Znaki jakości? Nie tym razem
Na początku obecnego wieku, znany bardziej niż obecnie Mel Gibson i popularny mniej niż dzisiaj Joaquin Phoenix zagrali w filmie Manoja Nelliyattu’a Shyamalana opowiadającym o inwazji obcych na naszą zieloną, kosmiczną kulkę. Znaki (w oryginale Signs), bo o nich tu mowa, to thriller sci-fi, który nie tylko doczekał się trzech nominacji do nagród, między innymi w kategorii „ulubiony horror/thriller, ale również zarobił kwotę przekraczającą swój budżet niemal sześciokrotnie. Skąd w takim razie znalazł się na tej liście? Pomińmy już masę absurdów, jak choćby sens podbijania planety, która jest przesiąknięta toksyczną dla kosmitów wodą czy gonienie na golasa przy posiadaniu technologii pozwalającej na podróże międzygwiezdne (jakimś cudem wilgotność powietrza nie była problemem), bowiem produkcja ta posiada wadę nadrzędną, przez którą osobiście nie mogę dać jej oceny wyższej, jak przysłowiowe „dno i pięć metrów mułu” – wręcz absurdalną przewidywalność. Pojęcie elementu zaskoczenia jest tutaj zupełnie obce, już od pierwszych informacji o pozaziemskiej cywilizacji wiadomo jak zakończy się inwazja, każda kolejna decyzja bohaterów jest tak czytelna, że wyręcza widza z jakiejkolwiek aktywności umysłowej, a to wszystko uniemożliwia budowę choć odrobiny napięcia, tak kluczowego dla reprezentowanego gatunku. Nie pomaga tu nawet moja wrodzona odporność na spoilery, film jest po prostu tak pozbawiony jakichkolwiek zaskoczeń, że seans stanowi najgorszego rodzaju marnowanie czasu w nudzie i bezsensie. Zaprawdę, w porównaniu do tego tworu trawa rośnie emocjonująco, a farba na ścianie schnie sensacyjnie. Może polskiej ekranizacji S@motności w sieci to nie przebija i to jej powinno należeć miano tego najnudniejszego tworu kinematografii, ale jesteśmy na portalu o fantastyce, więc tu na podium wstępują Znaki. Na wszystkie trzy miejsca. – Artur Niedoba
Dołącz do dyskusji