Pierwszy i prawdopodobnie także ostatni sezon produkcji o przygodach nieludzi z Księżyca dotarł do swojego wyczekiwanego końca. Uff! Nareszcie mamy to za sobą!
Trudne początki
The Inhumans to ośmioodcinkowy serial nakręcony w oparciu o komiks Stana Lee i Jacka Kirby’ego z 1965 roku. Obraz stworzył i wyprodukował Scott Buck, wyemitowała zaś stacja ABC od 29 września do 11 listopada bieżącego roku. To kolejna po Agentach T.A.R.C.Z.Y. i Agentce Carter ekranizacja ze świata Marvel Cinematic Universe, którą widzowie mogli oglądać właśnie na tym kanale. Za to w Polsce przygody nieludzi dostępne są na platformie streamingowej Showmax.
Jeszcze na długo przed premierą docierały do nas informacje o problemach napotykanych podczas nagrywania czy montażu. Serial promowany był od początku jako wielki hit i wydarzenie roku w MCU, jednak już po ukazaniu się zwiastunów wzbudził w fanach wiele wątpliwości. Od włosów Meduzy po tandetnie wyglądające kostiumy, The Inhumans wywoływało multum emocji, przeważnie negatywnych. Ostatecznie próbowano ratować go głośną dwuodcinkową premierą w kinach IMAX, która okazała się wielką klapą. Zainteresowanie było nikłe, a na seansie siedziało się z bezlitosną świadomością traconego czasu.
O co w tym wszystkim chodzi?
Na Księżycu znajduje się ukryte przed wzrokiem wszystkich ludzi miasto Attilan. Zamieszkuje go szlachetna rasa nieludzi, z rodziną królewską na czele. Przewodzi im Black Bolt (Anson Mount) i Meduza (Serinda Swan) wraz z dworem składającym się z bliższych lub dalszych krewnych, takich jak Gorgon (Eme Ikwuakor), Karnak (Ken Leung), Crystal (Isabelle Cornish), Maximus (Iwan Rheon) czy Tryton (Mike Moh). Żyją zamknięci w zimnym pałacu, odizolowani od swoich poddanych, którzy są im obojętni, dopóki wykonują pracę w kopalni. Witamy w społeczeństwie kastowym, gdzie loteria genetyczna decyduje czy po swojej Terrigenezie będziesz pławić się w luksusach, czy w pocie przepracujesz resztę swoich dni!
Ta sytuacja nie podoba się Maximusowi uznawanemu za czarną owcę wśród rodziny królewskiej. Po swojej mutacji stał się zwykłym człowiekiem. Pozbawiony wszelkich mocy, dalej cieszy się przywilejami, jednak jego życie wypełnione jest rozpaczą i rozgoryczeniem. Status pomaga mu sympatyzować z maluczkimi. W końcu ma dość wiecznego poniżania i wytykania palcami i z pomocą królewskiej straży i poddanych przygotowuje przewrót.
Ach, ci sztywni królewscy!
Zacznę od tego, że cała fabuła i kreacja bohaterów mają wiele dziur, są szalenie niespójne. Wiele wątków pobocznych, jak na przykład Karnak i jego przygody miłosne wśród gangu uprawiającego marihuanę czy chwilowy romans Crystal z surf erem, są w ogólnym rozrachunku zupełnie bez sensu. Czy w jakikolwiek sposób wpłynęły na nich? Nie, więc po co trzymać widza przed ekranem te kilkanaście minut dłużej? Rozumiem, że z czegoś trzeba było ulepić te osiem odcinków, ale bez przesady. Pobudki i cele królewskich zmieniają się w zawrotnym tempie. Ponad wszystko pragną wrócić na Księżyc i odebrać władzę Maximusowi. Dlaczego? Bo należy się im. Nowy król ma poparcie społeczeństwa i zlikwidował system kastowy. Co z tego! My jesteśmy u władzy, nieważne, że nas nienawidzą i tak mamy rządzić. Spór kończy się na tym, że realizują plan samozwańca i sprowadzają mieszkańców Attilanu na Ziemię.
Jak już wspominałam w mojej opinii o dwóch pierwszych odcinkach, postaci są niemalże wycięte z kartonu (z nielicznymi wyjątkami), zero psychologicznego pogłębienia czy złożoności, to po prostu wielkie kosmiczne lalki powielające schematy, które już gdzieś widzieliśmy. Nieludzie egzystują w swoim księżycowym mieście w całkowitym oderwaniu od realiów życia na Ziemi, tak więc kiedy tam trafiają, nie potrafią się zaadaptować i pozostać niezauważonymi. To wcale nie tak, że właśnie stamtąd pochodzą i to przed ludźmi się ukrywają, a skąd! Wydawałoby się, że będą na bieżąco śledzić sytuację tam na dole, tak na wszelki wypadek, ale po co to komu. I nie chodzi tu tylko o technologię, o której królewscy nie mają pojęcia (Black Bolt dostaje ataku paniki na widok samochodów), ale i relacje międzyludzkie – chyba żadne z nich nie pomyślało, że na Ziemi nikt nie uzna ich wyższości i wspaniałości, bo ludzie najzwyczajniej nie wiedzą, kim są. Do dziś śmieję się ze sceny, gdzie Meduza krzyczy na bankomat, żeby wydał jej pieniądze, ponieważ jest królową, no trzymajcie mnie!
