Prywatnie jestem fanką twórczości Nataszy Remesz i konsekwentnie śledzę jej wszystkie kanały w mediach społecznościowych, by móc podziwiać kunszt, jaki ona reprezentuje i talent, jaki ona posiada. Od zawsze miałam wrażenie, że za tymi wspaniałymi pracami musi kryć się fantastyczna osoba. Miałam rację, przekonajcie się i Wy!
Zadałam kilka pytań dotyczących stosowanych przez nią technik oraz metod doskonalenia warsztatu. Nie mogłam też oprzeć się pokusie nawiązania do ilustrowanej przez nią książki, w końcu mamy Dzień Dziecka, a pozycja ta wyśmienicie nada się na prezent z tej okazji.
Pasja do rysunku pojawiła się już w czasach dzieciństwa, czy odkryła Pani w sobie ten talent później?
Mówiąc szczerze, nie pamiętam momentu, w którym pokochałam rysowanie – byłam za młoda. Z opowieści moich rodziców wiem, że jako dwulatka bazgrałam po wszystkim, po czym tylko byłam w stanie – w zeszytach, po ścianach, ewentualnie po stosach dokumentów, które akurat leżały w moim zasięgu, bo czemu nie? Widząc ten mój pociąg do mazania, mój dziadek zaczął intensywnie uczyć mnie, jak poprawnie trzymać ołówek, w związku z czym w wieku trzech lat potrafiłam posługiwać się nim poprawnie i rysować z większą swobodą, co o dziwo dało się zauważyć i po poziomie bazgrołów, które powoli stawały się rysunkami i po tempie nauki pisania, która szła mi wyjątkowo szybko. Pewnego dnia moją rodzinę odwiedziła znajoma mojej babci, która była malarką. Obserwując mnie rysującą i trzymającą ten ołówek w odpowiedni sposób powiedziała: „ona będzie rysować”. Sprawdziło się :). Od tamtej pory rysuję, gdy tylko mogę. Miało to też zbawienny wpływ na życie moich rodziców, ponieważ byłam dzieckiem, które wystarczyło zaopatrzyć w ołówek i papier i znikało ono na kilka godzin jak kamfora.
Czy pamięta Pani swój pierwszy rysunek? Co przedstawiał?
Nie pamiętam moich pierwszych rysunków, ale na szczęście nie muszę, gdyż mama zachowała wszystkie zeszyty z moimi „pracami”. Pierwsze z okresu drugiego roku życia, można zakwalifikować do kategorii abstrakcji, bo były to tylko niezgrabne linie i próby rysunków (chyba) figur geometrycznych, wyjątkowo krzywych i rysowanych ewidentnie trzęsąca się ręką. Natomiast pierwszy rysunek, który coś przedstawiał, narysowałam mając trzy lata i był to Simba z bajki Król Lew. Moja mama do dziś nosi w portfelu ten rysunek – w sumie nie był wcale taki zły.
Kolejne wczesne rysunki z czasów przedszkola w dziewięćdziesięciu procentach przedstawiały – zaskakująco – księżniczki. Tak, nie byłam wybitnie oryginalna. Gdy rysowałam, to zazwyczaj dziewczynki o małym torsie i ogromnej sukni, obowiązkowo w koronie na głowie. Proporcjami przypominały postaci z mangi Sailor Moon – czyli postaci o nogach co najmniej dwukrotnie dłuższych, niż posiadamy w rzeczywistości – i coś w tym musiało być, bo lwią część dzieciństwa spędziłam na rysowaniu mangi, na początku głównie Czarodziejki z Księżyca. Na drugim miejscu były komiksy – rysowałam na ilość, jakość i treść nie miała znaczenia. Zazwyczaj były to przygody kulek z oczami i rękami z kresek. Rysowałam je na małych biurowych bloczkach – miałam ich kilkanaście.
Tworzenie jest dla Pani relaksem, czy stało się już sposobem na życie?
