Choć powyższy poziom osiągają jedynie nieliczne pozycje w gatunku, bywają i takie, których elementy składowe zdają się sugerować, że wszystko jest na swoim miejscu, po czym rozpadają się niczym domek z kart. Wraz ze swoją Windą Tomasz Sablik wkracza na niebezpieczne terytorium zabawy ciągłymi niedopowiedzeniami z widzem. To zabieg ryzykowny o tyle, że potrzeba sporej dozy wyczucia, by czytelnika z jednej strony nie zanudzić enigmatyczną atmosferą a z drugiej nie zdradzić się z mającym wywracać wszystko do góry nogami twistem wcześniej, niż dokładnie wtedy, gdy planuje to autor. Windzie się to udaje, choć bywa, że Sablik stąpa po kruchym lodzie.
Zgodnie z niepisanymi zasadami psychologicznych horrorów fabuła książki startuje w sposób niezwykle enigmatyczny. Na pierwszym planie mamy Roberta Rota, taksówkarza po przejściach, który zmaga się zarówno z pogmatwanym życiem rodzinnym, jak i nękającą go przypadłością. Powracający w regularnych odstępach czasu, zamazujący rzeczywistość ból głowy to jednak ledwie preludium do prawdziwego koszmaru, w którym bohater wkrótce się znajdzie. Granica między tym, co prawdziwe a urojone czasem jest mniej dostrzegalna, niż chciałoby się nam wydawać, a jeśli w całość wkomponowane zostają prawdziwie demoniczne siły, możemy spodziewać się tylko jednego – kłopotów.
W Windzie Sablik stawia na metodyczne odkrywanie kolejnych elementów skomplikowanej układanki, odsłaniając kolejne fragmenty osobowości głównego bohatera. A Robert Rot jest postacią tyleż intrygującą, co pełną sprzeczności – z jednej strony kochający ojciec, z drugiej mężczyzna ze skłonnościami do przemocy i ewidentnie mający problem z opanowaniem gniewu. Gdy napotyka coś, czego wytłumaczyć po ludzku się nie da, kurczowo usiłuje trzymać się rzeczywistości, z wolna osuwając się w otchłań szaleństwa. Ale czy na pewno? Sablik nie udziela nam na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, sprawnie manewrując pomiędzy kolejnymi delirycznymi wizjami i przebitkami z szarej codzienności. Siłą rzeczy tak poprowadzona fabuła nie wykręca nie wiadomo jak wielkiego tempa, ale już pojawiająca się w dalszej części książki inna perspektywa wydarzeń, którą poznajemy oczami młodego Samuela, wprowadza do całości więcej niezbędnego napięcia i dynamiki.
Winda niekoniecznie jednak skupia się na wywoływaniu u nas panicznego strachu – to bardziej gra pozorów i ciągłe ścieranie się dwóch przeciwstawnych spojrzeń na kolejne wypadki. Z jednej strony bowiem nieustannie czujemy, że za całą aferą musi kryć się coś więcej, z drugiej nigdy nie mamy pewności, jak wydarzenia ostatecznie się potoczą. Z pomocą przychodzi tu umiejętność autora do takiego wejrzenia w głowy bohaterów, by ich strumień świadomości nie tylko nie nużył, ale i potrafił zaintrygować.
Na początku tekstu wspomniałem, że w budowaniu tej specyficznej zasłony dymnej, Sablik potrafi jednak dryfować odrobinę za daleko – i w kilku przypadkach zdaje się zdradzać więcej szczegółów odnośnie prawdziwej istoty wydarzeń niż zamierzał. Sam finał opowieści w zamyśle autora ma z kolei rzeczywiście odwracać całą fabułę o sto osiemdziesiąt stopni, ale stopień zaskoczenia zależy tu od doświadczenia danego odbiorcy w literaturze grozy. Mam przeczucie, że gatunkowi wyjadacze najprawdopodobniej zwęszą wieńcząca całość niespodziankę na kilometr.
Nawet jeśli jednak tak się stanie, całości nie można odmówić porządnego stylu i posępnej atmosfery, wespół udanie podtrzymujących zaciekawienie czytelnika tym, co dla swoich bohaterów Sablik obmyślił. Choć trudno nazwać Windę dziełem światowego formatu, swoją robotę – czyli wywoływanie uczucia niepokoju – spełnia zupełnie dobrze.
Ostatecznie więc warto Windę polecić, szczególnie tym, którzy z literackim horrorem mają do czynienia raczej sporadycznie. Bez wodotrysków, ale solidnie – to dewiza książki Sablika, która uzupełniona o kolejne bombowe pod kątem jakości wydanie Vespera, dla wielu spokojnie może stać się bramą do bardziej regularnych przygód z przelanymi na karty powieści okropieństwami. Innymi słowy, sprawdźcie.