Zielone ludziki i pacyfikacja tłumów
Pierwszy zeszyt tego komiksu wcale nie zapowiada wielowątkowej, pełnej politycznych negocjacji fabuły, która wyłania się w kolejnych. Nie sprawia nawet wrażenia poważnego science fiction, raczej czegoś lekkiego i rozrywkowego. Widzimy naszą planetę i jej mieszkańców toczących walki o pola naftowe lub łowiących ryby w miastach, zalanych po roztopieniu się lodowców. Poznajemy też młode małżeństwo, humanoidalnych obcych o zielonej skórze, którzy służą w armii wysłanej Ziemi na pomoc. Autorzy opowiadają nam o Kompleksie, unii jednoczącej rozwinięte rasy, ale doskonale rozumiemy, że chodzi o to, żebyśmy tych „Marsjan” polubili.
Jak pewnie wyczuwacie, początek Odrodzenia mnie nie porwał, ale w połowie tomu robi się ciekawiej i obiecująco. Interesująco prowadzone są relacje między przedstawicielami Kompleksu i Ziemianami: wyłaniają się pierwsze sympatie, ale przede wszystkim wzajemny szacunek, rodzący się ze wspólnej pracy. Możliwe, że kiedy to my jesteśmy tymi ratowanymi, łatwiej uniknąć patronizującego podejścia do słabszych. O ile obcy wydają się na razie głównie rozsądni i szlachetni, ludzcy bohaterowie wyrastający na najważniejsze postaci to pełne energii osoby, do tego znacznie się od siebie różniące.
Fabularnie pierwszy tom skupia się na tym, jak właściwie wygląda rozpoczęcie misji pomocowej w sytuacji, kiedy Ziemianie nie mają pojęcia o istnieniu innych inteligentnych mieszkańców kosmosu. I zwyczajnie są przerażeni. Widzimy wydarzenia rozgrywające się w USA i Francji. Jedno z przysłanych na naszą planetę młodych małżonków, Swann, działa w Ameryce, współpracując ze specjalistką od wydobycia ropy. Drugie, Satie, to medyczka, która razem z miejscową naukowczynią będzie prowadzić badania nad epidemią dziesiątkującą pogrążoną w kryzysie ludzkość.
Wszystko jest powiązane
Kompleks, jak sama nazwa wskazuje, to skomplikowany układ wzajemnych porozumień, wspólnych interesów, ale także konfliktów, w tym o zasoby. Ziemia okazuje się mieć jeszcze coś do zaoferowania poza kończącymi się paliwami kopalnymi, więc także misja „Odrodzenie” będzie uważnie obserwowana przez polityków, jak i przedsiębiorców. Pod pewnym względem rozwinięte rasy są do siebie bardzo podobne – każda liczy na to, że coś dla siebie ugra. Ale to nie koniec powiązań i koincydencji, już w tym tomie okaże się, że mieszkańców planety Naka, skąd pochodzą Swann i Satie, łączy z nami coś więcej niż akcja ratunkowa.
Odrodzenie to frankofon i nie sposób czytać go bez skojarzeń z Valerianem i Laureline czy innymi komiksami science fiction stamtąd. Tak jak w Armadzie i serii Christina i Mézièresa, pojawia się tu motyw miriadów inteligentnych ras zamieszkujących naszą galaktykę, spotykających się na specjalnych radach i decydujących o losach niezrzeszonych (jeszcze) planet. W warstwie wizualnej to bardzo klasyczne dzieło, futurystyczne ubrania obcych wyglądają jak z kina lat 60. – to głównie obcisłe kombinezony, z rzadka także ceremonialne szaty. Traficie tu na różową, wodną planetę i inną porośniętą dżunglą, w podobnie czerwonawych barwach. Wszystko to już gdzieś widzieliście lub czytaliście o tym w klasycznej książce SF jeszcze za dzieciaka.
Komiks Freda Duvala (scenariusz), Emema (rysunki i kolory) i Freda Blancharda (rysunki) zaczął ukazywać się w 2018 roku, ale jak wspomniałam wyżej, na początku wyda się Wam, że równie dobrze mógłby powstawać pod koniec XX wieku. Zbiera klasyczne motywy, także te dotyczące politycznych intryg, jednak robi to dobrze i już w połowie tomu odbija się od fabuł znanych z lat 90. na rzecz nieco współcześniejszej akcji. Zawiera galerię ciekawie skonstruowanych postaci, więc mam nadzieję, że pociągną one fabułę dalej w intrygujących kierunkach. Odrodzenie to historia dla miłośników klasycznego science fiction z pogranicza sensacji. A przynajmniej to obiecują trzy pierwsze rozdziały. Dargaud wydało na razie w sumie cztery zeszyty, piąty planowany jest na wrzesień 2022, więc na drugą zbiorówkę w polskim tłumaczeniu poczekamy jeszcze spokojnie ponad rok.