Tworzenie zdecydowanie zawsze było dla mnie relaksem (ba! relaksem, rozrywką, terapią – rysowanie dobre na wszystko 🙂 ). Dlatego też jednym z moich życiowych celów było, aby to stało się przynajmniej w pewnym stopniu sposobem na życie. I do tego konsekwentnie dążyłam i wciąż dążę. Obecnie ilustracją zajmuję się zawodowo jako freelancerka. Ilustruję głównie książki, artykuły, e-booki i okładki płyt i książek. Często wykonuję także portrety, lub karykatury klientów czy projekty koncepcyjne postaci do gier. To jest ta część mojej kariery zawodowej, która sprawia, że czuję się spełniona i szczęśliwa. Drugą, mniej fascynującą , ale zdecydowanie znośną, jest praca na pół etatu, zupełnie nie związana z moim zawodem, która zapewnia mi stały dochód i możliwość zgromadzenia oszczędności. W chwili obecnej czuję, że jestem mniej więcej na półmetku – powoli poszerzam bazę moich klientów, rozwijam intensywnie moje social media, propaguję ilustracje i nazwisko i mam nadzieję, że w ciągle kilku lat będę w stanie utrzymać się wyłącznie z rysowania i grafiki projektowej. To wszystko na pewno nie byłoby takie proste, gdyby nie moja rodzina, która od dziecka powtarzała mi: „jeżeli rysowanie jest tym co kocham, powinnam zrobić wszystko, aby stało się moim sposobem na życie”, Jestem wielką szczęściarą, bo otrzymywałam same pozytywne sygnały. Nigdy nie usłyszałam zdań w rodzaju „a gdzie ty po tym ASP pracę znajdziesz”, lub „z rysowania nie da się żyć, powinnaś pójść na medycynę”. To podejście spowodowało, że dzisiaj nie przyszłoby mi nawet do głowy, że mogłabym robić cokolwiek innego od tego co kocham. Z drugiej strony – mam mnóstwo znajomych, których rodziny wybierają za nich ścieżki kariery, wierząc, że najważniejszy jest odpowiednio wysoki standard życia i zdrowie – resztę się kupi. Ja pracowałam w wielu branżach – proszę mi wierzyć, jako konsultantka bankowa miałam naprawdę dobry pieniądz za niepełny etat i nie byłam wcale szczęśliwa – zwłaszcza gdy musiałam iść do pracy.
Dostrzegłam, że wiele Pani prac ukazuje silne dziewczyny. Siła jest kobietą? Czy to wpływ osób z Pani otoczenia?
O! Muszę przyznać, że zwróciła Pani uwagę na coś, co chyba wydarzyło się u mnie dość podświadomie. Kobieca siła rzeczywiście często pojawia się w tematyce moich prac i zapewne ma to związek z moim postrzeganiem świata, doświadczeniami i ludźmi, których spotkałam na swojej drodze. Nie wydaję mi się jednak, by siła była kobietą. Myślę, że nie posiada ona płci, nawet jeśli czasem próbujemy wepchnąć ją w stereotypy takie jak silny fizycznie mężczyzna i silna psychicznie kobieta. Natomiast jestem pewna, że kobiety są silne – wiem to, ponieważ od dziecka je obserwuję. Linia kobiet w mojej rodzinie ma kilka wspólnych cech – mocny, przebojowy charakter, zadziorność i buńczuczność. Moja mama to charyzmatyczna bizneswoman i mama mojej 9-letniej siostry. Pracuje w dwóch firmach, z których jedną prowadzi sama. Jest niesamowicie zaradna i wytrzymała – dlatego też z okazji Dnia Mamy stworzyłam dla niej ilustracje, na których przedstawiłam ją jako Wonder Mom (nawiązanie do Wonder Woman). Mama mojej mamy to łamiąca schematy „Matki Polki” kobieta, która stawiała się stereotypom i umniejszającym kobietom zasadom z podniesionym czołem w czasach, gdy było to co najmniej w złym tonie. Moja prababcia była kobietą, która będąc w ciąży, skakała z jadącego pociągu w zaspy śnieżne, ratując się przed Gestapo. W końcu kobiety, które otaczają mnie na co dzień: jak moja dobra koleżanka i autorka tekstów A jak Asgrad Natalia Hluzow – dziewczyna manifestująca swoja siłę poprzez niezależność, zaradność, walkę o własne przekonania w tak pozytywny i motywujący sposób, że zawsze mnie tym zaraża. Myślę, że dużo naszych wspólnych rozmów miało wpływ na moje dzisiejsze prace.

