Wykreowany przez Jeffa Lemire'a świat Czarnego Młota stanowi przykład ciekawego i pomysłowego podejścia do współczesnych serii o superbohaterach. Chociaż spin-off głównej serii ma nieco lżejszy kaliber, nadal stoi pod względem jakości wyżej od przeciętnych pozycji z tego nurtu obecnych na naszym rynku.
Nie mam najlepszego zdania o komiksach superbohaterskich jako całości. Po prostu za dużo wśród nich przeciętnych, nieciekawych pozycji, po których lekturze czytelnik ma wrażenie zmarnowanego czasu. Owszem, lubię opowieści o zamaskowanych herosach i superzłoczyńcach, ale tylko wyróżniające się czymś na tle masy obrazkowej papki. Najbardziej cenię perełki autorstwa twórców świadomie podchodzących zarówno do medium, jak i do ram gatunkowych przygód „trykotów” albo prezentujących wybitny warsztat scenopisarski albo artystyczny. Jednak nawet bardziej standardowe historie mogą mnie urzec, jeżeli posiadają dobrze wykreowanych bohaterów oraz odpowiednio poprowadzoną akcję, a także interesującą warstwę wizualną.
Czarny młot taki właśnie jest. Nie stanowi może arcydzieła, które rewolucjonizuje gatunek, ale wyraźnie wybija się ponad przeciętność. W Sherlocku Frankensteinie i Legionie Zła nie znajdziemy tak poważnych kwestii jak w głównej serii, jednak dzięki temu, że Jeff Lemire stara się dać odbiorcom nieco więcej niż sztampową rozrywkę, nadal jest to całkiem wciągająca historia. Scenarzysta zrezygnował z dramatycznych elementów, stawiając na klimat pulpowej opowieści detektywistycznej oraz liczne odniesienia do historii komiksu oraz popkultury, które niczym w krzywym zwierciadle odbijają się w uniwersum Czarnego Młota.
Co się stało z Sherlockiem Frankensteinem?
Wbrew tytułowi, superłotr nie jest głównym bohaterem tego albumu, chociaż się w nim pojawia. Bliżej mu do McGuffina poszukiwanego przez protagonistkę – córkę zaginionego superherosa Czarnego Młota, Lucy, która wierzy, że dzięki Sherlockowi będzie w stanie rozwiązać zagadkę zniknięcia swojego ojca. Dziewczyna, niczym Jerry Thompson z Obywatela Kane’a, dociera do osób znających tytułową postać, by uzyskać od nich kolejne informacje. Konstruując fabułę, Lemire położył nacisk na stopniowe odkrywanie tajemnicy Sherlocka Frankensteina, jedynie okazjonalnie dając czytelnikom odrobinę żwawszej akcji. W kolejnych rozdziałach wraz z Lucy eksplorujemy ekscentryczny świat Czarnego Młota i poznajemy jego dziwacznych przeciwników, by ostatecznie dojść do finału zanim przyjęta przez twórców konwencja zacznie nas nużyć, nie pozostając jednak ze zbyt dużym poczuciem niedosytu.
Na marginesie warto dodać, że chociaż Sherlock Frankenstein jest spin-offem, można pokusić się o jego lekturę bez znajomości Czarnego Młota. Niemniej lepiej jest przed zapoznaniem się z historią Lucy przeczytać przynajmniej pierwszy album głównej serii, żeby orientować się w świecie przedstawionym i zrozumieć niektóre z istotnych odniesień pojawiających się na kartach komiksu.
Nakręcona w cudownej Comicvision
Za rysunki oraz nałożenie tuszu i kolorów w Sherlocku… odpowiada znany również z drugiego tomu Czarnego Młota David Rubin. Używając wystylizowanej, przesadzonej kreski, rysownik bardzo dobrze uchwycił ducha scenariusza. Wrażenie robi przede wszystkim paleta barw, w której żywe, jadowite kolory kontrastują z brudnymi szarościami i brązami. Projekty postaci są przerysowane i kreatywne, co również jest zasługą Rubina, któremu Lemire dał bardzo dużo swobody przy ich tworzeniu.
W albumie nie zabrakło również materiałów dodatkowych w zaskakująco dużej liczbie. Poza standardowymi i alternatywnymi okładkami poszczególnych części na końcu znalazło się trochę informacji dotyczących prac nad historią, parę projektów postaci, a także kilkanaście stron pokazujących różne etapy powstawania poszczególnych plansz.
Sherlock Frankenstein i Legion Zła to godna polecenia pozycja dla tych, którym przypadł do gustu Czarny Młot oraz dla osób nieco znudzonych standardowymi opowieściami z nurtu superhero spod znaku Marvela i DC.