Gdybym musiała zabrać na bezludną wyspę tylko jedną grę, w którą miałabym grać już do końca życia, byłaby to Terraformacja Marsa. Są planszówki z ciekawszymi mechanikami, wyzwalające w graczach więcej emocji, bardziej klimatyczne, ładniejsze itp. Ale do żadnej nie wracam z tak dużą sympatią jak właśnie to Terraformacji. Znam na pamięć każdą kartę, a zasady wyrecytuję przez sen. Dlatego ogłoszenie karcianej wersji wywołało w moim otoczeniu sporo zamieszania. Druga odsłona niestety nie wypadła najlepiej. Widzę jej dobre strony, ale nie przemówiła do mnie. Do kościanej podeszłam już z dużą rezerwą. Niesłusznie.
Jeśli graliście już w którąś z wcześniejszych gier z serii, to wiecie, jaki mamy cel. Podnosimy poziom tlenu w atmosferze, temperaturę oraz tworzymy oceany na powierzchni Marsa. Tym razem wystarczy zrealizować dwa z tych celów, aby zakończyć terraformację. Wtedy podliczamy punkty i wyłaniamy zwycięzcę.
1, 2, 3… start!
Przygotowanie nie zajmuje dużo czasu. Na środku stołu kładziemy planszetkę, a na niej znaczniki na początkowych polach torów tlenu i temperatury, znaczniki graczy na torze punktacji oraz kafelki oceanu w wyznaczonym miejscu. Obok należy umieścić kości i pozostałe kafle terenu. Zgodnie z instrukcją losujemy nagrody, tytuły i karty bonusowe, a pozostałe odkładamy do pudełka. Każdy otrzymuje 5 kart projektów oraz 2 korporacji, z których wybiera jedną.
W swoim ruchu gracz decyduje czy rozgrywa turę produkcji, czy turę akcji. Podczas pierwszej należy odrzucić posiadane kości, aby mieć ich maksymalnie 3. Można odrzucić także karty i dobrać tak, aby mieć 5 na ręce. Następnie produkujemy zasoby, czyli wskazane na karcie korporacji oraz zielonych kartach projektów kości i rzucamy nimi. Wyrzucone ścianki to nasze dobra do wykorzystania. Na koniec tury niebieskie karty korporacji są odświeżane i można ich ponownie użyć.
Jeśli zdecydujemy się na turę akcji, wykonujemy jedną akcję pomocniczą, a następnie jedną akcję główną. Mamy tu szereg możliwości. Zagrywanie kart, dobieranie kości, obracanie ścianek, umieszczanie obszarów na planszetce czy podnoszenie poziomu tlenu i temperatury. Do tego dochodzą akcje z niebieskich kart korporacji, które uda nam się zagrać.
Zasłużone drugie miejsce
Terraformacja Marsa: Gra kościana bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Oczywiście nie udało jej się dorównać pierwowzorowi, ale jest mniejsza i szybsza, więc może być alternatywą dla starszej siostry. Na wakacje nie wezmę ogromnego pudła, ponieważ mam dodatkowe elementy 3D i całość zajęłaby mi pół walizki. Natomiast kościana wersja daje wystarczająco dużo satysfakcji, abym traktowała ją jako mniejszy zamiennik.
Wykonanie mi się podoba i dla graczy, którzy mieli do czynienia z wcześniejszymi planszówkami z tej serii, przestawienie się na kościaną odsłonę będzie bardzo proste. Kości są porządne, a ścianki czytelne. Do tego instrukcja jest dobrze napisana, a zasady są łatwe do przyswojenia.
Martwiłam się o losowość. Gry oparte na kościach mają ją wpisaną w mechanikę, bo wiadomo, że wyniku rzutu nie da się przewidzieć. Na szczęście mamy akcje, które pozwalają nam manipulować ściankami, obracać lub wybierać tak, aby dostać symbol, który jest nam potrzebny. Dzięki temu mamy wystarczająco dużo możliwości, aby losowość nie irytowała podczas gry.
Terraformacja Marsa: Gra kościana nie przebiła fenomenalnego pierwowzoru, natomiast plasuje się tuż za nim w marsjańskiej serii. O karcianej wersji można już zapomnieć i zająć się dwoma innymi.