Wonder Mum
Z drugiej strony to co sprawia, że wierzę w siłę kobiet, to kombinacja mojego dość silnego charakteru ze sposobem, w jaki zostałam wychowana. W moim domu nie patrzono przez pryzmat płci. Bycie niezależnym, zaradnym, silnym czy słabym było cechą po prostu ludzką. I taka perspektywa skonfrontowana ze światem , w którym kobiety często są definiowane właśnie przez pryzmat bycia kobietą mogło sprawić, że dziś podświadomie przemycam w moich pracach treści, które zdają się mówić „hej, popatrz na mnie, jestem super!”.
Jest Pani fanką gatunku fantasy? Na Pani fanpage’u można znaleźć wiele postaci z komiksów, filmów, książek lub po prostu inspirowanych baśniami.
Tak, zdecydowanie fantasy jest czymś, co od zawsze mnie fascynowało i klimat tego gatunku potrafi pochłonąć mnie bez reszty. Nie wiem, czy mogę się nazwać fanką, gdyż nie jestem wierna fantasy w stu procentach ani tez nie posiadam ogromnej wiedzy na jej temat, natomiast uwielbiam takie pozycje jak Wiedźmin (czy w ogóle proza Sapkowskiego), Gra o Tron, Władca Pierścieni czy Harry Potter. Grywam także w gry typu MMORGP, które w większości osadzone są w świecie fantasy – z tych popularnych np. Word of Worcraft czy League og Legends. Zdarza mi się też bywać na sesjach RPG, gdzie gra opiera się na spotkaniach z udziałem Mistrza Gry, księgi i kości, najczęściej na konwentach, bo wtedy jest na to czas. Lubię grać, bardzo, choć na to zazwyczaj nie ma czasu i często gdy wychodzi nowa ciekawa gra, pocieszam się gameplayem oglądanym na YouTubie.
Oprócz tematyki fantasy uwielbiam klimaty komiksów amerykańskich i japońskich – jestem na bieżąco ze wszystkimi ekranizacjami Marvela i DC Comics, jak również ekranizacjami japońskich komiksów – bardzo podobał mi się Ghost in the Shell, który dobrze pamiętam z mangi, a teraz czekam na ekranizację mojej ukochanej serii z dzieciństwa czyli Battle Angel Alita, która ukaże się już w tym roku.

Star Wars – postaci inspirowane moją rodziną
Oprócz powyższych jestem miłośniczką mitologii słowiańskiej – s tąd dużo nawiązań do baśni w moich rysunkach. Dwa lata temu stworzyłam serię Beboków, czyli potworków – był to projekt, w którym przez rok codziennie publikowałam jednego stworka – wśród nich można znaleźć zilustrowane bóstwa naszej rodzimej mitologii takie jak Perperuna (boginii burzy) czy Swaróg (bóg słońce). Uwielbiam czytać o naszych wierzeniach, jest to niezwykle ciekawe, mroczne, nietypowe i groteskowe – mało wiemy o tym, jak barwną wyobraźnię mieli Słowianie. Dlatego zawsze cieszę się, gdy powstają takie pozycje jak np. Wiedźmin – które przynajmniej częściowo ukazują ten niesamowity świat. Na przestrzeni ostatnich kilku lat powstał także rewelacyjny projekt Allegro – Legendy Polskie – czyli seria krótkich filmów, które reżyserował Tomek Bagiński. Bardzo je polecam. Mitologia słowiańska jest tym obszarem moich zainteresowań, który jest dla mnie wyjątkowo ważny ze względu na propagowanie naszej pięknej kultury. W przyszłości będzie miał efekt w postaci ilustracji, a być może nawet większego projektu.

