Choć zapewne znajdą się jakieś łatki, które można by mi przykleić, „gadżeciarz” raczej nie będzie jedną z nich. Co za tym idzie, akcesoriów związanych z młodym czarodziejem nie mam wielu, mimo że fanem serii jestem od dzieciaka. Co nieco jednak udało się znaleźć!
Kto oglądał filmy, ten wie, że uczniów Hogwartu najłatwiej rozróżnić po charakterystycznych szalikach w barwach herbowych poszczególnych domów. Większość fanów z tego czy innego powodu identyfikuje się z konkretnym domem i należącymi do niego postaciami lub cechami, a więc taki szalik będzie dla nich łakomym kąskiem. Nie inaczej jest ze mną – kilka lat temu „jedyny prawdziwy i oficjalny” test osobowości z Pottermore (obecnie przemianowanego na Wizarding World) uznał, że odpowiednim miejscem dla mnie będzie Ravenclaw. Taki też szalik (licencjonowaną replikę filmową) dostałem niedługo później w prezencie bożonarodzeniowym od mojej ówczesnej partnerki i w sezonie zimowym zdarza mi się go nosić do dziś – w końcu przynależność do domu inteligentnych i kreatywnych to coś, co do mnie przemawia!
A skoro szalik ociepla mnie od zewnątrz, może by tak rozgrzać się też czymś od środka? Na przykład gorącą herbatą wypitą z patronusowego kubeczka? Czemu nie! Jak widzicie, moje gadżety mają raczej charakter użytkowy i jest to nieprzypadkowe. Nie lubię rzeczy, które po prostu kurzą się na półce i ich obecność prawie wcale nie przebija się do mojej świadomości. Kubek tymczasem towarzyszy mi na co dzień – zwłaszcza teraz, w dobie home office – gdy popijam z niego różne płyny w czasie pracy. Naczynie reaguje zresztą na ciepło, więc po napełnieniu herbatą czy kawą odsłania scenę z Więźnia Azkabanu, w której to Harry po raz pierwszy wyczarowuje pełnoprawnego patronusa. A że praca czasami działa na mnie podobnie do dementora, obecność srebrzystego jelenia na biurku jest bardzo mile widziana!
Co natomiast robi tu książka (oprócz tła oczywiście)? Jeśli się przyjrzycie, dostrzeżecie na pierwszej stronie okrągłą pieczątkę. Głosi ona: Harry Potter i Insygnia Śmierci, premiera, 25/26 stycznia 2008, północ. Przybijano je w Empiku podczas premiery te trzynaście lat temu, kiedy to byłem niecierpliwie czekającym na zwieńczenie serii gimnazjalistą, który zdołał namówić mamę, by w zimową noc zawiozła go razem z kolegą i koleżanką z klasy do Warszawy po ostatni tom Harry’ego Pottera. To były czasy! – Krzysztof Dzieniszewski