona książka w bibliotece w Darkham) zanim staną się „fabularnie” potrzebne. Powoduje to niestety, że jest mniej zabawy z arsenałem posiadanych rzeczy.
Jeśli chodzi o pomysłowe kombinacje, to takich również nie brakuje! Możemy zaobserwować ukłon twórców (czy wręcz prześmiewkę) w stronę klasycznych gier przygodowych point and click, np. kiedy Don Ketype niczym MacGyver próbuje wydostać się ze swojej celi u kultystów, tworzy dziwaczną konstrukcję z zupełnie przypadkowych rupieci.
Zabawne i pomysłowe zagadki
Mimo wielu uproszczeń muszę przyznać, że zagadki trzymają przyzwoity poziom i zdarzyło mi się ze dwa razy nawet „zaciąć”. Co, jak dla mnie, świadczy o tym, że gra przygodowa jest naprawdę dobra i tutaj się nie zawiodłam.
Poza odnajdywaniem niezbędnych przedmiotów i wykorzystywaniem ich w szalony i niekonwencjonalny sposób znajdziemy też łamigłówki słowne, np. jedną z tajemniczym alfabetem w siedzibie Butchera (swoją drogą, w roli tej gościnnie wystąpił Doug Cockle, który doskonale jest nam znany z „growego” Wiedźmina) czy dopasowanie łacińskich wyrazów do odpowiednich miejsc na pentagramie na paryskim strychu, a także klasycznym „przegadaniu” oponenta.
Do najbardziej zaskakujących i najzabawniejszych zagwozdek ostatniego typu zdecydowanie zaliczyłabym rapowy pojedynek z Vladem oraz podsycanie agresji tłumu kultystów poprzez podpowiadanie śmiesznych kwestii ulicznemu wieszczowi.
Na koniec dodam jeszcze, że cała historia jest tak dziwna (i niepokojąca), że ukończywszy grę, przez moment nie byłam pewna, czy wygrałam czy przegrałam. Na finiszu czeka spora niespodzianka.