Beboki
Książka „A jak Asgard”, do której tworzyła Pani ilustracje, była adresowana do najmłodszych czytelników. Czy miało to wpływ na Pani pracę? Czy jest różnica w tworzeniu treści dla dzieci i dla dorosłych?
Ilustracje do A jak Asgard tworzyłam z myślą o czytelniku w wieku wczesnoszkolnym, czyli o dziecku, które już sporo rozumie i można mu pokazać odrobinę więcej niż przedszkolakom – to w przypadku mitologii nordyckiej duży atut. Skandynawskie wierzenia są w wielu momentach mroczne i przerażające, a jednocześnie nasz zespół (czyli ja i Natalia Hluzow – autorka tekstów) chciał przekazać je zgodnie z prawdą historyczną dawnych przekazów. Zdecydowanie większą część czasu poświęconego analizie mitologii spędziłyśmy nad zastanawianiem się, jak dużo krwi, śmierci i upiorów możemy pokazać czy opisać, aby książka była autentyczna i jednocześnie nie traumatyzowała młodego czytelnika. Dobrym przykładem na taką ilustrację jest Garm i Hel. Na etapie konceptu było dość mrocznie, ponieważ Hel – bogini śmierci jest w połowie kościotrupem – no niestety trochę makabrycznie. Gdybym kierowała ilustrację do osoby dorosłej, bez skrępowania przedstawiłabym tę postać ze szczegółami – w końcu połowa jej ciała powinna być w stanie rozkładu ukazując szkielet. Skrajnie mogłabym sięgnąć po takie środki wyrazu jak pokazanie bogini borykającej się z chodzeniem, gdy połowa jej organów wewnętrznych wypada z ciała, bo jest ono jedną wielką dziurą – nie mogłam jednak tego zrobić w książce dla dzieci. Postanowiłam więc „obrać Hel ze skóry” w bardzo „czysty” sposób – same kości – prawie symboliczne, zero realizmu – a z drugiej strony ładna buzia, i podkreślone mocno inne atrybuty, jak suknie czy włosy. Finalnie okazało się, że jest to jedna z ulubionych postaci dziewczynek czytających książkę 🙂

Hel – boginka z książki „A jak Asgard”
To było największym wyzwaniem i myślę, że to właśnie najmocniej odróżnia projektowanie ilustracji dla dzieci od ilustracji dla dorosłych.
Projektując ilustracje dla dzieci, trzeba dobierać środki wyrazu adekwatnie do wieku czytelnika – tak, aby wiedział, co znajduje się na ilustracji, rozumiał kontekst, czuł atmosferę utworu i aby sygnały wysyłane przez treść nie powodowały negatywnych emocji związanych z formą. W końcu naszym celem jest, aby młody czytelnik po raz kolejny sięgnął po książkę.
Jak udoskonala Pani swój warsztat?
Uwaga, będę nudna 🙂 W bardzo prosty i jednocześnie żmudny sposób – rysuje od kilku do kilkunastu godzin dziennie. W mojej opinii doświadczenie uczy najlepiej i najszybciej. Natomiast wchodząc w szczegóły – staram się wychodzić poza strefę komfortu.
