Zakończenie 4. sezonu Orphan Black zostawiło nas z wieloma nowymi niewiadomymi i od tego momentu oczekiwania co do finalnej serii rosły bardzo szybko. Od początku emisji produkcji z każdym kolejnym sezonem intryga się zagęszczała, aż w końcu dotarliśmy do miejsca, w którym mieliśmy poznać ostatecznego wroga – osobę odpowiedzialną za wszystko, co spotykało dotychczas klony. Niestety z serialu będącego połączeniem science fiction i dramatu w ostatnim sezonie pozostała głównie część dramatyczna i na tym Orphan Black co nieco traci.
Selekcja naturalna
Jak można się spodziewać, w finale serialu klony jednoczą się w ostatecznej walce o panowanie nad własnym życiem. Muszą sobie przy tym poradzić z indywidualnymi problemami, których nadal nie brakuje, chociaż w przeciwieństwie do poprzednich sezonów, tutaj schodzą na dalszy plan. Od pierwszych sekund premierowego odcinka twórcy wrzucili nas w wir akcji i tempo aż do końca ani na moment nie zwalnia. Trudno o chwilę oddechu, kiedy kluczowe postacie znajdują się w ogromnym niebezpieczeństwie i dopiero muszą wymyślić sposób na wyjście z trudnej sytuacji. Wszelkie sekwencje akcji nagrane są z idealnym wyczuciem tempa – nie ma tutaj rozwleczonych dialogów, ani przydługiej zabawy w kotka i myszkę. Z drugiej strony nie zabrakło również kilku scen wyciskaczy łez, ale omawianie ich tutaj byłoby spoilerem.
Niestety trzon intrygi i jej zakończenie rozczarowują. Twórcy postanowili skupić całą historię wokół jednej, niemalże mitycznej postaci. Logika tego pomysłu jednak szybko się rozsypuje, kiedy zdamy sobie sprawę, że wszyscy wielcy, pojawiający się w serialu – ludzie o ogromnych wpływach, zajmujący stanowiska państwowe, wojskowe czy dyrektorskie w międzynarodowych korporacjach – ostatecznie okazują się marionetkami w rękach jednego człowieka, który… no właśnie? Co zrobił? Zapoczątkował jedynie szalony eksperyment genetyczny i na tym właściwie kończą się jego dokonania. Przy tym również cała naukowa magia serialu zniknęła, pozostawiając po sobie pewien niesmak.
Oprócz zgrzytu w głównym nurcie fabularnym, pewne niedociągnięcia widać też w pobocznych wątkach. Już w 4. sezonie wątek Felixa i Adele wydawał się naciągany i tutaj tendencja ta jest kontynuowana. Dziwi również fakt, że nawet w ostatnich scenach finałowego odcinka nie ma żadnej wzmianki o Calu – postaci wcześniej istotnej, a następnie kompletnie porzuconej. Zdecydowanie tego jednego elementu zabrakło.
Zasoby ludzkie
Bardzo dobrze wyszło za to rozwinięcie wątku Heleny, poprzez sceny retrospekcji. Dzięki temu postać ta nabrała jeszcze większej głębi i chociaż nie jest najłatwiejszą osobą do lubienia, znając jej historię, znacznie łatwiej jej współczuć.
Nieźle wypada również temat relacji sióstr-klonów i ich życia prywatnego. Tutaj od początku było bardzo dobrze i tak też pozostało. Nie pierwszy raz twórcy mocno zaakcentowali znaczenie relacji rodzinnych – niekoniecznie tych wynikających z więzów krwi. Ostatecznie ze wszystkimi problemami można poradzić sobie z pomocą bliskich, jacy by oni nie byli, i jest to jeden z ważniejszych tematów poruszanych w Orphan Black. Samo zakończenie zaś pod tym kątem okazało się słodko-gorzkie, pokazując, że nawet to, przez co przez ostatnie lata przeszły klony, nie zmieni ich charakterów i przyzwyczajeń.
Najsilniejszym ogniwem zarówno tej ostatniej serii, jak i całego serialu bez wątpienia jest gra aktorska – w szczególności fenomenalnej Tatiany Maslany. Wcielając się w rolę kilkunastu klonów po raz kolejny pokazała swój ogromny talent dramatyczny. Nie tylko świetnie potrafi odegrać różnorodne charaktery postaci, w które się wciela, ale też oczarować widza w taki sposób, aby ten zapomniał, że ogląda tak naprawdę występ jednego aktora. Najbardziej jednak w tym sezonie Tatiana błyszczała w roli Rachel – jak zwykle nieprzewidywalnej, walczącej z samą sobą, rozdartej pomiędzy swego rodzaju przywiązaniem do „sióstr” a rolą do wypełnienia której została wychowana.
Na tle Tatiany Maslany reszta obsady wypada raczej zwyczajnie, mimo tego, że niczego im nie brakuje i prawdopodobnie wykazaliby się, gdyby tylko mieli taką okazję. Wśród postaci pobocznych prawdopodobnie tylko Kristian Bruun wcielający się w postać Donniego miał do odegrania ciekawszą rolę. Reszcie jednak też nie można niczego zarzucić.
Warunki bytu
Rewelacyjne, wiarygodne sceny z klonami to wynik nie tylko występu aktorskiego, ale także montażu. Na wyróżnienie zasługują szczególnie dwa fragmenty. Scena porodu Heleny, przeplatana wspomnieniami porodu Sary, wypadła niesamowicie – nakręcona z odpowiednią dozą delikatności, ale także zbytnio nie przekoloryzowana. A także jedna z finałowych sekwencji, kiedy siostry-klony w spokoju mogą się przed sobą otworzyć i nikogo nie udawać.
Ścieżka dźwiękowa, podobnie jak w poprzednich sezonach, dobrze współgra z ogólną atmosferą poszczególnych scen, podkreślając ich nastrój. Moim faworytem jest zdecydowanie motyw przewodni Heleny – brzmiący równie niepokojąco, jak niepokojąca czy wręcz przerażająca potrafi być sama postać. To także doskonały dowód na to, że nie potrzeba wielu dźwięków, aby zaakcentować charakter nawet tej skomplikowanej, nieco szalonej zabójczyni.
Finał Orphan Black nieco rozczarowuje, szczególnie gdyby patrzeć na niego przez pryzmat sciencie fiction. Jako serial dramatyczno-sensacyjny broni się jednak bardzo dobrze i tak go traktując, warto się z nim zapoznać.
- Tytuły nagłówków zapożyczone z tytułów odcinków wcześniejszych sezonów Orphan Black.