Zazwyczaj powrót do klasyków sprzed dwóch dekad bywa bardzo bolesny. Archaiczna oprawa często odrzuca od ekranu w błyskawicznym tempie, zanim sprawdzimy, czy zestarzała się także sama rozgrywka. A jak jest w przypadku serii Fallen Haven?
Niemalże wszystkie gry turowe mają w sobie tę specyficzną siłę przyciągania. Sprawia ona, że siedzimy sobie przy komputerze godzinkę, a tutaj nagle robi się czwarta nad ranem. Efekt ten występuje niezależnie od stopnia skomplikowania tytułu, czy szeroko rozumianej „formy podania”. Nie ważne czy wysyłamy nasze smoki, aby zmiażdżyły armie krasnoludów, czy napuszczamy gwiezdną flotę na statki nieprzyjaciela – zawsze chcemy zagrać TYLKO JESZCZE JEDNĄ TURĘ.

Gry z serii można kupić na GOG.COM
Rozgrywka się nie starzeje
Przyznaje otwarcie, że syndrom ten występuje również w przypadku gier, których oprawa audiowizualna powoduje przy pierwszym uruchomieniu krwotok z oczu i uszu. Jeśli już wyobraźnia zaakceptuje fakt, że ta wydająca piskliwe dźwięki kupka pikseli to nasza piechota, zaczyna się zabawa. Pozostaje nam tylko jeszcze zrozumienie zasad.
Często twórcy gier wyśmiewani są z powodu implementowania w swoich najnowszych tytułach rozbudowanych samouczków. Pokazywanie graczom jak chodzić, skakać czy patrzeć w górę i w dół rzeczywiście zakrawa na absurd. Spróbujcie jednak pokonać komputerową AI w dwufazowej, strategicznej rozgrywce, kiedy kompletnie nie znacie zasad. Witamy w Fallen Haven.
Zrób to sam
Zanim poznałem reguły rządzące Fallen Haven, mój przeciwnik zdążył zająć już połowę obszaru i najzwyczajniej w świecie zmiażdżyć mnie w ciągu kilkunastu kolejnych tur. Nieco szybciej załapałem o co dokładnie chodzi w kontynuacji: Liberation Day. Wprowadza ona wprawdzie kilka nowych jednostek a sama mechanika została jednak nieco uproszczona (pozbyto się chociażby wskaźnika morale).
Rozgrywka dzieli się generalnie na dwie fazy. W strategicznej rozbudowujemy naszą bazę, przeprowadzamy badania naukowe i zajmujemy się szeroko rozumianą logistyką naszej armii. Tutaj też możemy obserwować rozwój sytuacji na linii frontu. Prawdziwa akcja zaczyna się w fazie taktycznej, gdzie przejmujemy kontrolę nad pojedynczymi jednostkami.
It’s burning my eyes!!!
Zdaję sobie sprawę, że nikt normalny nie kupuje ultrapanoramicznego monitora, żeby ogrywać na nim pracujące w rozdzielczości 640×480 tytuły sprzed dwudziestu lat. Mi się jednak zdarzyło, dlatego pierwszy kontakt z Fallen Haven był naprawdę trudny. Dwuwymiarowe ekrany fazy strategicznej wyglądają szkaradnie, a izometryczny rzut fazy taktycznej wzbudza co najwyżej uśmiech politowania.
Nieco lepiej jest moim zdaniem w sferze audio. Wielu dźwiękom nadal bliżej do zabawnych popiskiwań, ale melodyjki towarzyszące rozgrywce autentycznie wpadły mi w ucho. Nawet mimo faktu, że przypominają tworzone na dziecięcych organkach Casio (które niektórzy czytelnicy mogli dostać na komunię w czasie, kiedy opublikowano grę) muzyczki.
Za New Haven!
Odkrywanie historii oferowanej przez Fallen Haven jest bardzo utrudnione z jednej bardzo prostej przyczyny. Twórcy serwują ją w formie nudnych opisów albo przerywników „filmowych”, wyglądających… źle. Powrót do takich klasyków naprawdę dobitnie pokazuje, jak ogromny krok naprzód zrobiła przez dwie dekady animacja komputerowa.
Na szczęście fabuła nie jest kluczowym aspektem omawianej produkcji. Ot prosta historyjka, stanowiąca pretekst do zajmowania kolejnych obszarów na mapie. W odległej przyszłości ludzkość odkrywa nadającą się do zasiedlenia planetę – New Haven. Mimo sąsiedztwa niezbyt przyjaźnie nastawionej rasy Tauran, ziemianie podejmują się kolonizacji. Czym to się kończy – łatwo się domyślić. Do gracza należy wybór, czy chcemy podbijać New Haven jako ludzie, czy obcy.
Idź już spać…
Mimo szkaradnego wyglądu i dość kłopotliwego wprowadzenia (tym bardziej, że nie jestem zapalonym strategiem), Fallen Haven potrafiło zachwycić mnie bardzo satysfakcjonującą rozgrywką. Mimo upływu lat, klasyk ciągle potrafi wywoływać syndrom „jeszcze jednej tury”, co jest chyba najlepszym znakiem jakości. Polecam jednak ogrywanie na laptopach czy innych netbookach, gdyż na większych monitorach kilkucentymetrowe piksele mogą przyprawiać o zawrót głowy.