Studiowałam na ASP w Katowicach. Ze studiów wyniosłam dużo przydatnych umiejętności takich jak podstawy anatomii, perspektywy, przestrzeni, kompozycji czy koloru. Były to wartości dodane, które są niezbędną podstawą do pracy jako grafik czy ilustrator, natomiast w mojej opinii nie są najcenniejsze. Dwóch najważniejszych elementów doskonalenia umiejętności nauczyłam się poza studiami i wyniosłam je z wykładów TED. Nie pamiętam już, kto o tym mówił i jaki wykład prowadził, ale pamiętam, że pracowałam na moim laptopie, robiąc kolejny projekt i słuchałam tego wykładu. I w pewnym momencie usłyszałam rzecz banalną i genialną zarazem – „wychodź poza strefę komfortu”. Co to dokładnie oznacza? zacznij robić to, czego nie potrafisz, czego się obawiasz, co sprawia ci trudność i dyskomfort. I to jest sztuka. Długo nad tym myślałam, jeszcze dłużej się przymierzałam do rozpoczęcia, aż pewnego dnia postanowiłam zacząć. I zaczęłam – miałam absolutny problem z ujęciem postaci w ruchu. Portret, statyczna pozycja – nie ma problemu. Bieg, rzut piłki – nie ma szans, nie jestem w stanie narysować – jestem w stanie jedynie przerysować. Więc zaczęłam przerysowywać. Po kilkudziesięciu próbach okazało się, że mogę narysować dziecko rzucające piłkę obudzona w środku nocy. Nie był to przyjemny proces, nie było w tym radości rysowania. Był frustracja i mnóstwo potarganych kartek. Czasami odstawiałam tę pracę na tydzień czy dwa. Ale zawsze wracałam. Dziś nie mam już z tym żadnych problemów, bo okazało się, że gdy wychodzisz poza strefę komfortu, to uczysz się także umiejętności wychodzenia poza strefę komfortu, więc kolejne próby poprawienia warsztatu nie były już tak trudne. To jest mój sposób.

Portrety: Ola Kasprzyk i Maciej Dąbrowski oraz Nancy z serialu Stranger Things
Jeżeli chodzi o pomoce naukowe, ja uwielbiam inspirować się pracami innych ilustratorów i artystów. Genialnym narzędziem w tej kwestii jest Pinterest. Jesteśmy w stanie znaleźć tam wszystkie materiały – od rozpisanych palet kolorystycznych skór każdej narodowości przez samouczki wyrazów twarzy po szczegółowe anatomiczne rysunki ciała. Ta sama kwestia tyczy się serwisu YouTube. Mnóstwo zdolnych ludzi dzieli się tam swoja wiedzą za darmo. Warto z tego korzystać, bo jest to skarbnica wiedzy, która daje nam wszelkie możliwości, aby rozwijać nasz warsztat. I samodyscyplina. Pomaga 🙂
Jaka jest Pani ulubiona technika?
Jeżeli rysuję ręcznie to tylko długopisem. Odstawiłam ołówek, niczego nie wymazuję, niczego nie koryguję. Wynika to z tego, że ręcznie wykonuję głównie szkice, na których pewne ślady „dochodzenia” do finalnego efektu mogą być widoczne. Gdy mam gotowy szkic, wszystko przenosi się na ekran komputera, ponieważ moją główną techniką jest digital painting i digital drawing, czyli rysunek za pomocą tabletu graficznego.
Tworzę głównie w programie Photoshop i Illustrator. Zdecydowanie polecam tę technikę każdemu, kto kiedykolwiek chciałby spróbować sił w rysunku – gdyż jest to najszersza paleta możliwości, jaką można sobie wyobrazić. W takim programie możemy tworzyć ilustracje i grafiki dowolną techniką, gdyż pędzle których używamy mogą imitować dowolny rodzaj farby, markera, pisaka, ołówka, węgla, rysika, stalówki. Możemy tworzyć własne pędzle lub pobierać je ze dedykowanych stron internetowych–- ja w tej chwili najczęściej używam pędzla w formie odcisku palca. Sprawdza się genialnie, bo odpowiednio pomniejszony imituje pastelę olejną, a odpowiednio powiększony przypomina gwasz. Po zakończonej pracy mamy jeszcze gamę opcji jak łatwa zmiana kolorów, nasycenia, kontrastu – coś czego nie zrobimy w technikach manualnych. To bardzo przyspiesza i ułatwia pracę.
