Czasem dobrze jest wrócił do tytułów sprzed lat i sprawdzić jak zniosły próbę czasu. Czy darzone przez nas sentymentem produkcje nadal prezentują przyzwoity poziom? A może da się je oglądać tylko przez filtr nostalgii? Przedstawiamy kolejny tekst z cyklu Retroseans, w którym bierzemy na tapetę nasze ulubione filmy i seriale. Tym razem na tapet trafiły Gwiezdne wrota.
Dawno, dawno temu gdzieś w odległej galaktyce… a nie, może jednak nie w tak odległej. Większość filmów i seriali science fiction obrazuje przyszłość gdzie człowiek zaczyna ekspansję poza swoją ojczystą planetę – Ziemię, albo już dawno to zrobił. Zawsze się jednak zastanawiałem, jak to zrobił, czy w wyniku opracowywania nowych technologii, czy może ktoś udzielił mu drobnej pomocy. Ni mniej brakowało mi filmów właśnie z nie tak odległej przyszłości, a nawet teraźniejszości i wówczas obejrzałem obraz Gwiezdne wrota, który do kin trafił w 1994 roku. Widziałem go w okolicach 2000 roku, gdy emitowano go jako hit w jednej z polskich stacji telewizyjnych. Zaciekawił mnie – wówczas szczyla – a że lubiłem i lubię nadal dobre kino science fiction postanowiłem go odświeżyć i sprawdzić, czy wciąż jest tak dobry, jak go zapamiętałem.
Że jak?
Teorii spiskowych odnośnie do powstania niektórych budowli czy narodzin naszej cywilizacji jest tyle, że można by było wydać encyklopedię. Jedną z nich wykorzystali do produkcji filmu scenarzyści, a chodzi tutaj o piramidy, których budowa przy starożytnej technice byłaby niemożliwa. Uważa się także, że nie były to krypty władców Egiptu, faraonów, a specjalnie przygotowane lądowiska dla statków kosmicznych. Jeśli połączymy te dwie teorie postanowili wykorzystać scenarzyści – Roland Emmerich oraz Dean Devlin.

„Gwiezdne wrota” -kadr z filmu
No to wchodzimy!
Przenosimy się do czasów współczesnych produkcji (koniec XX wieku), kiedy rząd zbiera osoby do udziału w tajnym wojskowym projekcie badawczym. Z tego powodu zostaje przywrócony do służby będący w rozsypce po stracie syna pułkownik O`Neil (Kurt Russel) oraz głoszący niespotykane teorie naukowe dotyczące wykorzystania piramid dr. Daniel Jackson (James Spader). Zostają oni wysłani do, oczywiście tajnej, bazy wojskowej gdzie znajduje się odnalezione na początku XX wieku wielkie „koło” niewiadomego pochodzenia, którego powstanie datuje się na czasy narodzin cywilizacji w dolinie Nilu. Nieco później udaje się uruchomić przedmiot który okazuje się swego rodzaju międzygalaktycznym teleporterem do innego świata, podobnego do naszego, tylko leżącego w drugiej części znanego nam wszechświata. Do jego uruchomienia było potrzebne odczytanie określonych znaków, które rozszyfrował Jackson. Po wysłaniu przez wrota łazika okazuje się, że istnieją tam warunki niezbędne do życia, jednak do zbadania terenu wymagana jest szersza analiza przez odpowiednich ludzi. Właśnie w tym celu powołano zespół rozpoznawczy, który po dotarciu na miejsce ląduje w środku starożytnej budowli. Bohaterowie spotykają ludność miejscową, przypominającą właśnie cywilizacje staroegipską. Okazuje się, że są oni niewolnikami uznającego się za boga kosmity – Ra, który po zagładzie swojego ludu wybrał i posiadł ciało człowieka,, jako najłatwiejsze do naprawy. Dalsze losy grupy pokazują stawianie oporu wobec tyranii Ra oraz działania prowadzące do jego obalenia. Pochodzenie ludzkości zostaje wyjaśnione w bardzo prosty sposób, co jednak zostawia ono niedosyt po obejrzeniu filmu, który można uznać za pierwszy w tym uniwersum.

„Gwiezdne wrota” -kadr z filmu
Kto, gdzie i po co?
W rolę pułkownika Jacka O`Neila wcielił się znany wszystkim Kurt Russel, który miał zagrać twardego, sceptycznie nastawionego do nowego świata dowódcę oddziału zwiadowczego, człowieka zniszczonego życiem. Trochę młodszy niż w ostatnim filmie dotyczącym Strażników Galaktyki, Kurt wypada bardzo dobrze, co przyszło mu łatwo, gdyż wcielał się już w podobne postacie. Także James Spader, mający wówczas zaledwie 34 lata i dopiero zdobywający sławę, zagrał ambitnego egiptologa bardzo naturalnie. Ogólnie postaci nie wymagały znakomitej sztuki aktorskiej, ale odtwórcy głównych ról zaprezentowali się co najmniej przyzwoicie, najlepiej wypada Spader.
Średni poziom efekciarstwa
Gwiezdne wrota zostały zrealizowane przy minimalnym wykorzystaniu powierzchni. Jedyną otwartą przestrzenią jest kawałek pustyni, reszta scen rozgrywa się w pomieszczeniach czy na bardzo ograniczonych terenach. Wprawdzie przyłożono uwagę do wystroju pomieszczeń, jednak po ponownym obejrzeniu filmu wydaje mi sie, że więcej zobaczę nawiązań do kultury starożytnego egiptu w tureckim serialu oglądanym przez moich teściów niż w Stargate. Efekty zaś, prócz otwarcia wrót i podróży przez nie, również zostały ograniczone do minimum. Podobnie jest z oprawą audio. Na początku wita nas bardzo klimatyczna muzyka, tworząca idealne wprowadzenie, aż się czeka, co będzie dalej. Niestety tylko początek był dobry. Muzyka, która czasem bardziej pasuje do thrillera czy obrazu detektywistycznego niż do filmu SF, obniża przyjemność z oglądania filmu. Nie jest to może aż tak uciążliwe, bo, ma ona swoje dobre momenty, jednak to w najlepszym razie średnia ścieżka dźwiękowa.

„Gwiezdne wrota” -kadr z filmu
Inny świat..
Za dzieciaka Gwiezdne wrota oglądałem z zapartym tchem, uważając film za jeden z lepszych, jakie widziałem. Dla młodego miłośnika fantastyki w czasach gdy filmy tego typu pojawiały się rzadko, to było coś. Jednak po ponownym obejrzeniu uznałem film za dobry obraz, któremu wiele brakuje. Oprawa audiowizualna jest średnia, ale zdecydowany atut stanowi fabuła. Chociaż raczej płytka, mogła być furtką do czegoś większego, gdyż posiada potencjał, którego w pełni nie wykorzystano. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że Gwiezdne wrota powinny mieć od początku kształt serialu, a to, co powstało, z powodzeniem mogłoby być pilotem.
Coponiektórzy GW oglądają dla… Ra (Jaye Davidson) <3 Acz mogę być w mniejszości ^^"