Chłopiec i mucha
Tym razem zaczyna się od retrospekcji. Dwóch braci czyta razem baśń o chłopczyku, który potrafił latać. Ten motyw stanie się tematem przewodnim drugiego tomu serii Lamberta. Wyznaczy też skojarzenia nasuwające się czytelnikom. Na pewno pojawi się w nich Piotruś Pan, ale także Władca much, nie tylko ze względu na tytułowe „stworzonka”. Dla autora Miasta Wyrzutków figura owadziego chłopaczka to zarówno origin strory bohaterów, jak i przysłowiowy koniec świata, który musi powstrzymać Jacgues Peuplier.
Jak zapewne pamiętacie z poprzedniego tomu, specjalnym talentem detektywa z zapuszczonej metropolii jest rozmawianie z rupieciami. Tylko że Jacques właśnie stracił swoją moc i musi posiłkować się standardową metodą dochodzeniową, której szczerze nie cierpi – wywiadami z prawdziwymi ludźmi. Nie może zrobić sobie urlopu, bo po pierwsze sam chce rozwiązać zagadkę „latającego starucha” i jakoś z nim powiązanych zombie, po drugie – znowu zniknęła już raz przez niego odnaleziona Christina. Peuplier zakasuje rękawy swojej czarnej bluzy i rusza na poszukiwanie pewnego gówniarza (to jego słowa!), który może coś wiedzieć.
Zagubione dzieci
Opuszczone fabryki to idealne HQ dla złoli chcących zniszczyć (ewentualnie poprawić) świat oraz dla gangów nieletnich kombinatorów. Dzieciaki stworzyły specyficzną społeczność kierującą się własnymi zasadami. To coś z pogranicza książki Goldinga i Mad Maxa. W tym wątku bardzo wyraźnie widać też mangowe inspiracje, na które czasem powołuje się Lambert. Wszyscy nieustannie się ruszają, starają się wyglądać cool i oryginalnie, robią miny i wygłaszają przemowy w stylu czarnych charakterów z filmów o Bondzie.
Już tytuł tego tomu zdradza nam, że najważniejszą postacią z całej tej bandy dzieciaków bez kieszeni będzie chłopiec, którego poznaliśmy w poprzednim zeszycie. Przemierza miasto obciążony wielkim plecakiem i z kotem u stóp. Dla Peupliera okaże się kluczem do rozwiązania zagadki, ale też niewygodnym balastem. Patrząc na małego, będzie poważnie zastanawiał się nad swoim stosunkiem do innych, samotnością i dystansem do wszystkich. I tutaj chyba przyjdą nam do głowy klasyki francuskiego kina z Leonem zawodowcem na czele.
Koniec i początek
Chłopak, który zbierał stworzonka domyka większość wątków z pierwszego tomu. Robi to w epickim stylu godnym japońskiego kina science fiction i klimacie porządnego postapokaliptycznego industrialu. Wprowadzenie dzieciaków jako ważnych bohaterów dało Lambertowi możliwość nawiązywania do familijnych produkcji (tu wstawcie dowolny film przygodowy przyznający się do fascynacji Goonies). Myślę, że między innymi dzięki temu możecie podsuwać ten komiks nastolatkom, ale raczej nie młodszym dzieciom. W każdym razie sprawdźcie najpierw sami, czy „latający staruch” i dramatyczne sceny z finału tego tomu nie będą dla nich zbyt brutalne.
Dwa pierwsze tomy Miasta wyrzutków to zamknięta historia, przynajmniej jeśli myślimy o domknięciu fabuły. Julien Lambert chce jednak rozwijać tę serię dalej, a na jego Facebooku możecie obejrzeć kilka plansz z kolejnego zeszytu. Na przestrzeni tych kilkuset stron widać, jak stopniowo zmienia się styl autora. Staje się coraz bardziej indywidualny, z rozedrganą kreską i skłonnością z mangowej karykatury. Na naszym poletku podobne rzeczy znajdziecie na przykład w Rycerzu Janku.
Miasto Wyrzutków to bogata, ciekawie narysowana seria. Jeśli interesujecie się współczesnym europejskim komiksem, niewątpliwie zechcecie ją poznać. Będzie pasować do wydanego niedawno po polsku Nagalyoda, nieco bardziej erudycyjnych komiksów od Marginesów, ale też nowych serii Image Comics czy mang Inio Asano. Komiks nawiązuje także do cyberpunka z jego wizją nie tyle postapokalipsy, ile powoli umierającego świata, w którym nie nastąpił żaden wybuch, tylko zwyczajnie zabrakło zasobów.