Zabawnym przykładem jest sytuacja, gdy czasem popełnię błąd, rysując ręcznie, odruchowo szukam klawiszy ctrl+z aby wykonać operację „cofnij”. Niestety, na kartce papieru nie działa 🙂
Oczywiście technika cyfrowa nigdy nie będzie wierną kopią tego, co jesteśmy wstanie stworzyć manualnie i nawet najpiękniejsza akwarela dla wprawnego oka będzie zdradzała ślady prawdziwego i sztucznego pędzla. Takie niuanse jak faktura papieru, ślady włosów pędzla na papierze czy tym podobne mają niepowtarzalną wartość. Dlatego też czasem sięgam po akwarele, które są moją ulubioną techniką zaraz po technice cyfrowej.

Akwarela
Skąd czerpie Pani inspirację?
Głównie z prac lepszych od siebie. Zawsze byłam fanką animacji studia Disneya i pamiętam, jak na początku studiów udało mi się dostać książkę, która stanowiła moje kompendium wiedzy na tamten czas i była ogromną siłą napędową mojej weny. Było to The Illusion of Life napisane przez animatorów Disneya – Franka Thomasa i Olliego Johnstona. Ta dwójka to jedni z pierwszych animatorów wytwórni Disneya – odpowiedzialni między innymi. za Królewnę Śnieżkę. Oczywiście obecne animacje Disneya też zasługują na wzmiankę, ponieważ praca ilustratorów i animatorów przy tych produkcjach to majstersztyk. Bardzo polecam śledzić rysowników Disneya na Instragramie, można odkryć na nowo znane nam już historie.
Inny rodzaj inspiracji, który potrafi wprowadzić mnie w klimat, czy obudzić wenę, to filmy i animacje w ogóle. Obrazy, które zawsze mnie urzekają to między innymi Sekret Księgi z Kells i Sekrety Morza produkcji Cartoon Saloon,lub też wszelkie animacje japońskiego Studia Ghibli (Mój przyjaciel Totoro, W Krainie Duchów). Te produkcje są dla mnie, oprócz rozrywki, formą sztuki. Abstrahując od niezwykłych fabuł, mają wysmakowane formy kolory i piękną muzykę, które zostają ze mną na długo po skończeniu seansu.
Jeżeli chodzi o inspiracje techniczne – głównym narzędziem oczywiście jest internet, a głównym medium aplikacje i strony internetowe takie jak: Pinterest, Tumblr, Facebook, Skillshare, ArtStation czy Behance. Jest tylu wspaniałych ilustratorów na całym świecie, że ja nie byłabym w stanie wskazać ulubionych twórców. Mogłabym wskazać ulubione prace, ale to też jest względne – w zależności od mojego poziomu umiejętności zachwycają mnie ciągle inne prace.
Czy jest Pani typem artysty ceniącym porządek czy lekki chaos nie przeszkadza Pani w tworzeniu?
Prywatnie jestem porządkowym freakiem. Uwielbiam sprzątać i mieć posprzątane. W moim domu nie znajdzie pani jednego brudnego kubka po kawie albo ubrań na krześle – w związku z tym żyje się ze mną ciężko, bo potrafię chodzić za każdym i sprzątać. Nie siądę do pracy, jeśli wszystko nie leży na swoim miejscu – to jest czasami prawdziwy problem – po prostu nie potrafię się skupić. W przerwie od pracy, gdy idę zrobić sobie kawę, zdążę zetrzeć kurze i wstawić pranie. Uwielbiam to – to mnie relaksuje. I jako ilustratorka i grafik mam dokładnie tak samo. Pulpit, dysk zewnętrzny – wszystko po katalogowane i opisane. Raz na jakiś czas zrobi się bałagan, bo nie da się mieć zawsze idealnego porządku na dysku – to znaczy – ja jeszcze nie potrafię (ale cos czuję, że to wszystko przede mną). Natomiast po kilku dniach obcowania z lekkim chaosem robię porządki.
Domyślam się, że brzmi to pewnie dość nudno, a do tego nietypowo, bo słyszy się zazwyczaj, że artyści żyją właśnie w pewnym artystycznym nieładzie. Ale taka już jestem – a właściwie taka się stałam, bo jako dziecko byłam na przeciwległym biegunie. Zmieniło się to pewnego dnia, gdy sama poczułam potrzebę lepszej organizacji mojej przestrzeni i niczego nie żałuję 🙂 Paradoksalnie mam więcej czasu, bo umiem utrzymać porządek na co dzień, co sprawia, że nie marnuję czasu na sprzątanie, a poświęcam go rysowaniu – to jest dłuższa historia – ale w dużym skrócie – polecam przeczytać Magię Sprzątania autorstwa Marie Kondo.
