Plemion (the) Sto
Rzecz dzieje się w roku 2074. Wskutek bliżej nieokreślonej katastrofy cały świat ogarnia ciemność – przerwanie dostaw energii elektrycznej cofa ludzkość do średniowiecza. Znikają całe państwa, a stara, zmęczona Europa dzieli się na mikropaństewka rządzone przez tytułowe plemiona. I pół biedy, gdyby te raczyły po prostu sadzić ziemniaki, zbierać jagody i czasem coś upolować na własne potrzeby – nic z tego.

Źródło: Netflix
Jak na soczyste postapo przystało, każde z miast-państw walczy o dominację, często kosztem niewinnych ofiar. Konflikt ten oglądamy oczami rozbitej rodziny z pacyfistycznego, odrzucającego resztki technologii, plemienia Źródlan – wskutek ataku grupa praktycznie przestaje istnieć, a niedobitki tułają się, próbując odnaleźć się nawzajem, jednocześnie starając się uniknąć czyhającej za każdym rogiem śmierci.
Igrzyska Śmierci czas zacząć
Globalny sukces Dark – pierwszej niemieckojęzycznej produkcji oryginalnej Netflixa – sprawił, że platforma bardzo chętnie zainwestowała w kolejny projekt naszych zachodnich sąsiadów. Sieroty po nieodżałowanym wciąż finale miały przyciągnąć zapewne nazwiska producentów, zbliżona tematyka (obie historie do pewnego stopnia oscylują wokół końca świata) i znajoma twarz – w jednej z ról pojawia się bowiem Oliver Masucci, międzynarodowej widowni znany przede wszystkim jako podróżujący w czasie windeński glina, Ulrich Nielsen. I o ile koneksje te mogą zadziałać w charakterze czysto marketingowej zagrywki, na tym podobieństwa zwyczajnie się kończą. Ci, którzy oczekują historii choć trochę zbliżonej do wyżej wspomnianego Dark, także poczują się zawiedzeni – Plemiona Europy to dość schematyczna, nastawiona przede wszystkim na akcję postapokalipsa, już od pierwszego odcinka jasno sygnalizująca, że nie zamierza silić się na nic więcej.

Źródło: Netflix
W pewnym stopniu intryguje sam zalążek fabuły. Inspiracją dla twórcy – Philipa Kocha – są bowiem rzeczywiste wydarzenia, z dokonującym się na naszych oczach Brexitem na czele. Relikty przeszłości zbierane przez część bohaterów – ulotki, wycinki z gazet, notatki – sugerują, że źródłem końca cywilizacji nie było nagłe, nieoczekiwane wydarzenie, a raczej powolny proces degradacji wspólnych wartości. Jest to przy tym ledwie zarysowane, a Czarny Grudzień (będący punktem zwrotnym) pozostaje jedną z największych tajemnic pierwszego sezonu serialu. Obserwujemy wyłącznie to, co dzieje się „tu i teraz” – rzeczywistość wyjątkowo nieprzyjazną i mroczną, zdominowaną przez pozbawionych skrupułów socjopatów. Brzmi znajomo? Nic dziwnego – tak właśnie streścić można większą część fabuł z końcem świata w roli głównej.
Panie, gdzieś to już widziałam
Można oczywiście przytoczyć żartobliwe słowa klasyka, że jak kraść, to tylko od najlepszych. Od strony wizualnej Plemiona… przywodzą na myśl – w zależności od śledzonego w danym momencie szczepu – szarą surowość Ludzkich dzieci Alfonso Cuaróna, neonową duchotę Łowcy androidów i brutalne, ociekające flakami i posoką przebitki z Gry o Tron. Fabularnie jednak pozostaje na poziomie średnio udanej epopei spod gwiazdy Young Adult, zarzucając powolne światotwórstwo na rzecz sensacyjnych (a mimo to dość przewidywalnych) zwrotów akcji à la Riverdale. I choć całość sezonu liczy sobie zaledwie sześć odcinków, oglądane za jednym zamachem ciągną się niemiłosiernie, sprawiając wrażenie co najmniej dwukrotnie dłuższych. Przysłowiowej ostatniej brzytwy ratunku można upatrywać w wątku młodego Elji (David Ali Rashed) i drobnego łotrzyka Mojżesza (Oliver Masucci). Zwłaszcza ten drugi wydaje się bawić swoją rolą znakomicie, radośnie szarżując i przebijając bańkę patosu, wyciskając z konwencji maksimum komicznego potencjału.

Źródło: Netflix
W ogólnym rozrachunku trudno dopatrzeć się w Plemionach Europy silnych atutów, które – nawet w dobie pandemicznej posuchy – wyróżniłyby je na tle serialowej papki. No, chyba że prawem inżyniera Mamonia poszukujecie wyłącznie melodii, które już kiedyś słyszeliście.