Po poznaniu całego sezonu nadal uważam, że Maximus to najlepszy bohater i jedyny prawdziwy protagonista tej historii. Nie trzeba się długo nad tym zastanawiać, wystarczy spojrzeć na rodzinę królewską i już wiadomo, kto jest tym złym. Chyba nikt nie byłby w stanie kibicować i sympatyzować z (nie)ludźmi, którzy stworzyli system kastowy i wyzyskują swoich poddanych, by móc żyć w luksusie i dostatku, dodatkowo izolując się od reszty społeczeństwa i ignorując głos ludu. Black Bolt, Meduza i pozostali są bezwzględni, nawet na chwilę nie zatrzymali się, by zastanowić się nad sobą i przeanalizować całą sytuację z Maximusem. To egoiści jakich mało, cały czas skupiają się tylko na własnych problemach i władzy, którą utracili. Na dodatek hipokryzja wycieka z królewskich niemalże na każdym kroku! I choć brat króla także ma swoje własne cele, które chce osiągnąć, będąc u władzy, to przy okazji czyni też coś dobrego dla całego społeczeństwa, nie zamyka się w murach pałacu, mówi do ludzi i słucha ich potrzeb. Do ideału mu daleko, ale robi zdecydowanie coś pożytecznego i właśnie dlatego nieludzie się za nim wstawiają.
Cała reszta wpisuje się idealnie w schemat rozpieszczonych, ignoranckich bufonów. Do cna zepsuta i głupiutka Crystal myśli, że wszystko się jej należy. Karnak zmaga się ze schizofrenią – raz jest milusi i do rany przyłóż, w następnym momencie zamienia się w bezlitosne monstrum. Jedyny czarnoskóry w zestawieniu, Gorgon, nadal ma więcej siły niż rozumu, a potem ginie w eksplozji i wraca jako zombie. Aha, i Tryton jednak żyje i Black Bolt o tym wiedział, więc przez chwilę możemy patrzeć jak i on nie ma nic do powiedzenia. To wśród rewolucjonistów możemy szukać ciekawych bohaterów, którzy zostali potraktowani po macoszemu. Pomijając Maximusa, bardzo chętnie poznałabym historię Mordisa czy Locus, oboje reprezentują nieludzi cierpiących z powodu mocy, jakie otrzymali podczas Terrigenezy i zapowiadali się całkiem nieźle, ale zgadnijcie co – zostali szybko uśmierceni.
Technicznie też bez szału
Wizualnie serial także nie zachwycał. Dominowały dynamiczne zmiany kadrów, nie tylko kiedy coś rzeczywiście się działo, oraz duże zbliżenia na twarze, co po jakimś czasie mocno irytowało. Montaż był bardzo nierówny, z odcinka na odcinek stawał się coraz gorszy. Doszło do tego, że w niektórych scenach dało się zobaczyć, na przykład dwa ujęcia Meduzy, jak ta unosi dłoń do twarzy Black Bolta. Ścieżki dźwiękowej kompletnie nie dopasowano pod akcję. Czasem dobór utworu okazywał się tak żałosny, że powstrzymanie się śmiechu graniczyło z cudem. Dodatkowo, z kolejnymi epizodami psują się efekty specjalne i CGI, które w pierwszych dwóch zrobiono całkiem dobrze. Nawet Lockjaw w pewnym momencie wyglądał, jak nieumiejętnie wklejony w kadr. Im dalej posuwamy się w fabule, tym więcej rzeczy się sypie i psuje jeszcze bardziej, z samym Attilanem włącznie. Jakość ujęć i zbalansowanie akcji z gadaniem o niczym totalnie leżą w ostatnich odcinkach. Tanie efekty specjalne i kiczowate stroje wcale nie pomagają. Ale za to czołówka była całkiem w porządku!
Idźcie i nie krzywdźcie nas więcej!
Nie wyobrażam sobie, by można było oglądać The Inhumans całkowicie nieironicznie. To serial idealny do tak zwanego hate watchingu, czyli trwania przy każdym odcinku jedynie w celu wytykania wszystkich błędów i wyśmiewania się z nich. Prawda jest taka, że produkcji nie da się brać na serio, to jeden wielki cringe show, nie mam pojęcia, jak aktorzy mogli wziąć udział w tym przedsięwzięciu i nie umrzeć ze śmiechu podczas nagrywania. Najbardziej szkoda mi Serindy Swan, czyli Meduzy, i włosów, które zgoliła na rzecz roli – kochana, nie było warto! MCU tym razem mnie zawiodło i mam najszczerszą nadzieję, że nie wydłużą naszego cierpienia i puszczą tę katastrofę w niepamięć. Było ciężko, ale jakoś przetrwałam ten pierwszy sezon, żebyście wy nie musieli. Nie ma za co!