Czy tworzy Pani rysunki na zamówienie, mój redakcyjny kolega zakochał się w kilku elfkach i wiele by dał by mieć jedną na własność!
Jest mi niezmiernie miło to słyszeć! Jeżeli ktoś jest w stanie zakochać się w moich pracach, to nie wiem czy mogłabym prosić o więcej :). Dla takich momentów właśnie rysuję. Oczywiście jeżeli pani koledze marzy się elfka, mogę takową wykonać, nawet wedle preferencji, bo tak jak wspominałam wcześniej tworzę też projekty na zamówienia. Moim głównym źródłem zarobkowym zaraz po ilustrowaniu książek artykułów i e-booków jest właśnie tworzenie ilustracji dla klientów indywidualnych. Najczęściej są to portrety rodziców, dzieci, domowych pupili czy ukochanych osób. Największy ruch na tego typu zamówienia generuje się w okolicach świąt Bożego Narodzenia, Dnia Dziecka, Dnia Matki czy Ojca z oczywistych względów. Na Gwiazdkę, Wielkanoc i Walentynki tworzę także kartki okolicznościowe z wizerunkami członków rodzin i par – cieszy mnie to że pomimo cyfryzacji naszego świata ludzie dalej mają potrzebę i chęć wysyłania papierowych pozdrowień i kartek z życzeniami.

Ilustracje do e-book’a Pauliny Styś o zdrowym odżywianiu
Co powiedziałabym Pani osobie, która chce nauczyć się rysować, ale nie wie do końca jak zacząć, jak przestać tworzyć „do szuflady” i rozwinąć skrzydła?
Nie chciałabym stawiać się w roli autorytetu, który ma niezawodną wiedzę na temat tego, jak zacząć rysować, ale na pewno mogę podzielić się moim doświadczeniem i tym, co mi pomogło. Jeżeli dopiero zaczynasz swoją przygodę z rysowaniem i nie jesteś pewien ani swojego warsztatu, ani poziomu wyjściowego – zbierz swoje najlepsze prace i pokaż je osobie kompetentnej – wybierz się na kurs plastyczny do pobliskiego MOPT-u, Pałacu Kultury, lub znajdź taki kurs w Internecie – w każdym większym mieście nie powinno być z tym problemu. Przyjdź i pokaż swoje rysunki, zapytaj o opinię – nauczyciel rysunku na pewno da ci cenne wskazówki, co robić dalej. Jeżeli jesteś w wieku szkolnym i kochasz rysować – złóż swoją kandydaturę do liceum plastycznego – jest ich w Polsce kilkadziesiąt. Można oczywiście próbować szkolić się na własną rękę – studiować kursy internetowe, lub uczestniczyć w webinarach, ale w mojej opinii – na początku warto mieć tę jedną osobę lub osoby, które nas poprowadzą.
A jak zacząć zdobywać pierwsze zlecenia? Pytać, szukać, wysyłać maile, ogłaszać się. Jak mówi moja mama „nie chcą cię wpuścić drzwiami, wejdź oknem” – taki był mój sposób. To może brzmieć nachalnie, ale to niestety jedyny sposób. Konkurujemy z całym mnóstwem zdolnych, ambitnych ludzi i musimy być zdeterminowani.
