Site icon Ostatnia Tawerna

Poznaj świat z Ubisoftem! – Historyczne podróże w „Assassin’s Creed”

Assassin’s Creed towarzyszy nam już od ponad dziesięciu lat. Choć serii można zarzucić naprawdę wiele to nie ulega wątpliwościom, że żaden inny produkt nie pozwala graczom przenieść się setki lat wstecz i oddać wirtualnej podróży po słynnych metropoliach.

Mentalni podróżnicy

Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale nie wszyscy nasi czytelnicy mieli kontakt z cyklem o skrytobójcach. Możliwe, że część zapomniała o nieco absurdalnych założeniach uniwersum. Przecież dezorientujące może być bieganie zakapturzonych zabójców po miastach całego świata i to niemal we wszystkich epokach historycznych. Aby wyjaśnić także absurdy mechaniki, takie jak notoryczne wspinanie się na punkty widokowe i skoki do siana, gra została wzbogacona o otoczkę sci-fi.
Tym sposobem poznajemy korporację Abstergo (będącą w istocie współczesnym zakonem Templariuszy) i urządzenie zwane Animusem. Sprzęt pozwala użytkownikowi w formie widowiskowej symulacji odbyć umysłową wyprawę w głąb wspomnień swoich przodków. Początkowo śledzono wprawdzie losy krewnych Desmonda Miles’a (o sam bohaterze lepiej zapomnieć), ale wkrótce twórcy zorientowali się, że mają znacznie większy potencjał w kwestii kształtowania lore gier. Nic nie stoi korporacji na przeszkodzie, by podpiąć do machiny zupełnie inne osoby i osadzić akcję praktycznie w dowolnym miejscu i czasie. Dlatego w Assassin’s Creed: Liberation w wątku futurystycznym główne skrzypce grają pracownicy oddziału – Abstergo Entertainment. Ci z kolei zamiast planowania przejęcia władzy nad światem, zajmują się komercyjnym wykorzystaniem swojej technologii. Produkują kinowe blockbustery, gry historyczne i inne media oparte na wspomnieniach odtworzonych z DNA. Środki te zostają poddane odpowiedniej modyfikacji, aby pozornie „prawdziwa” produkcja stanowiła bardzo wydajne narzędzie propagandowe. Faktycznie, gdyby się zastanowić nad tym zastanowić, to perspektywa wchłonięcia się w historie sprzed wieków jest na tyle pociągająca, że może przesłonić faktyczną wiarygodność.

Lepszy niż Street View

Tak sobie mówię o tej fabule, która na dłuższą metę nie jest nadzwyczajna.  Markę Assassin’s Creed zawsze czyniła wyjątkową budowa otwartego świata. Nie mam przez to na myśli ustanowienia standardów dla wirtualnych sandboxów, bo wiele osiągnięć Ubisoftu nie nazwałbym powodem do dumy (generyczne znajdźki, sidequesty itd.). Natomiast przy premierze kolejnych odsłon chyba każdy chyli czoło przed znakomicie stworzonymi miastami. Coś takiego pozwala graczowi zapomnieć o całej opowieści i oddać się wirtualnemu spacerowi po uliczkach Rzymu, Konstantynopola czy XIX wiecznego Londynu. Rozwiązanie to miażdży Google czy filmy podróżnicze pod względem imersji. Postać gracza nie jest w żaden sposób ograniczona i płynnym ruchem może dostać się, gdzie tylko chce. Swobodnie można wspinać się lub biegać po słynnych budowlach podziwiając pieczołowicie oddane detale. Jednakże tym co czyni miasta w AC tak wiarygodnymi nie jest wyłącznie wiernie odtworzona topografia. Gracz nigdy nie zwiedza pustych makiet. Każda z miejscówek w serii ma swój mocno wyczuwalny charakter oddający także ducha epoki. Nie chciałbym mówić, że można ujrzeć świat żyjący własnym życie (wszystko wciąż kręci się wokół głównego bohatera), ale nie sposób momentami nie odnieść wrażenia doświadczania otaczających wydarzeń. Te gry się po prostu chłonie zmysłami.

Taką historię to ja rozumiem!

