Rój
Docieramy nad rzekę, rozkładamy koc, rozpoczynamy piknik i… złażą się wszystkie mrówki, żuki, pasikoniki, pająki, aaaaaaa! A nie, to tylko płytki z gry Rój.
Dwa zwaśnione królestwa owadów prowadzą wojnę – w ruch idą czułki, odnóża i szczęki. Rój to odległa wariacja na temat szachów – każdy z graczy dysponuje figurami o unikalnych możliwościach, a celem jest otoczenie wrogiej królowej tak, by nie mogła wykonać ruchu. Na pierwszy rzut oka grę wyróżnia brak planszy. Płytki z owadami układamy na dowolnej płaskiej powierzchni tak, by się ze sobą stykały. Owady mają własne zasady ruchu: mrówka przejdzie w dowolne miejsce w roju, pająk ruszy się dokładnie o trzy pola, a pasikonik przeskoczy przez wszystko w linii prostej.
W swojej turze wybieramy, wykonujemy ruch albo wprowadzamy „na stół” nowego owada – wtedy decydujemy, którego i gdzie. Zmienność sytuacji będzie wymagała od nas taktycznego dopasowania się – czy zaatakujemy już teraz czy wycofamy się królową na bezpieczniejszą pozycję, a może dołożymy żuka, który przyda nam się później? W Roju musimy jednocześnie planować rozgrywkę, jak i reagować na poczynania przeciwnika, co powoduje, że każda partia jest intensywna i emocjonująca.
Obecnie w sklepach dostępnych jest parę wersji tej gry, w tym klasyczna, podróżna (płytki owadów mają mniejszy rozmiar) oraz stylizowana Carbon (ta podoba mi się najbardziej). Każda z nich wykonana jest bardzo solidnie – płytki są praktycznie nie do zniszczenia i zachowują czytelność przez lata. Nie potrzebujemy planszy, więc Rój jest wręcz stworzony do grania w plenerze – niestraszny mu piach i woda (ani śnieg i mróz).
Rozgrywki po pewnym czasie możemy urozmaicić minidodatkami z nowymi owadami. Każdy z nich wprowadza niemałe zamieszanie na stole, co wymusza zrewidowanie ogranych strategii. Rój zmieści się do każdego plecaka i sprawdzi się w każdych warunkach – zdecydowanie polecam na wakacyjny wyjazd!