Jedne z moich pierwszych zleceń zdobywałam przez znajomych. Ogłaszałam na Facebooku, że jestem grafikiem i szukam pracy. Wtedy chyba jeszcze nie było czegoś podobnego do grup czy fanpage’y, to był 2010 rok. Pamiętam że wysyłałam wiadomości do znajomych ze środowiska artystycznego. Wyszukiwałam też wszelkie studia reklamy i wydawnictwa i słałam setki maili z pytaniem o pracę czy staż. Jeżeli tylko miałam możliwość pojawienia się osobiście w takim studiu ze swoim CV, szłam tam – zawsze była szansa, że zastanę właściciela studia i będę mogła od razu spróbować go przekonać do przyjęcia mnie do pracy. Pytałam rodzinę i znajomych. Udało mi się w ten sposób, będąc jeszcze w liceum, stworzyć wystrój wnętrza dla salonu fotograficznego i archiwizować dzieła sztuki w jednej z katowickich galerii. Zaczynałam od najprostszych zadań, jak wyrównywanie slajdów do prezentacji i przesuwanie napisów. Na początku praca ta nie była fascynująca, ale to wszystko budowało moje doświadczenie w pracy z klientem i dawało mi możliwości na znalezienie ciekawszej i lepiej płatnej pracy w przyszłości – co niedługo potem się wydarzyło.
Dzisiaj mam na koncie kilkadziesiąt wykonanych zleceń, myślę, że powoli zbliżam się do setki. Wśród nich pracę na etacie jako grafik, mnóstwo portretów, identyfikacji wizualnych, kilka stron internetowych, całą masę materiałów reklamowych takich jak plakaty, ulotki, broszury. W końcu coś, co kocham tworzyć najbardziej – koncepty postaci do gier, okładki płyt, trzy zilustrowane książki, kilkadziesiąt zilustrowanych artykułów i kilka blogów. Mam trzech stałych klientów i zlecenia na kilka najbliższych miesięcy.
Do tego istnieję na wszelkich mediach społecznościach, na których mogę znaleźć potencjalnych klientów – Facebook, Instagram, Tumblr, Linkedin, Artstation, Behance. Jestem w trakcie budowania strony internetowej. Mam skrzydła rozwinięte do połowy i powoli się wzbijam – i mi ten sposób się sprawdza – warto spróbować.
Czy ma Pani swojego ulubionego artystę?
Niestety, nie mam – jest to zwyczajnie niemożliwe, aby wybrać. Powody mam dwa – pierwszy – jest tak wielu wybitnych, a każdy z nich specjalizuje się w innym obszarze (tła, moda, tworzenie postaci, portrety, animacja); drugi – często arcydzieła powstające na papierze i ekranie są wypadkową wspólnej pracy artystów. Natomiast mogę kilku spośród wielu którzy są dla mnie wzorem, kolejność jest przypadkowa 🙂

Praca na konkurs Wacom – portret ilustratorki Eve
Uwielbiam wszelkie produkcje wychodzące spod ręki Tomka Bagińskiego – polskiego animatora. Na pewno większość z nas kojarzy film Katedra, którym zasłynął w branży. Współtworzył Legendy Polskie, pracując nad filmem o Twardowskim razem z grupą Allegro, i z Netflixem nad serialem Wiedźmin.
Z ilustratorów uwielbiam wymienionych wcześniej Franka Thomasa i Olliego Johnstona za ich swobodę w tworzeniu i animacji postaci. A z bardziej współczesnych artystów koniecznie muszę wymienić ilustratora, który stworzył tła do animacji Sekrety Morza – Steve’a McCarthy. Piękne wysmakowane akwarele i cudowny klimat ilustracji (https://www.mrstevemccarthy.com/). Kolejną postacią jest Sam Nassour, który pracował jako dyrektor kreatywny dla takich wytwórni jak Cartoon Network, DreamWorks czy Nickelodeon Jr. – ilustrator tworzący w technikach cyfrowych. Z ilustratorów polskich nie mogłabym nie wymienić Katarzyny Boguckiej, która tworzy ilustracje jak rodem z lat 60., ze współczesnym akcentem.
Wymieniłam jedynie wierzchołek góry lodowej, ponieważ tak jak wspominałam wcześniej – ograniczenie się do jednego ulubionego artysty w tak rozbudowanym i niejednorodnym świecie ilustracji graniczy z cudem.
Bardzo dziękuję za rozmowę.