Po literaturę science fiction sięgam wyjątkowo rzadko. Jakoś żaden cykl czy książka tego gatunku nie zdobyła mojego serca. Jedyną serią, która w miarę mi się spodobała, była Saga Endera Orsona Scotta Carda. Kiedy otrzymałem do recenzji Pył Ziemi Cichowskiego, zabrałem się za niego bardziej z obowiązku niż z ochoty. To podejście okazało się błędem, książka wywarła bowiem na mnie ogromne wrażenie, o czym wam teraz opowiem.
Utwór Cichowskiego nie jest typowym przedstawicielem sf, bardziej stanowi syntezę kilku różnych gatunków, których elementy dość ciężko wyłapać, ponieważ wszystko doskonale do siebie pasuje. Nie ma tutaj zgrzytów między odmiennymi konwencjami.
Świat przedstawiony w powieści to Ziemia za paręset lat. Z wprowadzenia dowiadujemy się, że pod koniec XXIV wieku nasza planeta zaczyna umierać. Ludzkość podjęła decyzję o wybudowaniu międzygwiezdnej arki o nazwie Yggdrasil, dzięki której będzie możliwa ucieczka w kosmos. Po ponad siedmiuset latach, na Błękitną Planetę przybywa para podrasowanych genetycznie Ziemian. Mają oni za zadanie odnaleźć tajemniczą Bibliotekę Snów – bank wszystkich ludzkich wspomnień – po to, by ocalić Yggdrasil przed zagładą. Od tego momentu fabuła galopuje jak szalona. Poznajemy inne oblicze Ziemi niż to, jakie spodziewali się ujrzeć przybysze. Na jednej planecie obok siebie istnieją: prymitywne plemiona, mieszkańcy doskonałej kopii wiktoriańskiego Londynu i zaawansowani technologicznie obywatele Aurory – stolicy świata. Wydawać by się mogło, że nic nie łączy tych osobników. Jednakże powiązania między bohaterami są naprawdę niesamowite i nierzadko otwierałem usta w niemym zdumieniu, gdy wyjaśniało się coś, co frapowało mnie od dłuższego czasu. Samo zakończenie jest majstersztykiem. Twist fabularny tam zawarty sprawił, że przez dłuższą chwilę nie potrafiłem nic powiedzieć. Po prostu WOW!
Nie wspomniałem jeszcze, że narracja jest prowadzona z perspektywy pierwszej osoby. Rez, jeden z przybyszów (druga to Lilo), opowiada nam całą historię ze swojej perspektywy. Okazuje się to o tyle ciekawe, że przybliża wszystko tak, abyśmy zrozumieli wszelkie niuanse. Kreacja tego bohatera, podobnie jak jego towarzyski, należy do najciekawszych, jakie poznałem w ostatnim czasie. Jedynie Vuka Drakkainena z Pana Lodowego Ogrodu zarysowano podobnie.
Wszelkie postacie, które para przybyszów spotyka na swojej drodze, to naprawdę ciekawe indywidua. Najlepiej wypada osoba lorda Jacka Valentine’a, władcy Londynu. Jest to naprawdę przedziwny człowiek: z jednej strony zakochany w swoim mieście bufon, a z drugiej ponadprzeciętnie inteligentny cierpiący mężczyzna. Ogółem czuć, że każda postać ma swoje miejsce. Nic nie jest zrobione na odczep się. Powieść została dopracowana w każdym detalu, a to pokazuje kunszt autora.
Podsumowując, Pył Ziemi to jedna z najlepszych pozycji, jakie przeczytałem w ostatnim czasie. Nie ma żadnych wad, no może poza jedną, którą okazuje się długość. Książka jest stanowczo za krótka. Pochłonąłem ją w jeden dzień i chciałbym przeczytać jeszcze więcej historii z tego świata. Mam nadzieję, że Cichowski nie porzuci tak świetnego uniwersum. Może to już nie być historia Reza i Lilo, ponieważ ich wątki zostały zamknięte, a chociażby dzieje Jacka Valentine’a tudzież Doktora Hilariusa. Tuszę, że jeszcze nie raz usłyszmy o Rafale Cichowskim. Pył Ziemi to książka, która poza świetną rozrywką, niesie też straszne przesłanie. To nie Bóg czy inna moc zniszczy Ziemię, tylko my sami jesteśmy władni to uczynić i robimy to właśnie teraz. Polecam tę pozycję każdemu, zarówno maniakowi sf, jak i kompletnemu laikowi. Zapewniam, że nie zawiedzie się, czytając ją.