Niepodważalnym atutem cyfrowych podróży w czasie są także liczne walory edukacyjne. Żeby było jasne, daleko mi od głoszenia poglądów, jakoby gry od Ubisoftu nauczyły mnie historii lepiej niż lekcje w szkole. Nie zrobiły tego, bo gry przedstawiają jedynie pewne wycinki. Kto jednak powiedział, że te dwie różne formy nie mogą ze sobą koegzystować? Developerzy zdają sobie z tego sprawę i choć wydarzenia w ich opowieściach zawsze mieściły gdzieś między historical fiction a fantasy, to starali się przemycić pewną porcję wiedzy. Za każdym razem, gdy gracz odkrywał nowe miejsce, zabytek albo poznawał prawdziwą postać wyświetlana była opcjonalna notatka. Z tego  kawałka tekstu można było dowiedzieć się naprawdę sporo (w dodatku pochwalić mogły się zwykle lekkim i przyjemnym piórem). Naturalnie, dominowały w tym ciekawostki mające w dużej mierze znaczenie głównie w kontekście przygody Ezia czy  Ewarda Kenwaya. Nie zmienia to jednak faktu, że przy osobach i budynkach znanych z kart podręczników odbiorca mógł bardzo dobrze utrwalić swoje wiadomości (łącznie z tymi nieszczęsnymi datami). Zainteresowanie tematem może oczywiście zmotywować do samodzielnego poszukiwania informacji.

Mimo wszystko do tej pory mogliśmy mówić o „lekcjach historii” jako dodatkowych smaczkach. Rzecz drastycznie zmieniła się przy okazji premiery najnowszej odsłony, czyli Assassin’s Creed: Origins. Kilka miesięcy temu w grze zadebiutował darmowy dodatek Discovery Tour (dostępny również do nabycia jako tytuł samodzielny). Ma tu miejsce bezprecedensowy przypadek stworzenia we współpracy z nauczycielami produktu klasy AAA, przeznaczonego stricte do kształcenia młodzieży. Najprościej rzecz ujmując, wykorzystano całe bogactwo starożytnego Egiptu w Origins do użycia edukacyjnej przygodówki. Wyłączona jest cała zawartość fabularna, a także systemy starć. Pozwala to na eksplorację nieograniczoną perspektywą strażnika niepobłażliwie patrzącego na akrobatykę. Co więcej, odbiorca co rusz natrafia na notatki o aktualnie odwiedzanym miejscu. Prawdziwym daniem głównym jest osobny tryb fabularny przygotowany specjalnie dla Discovery Tour. Przygotowano tu liczne, wyreżyserowane lekcje historii prezentujące kompleksowe spojrzenie na konkretne zagadnienia. Przydatne? Jak najbardziej. Czy to dobra metoda? Biorąc pod uwagę piękno i element interaktywności – jeszcze jak!

Dokąd tym razem wyruszymy?

Jak widzimy, gdyby zapomnieć o rdzeniu zabawy  Assassin’s Creed i tak prezentuje się jako seria wyjątkowa. Pozwala graczowi odbyć fascynującą podróż w czasie, oferując przy tym także poszerzenie wiedzy historycznej. Gdzie powinny zabrać nas kolejne odsłony? Cóż, zwiedziliśmy już liczne miasta Europy i Ameryki. Płynęliśmy po wodach Karaibów i przemierzali piaski Egiptu. Naturalne więc wydawałoby się osadzenie akcji następnej części na Dalekim Wschodzie. Czy to prawdopodobny scenariusz? Według mnie jeszcze nie, ponieważ mechanika stworzona na potrzeby Origins musiałaby być solidnie przebudowana, by grę osadzić np. w japońskich realiach (chociażby kolejny model walki). Obecny system może bez przeszkód sprawdzić się w starożytnej Grecji lub Skandynawii i wiele wskazuje, że to właśnie w te regiony zabierze nas Animus. To dobrze czy to źle? Jeżeli światy okażą się równie fascynujące jak dotychczas, to ja nie mam nic przeciwko!

Inne artykuły z miesiąca tematycznego:

„Elseworlds” – komiksowe lekcje historii

Historyczna narracja z DC’s Legends of Tomorrow

Time travel w stylu indie

TOP 5 książek o podróżach w czasie

Jak żyć? Kilka refleksji wokół czasu i serialu „Outlander”

Niebezpieczeństwa czyhające na filmowych podróżników w czasie

W pętli czasu – los, którego nie da się odmienić


Grafika główna: Źródło

Exit mobile version