Choć Dungeons & Dragons cały czas cieszy się uznaniem graczy, to trzeba było filmu Złodziejski honor, by na rynku pojawiło się coś więcej niż podręczniki i figurki. Czy fani słynnego RPG mogą się więc cieszyć z komiksu Zaćmione życzenie?
Podróż po Moonshae
W Zaćmionym życzeniu wyruszamy w podróż wraz z grupą poszukiwaczy przygód. Tworzą oni zgraną drużynę, gotową skoczyć za sobą w ogień. Przemierzają Zapomniane Krainy, chcąc zdobyć zarówno bogactwo, jak i sławę. Nie zawsze jednak wszystko idzie zgodnie z planem. Młoda Helene wypowiada życzenie, które ma wpłynąć na losy jej przyjaciół. Dzięki przeskokom w czasie i opowiadaniu tego, co było i co jest, możemy zobaczyć, jak towarzysze wyrastają na prawdziwych herosów, zyskują nowe zdolności i ostatecznie stają do walki, która zadecyduje o losach ich samych, ale także Wysp Moonshae.
Czas ciągle goni nas…
Jako fan i czynny gracz Dungeons & Dragons miałem naprawdę spore oczekiwania wobec Zaćmionego życzenia. Tym bardziej że miałem już do czynienia z komiksami wydawanymi przed laty przez ISA i były one całkiem dobre. Sięgnąłem także po Legendy Wrót Baldura, które ukazały się na naszym rynku w tym samym czasie co omawiany tom, i ten tytuł naprawdę mnie zachwycił. Byłem pewny, że i tym razem czeka mnie świetna przygoda w Faerunie. Tak się jednak nie stało. Nie można powiedzieć, że historia stworzona przez B. Dave’a Waltersa jest zła, ale osobiście zaliczam ją do najwyżej średnich. Być może to wina tego, że porównywałem ją do innych albumów spod loga D&D, ale przecież to normalne, że zwykle zestawiamy ze sobą tytuły osadzone w tym samym świecie. Autor przede wszystkim postarał się tu o bardziej poważny wydźwięk i cięższy klimat, a pewnie większość sięgnęła po Zaćmione życzenie, licząc na dużo luźniejszą przygodę. Ale nie to jest problemem. Być może mniej banalny temat niż zwyczajowe bicie smoków spodobałby mi się bardziej, gdyby twórca dostał nieco więcej czasu i mógł wszystko bardziej rozwinąć. Tymczasem musiał zmieścić się na około 120 stronach, przez co zabrakło miejsca na przedstawienie wszystkiego, czego by sobie życzył. W historię wkrada się przez to chaos, a bohaterowie są nijacy. Owszem, Walters stara się pokazać nam panujące między nimi relacje, ale ta sztuka zdecydowanie nie wychodzi i trudno jakoś bardziej przywiązać się do postaci. Tak naprawdę najbardziej zapadającym w pamięć jest reprezentant rasy kenku – Solivigant. Tyle że jest on postacią drugoplanową, więc spełnia rolę pomocnika grupy, ale nie powinien tu przecież przodować. Jeszcze innym problemem tytułu jest brak trzymania się przez autora własnej wizji. Jak wspomniałem, mamy tu próbę przedstawienia poważnej sprawy, a tymczasem co rusz wkradają się żarty i zagrywki, które z pewnością mogłyby się podobać młodszym czytelnikom. Brakuje więc zdecydowania, do kogo kierowany ma być ten komiks. Na pochwałę zasługują natomiast sam twist fabularny oraz zakończenie, ale to trochę za mało, by wbić czytelnika w fotel.
Czegoś tu brakuje
Za oprawę graficzną komiksu odpowiada z kolei Tess Fowler. Artystkę z pewnością należy docenić za szczegółowe przedstawienie postaci. Dzięki charakterystycznym cechom nie pogubimy się i łatwo rozpoznamy, kto jest kim. A jest to o tyle ważne, że mamy tu wiele przeskoków w czasie, w trakcie których na zmianę widzimy młodsze i starsze wersje głównych bohaterów. Nie brakuje tu także dynamizmu, a ten jest przecież niezbędny podczas licznych scen walk. Z kadrów słychać wręcz szczęk oręża i odgłos rzucanych czarów. Niestety, także rysowniczka nie ustrzegła się błędów. W wielu miejscach brakuje po prostu tła. Dostajemy skupienie na postaciach, a za nimi wręcz zieje pustka. Jasne, czasem takie kadry są nam potrzebne, by lepiej oddać sytuację i emocje postaci, ale tu jest ich zbyt wiele. I znów muszę porównać pozycję do Legend Wrót Baldura, gdzie słynne miasto jest ukazane w piękny sposób, a czytelnik może się przenieść na ulice i jeszcze lepiej wczuć się w przygodę. Tu takiego zabiegu zabrakło, co mocno popsuło klimat i nie pozwoliło pozwiedzać odbiorcy Wysp Moonshae.
Coś dla fanów
Jeśli chodzi o wydanie, to tu Egmont zrobił ciekawy ukłon w stronę graczy. Każdy, kto miał okazję zagrać w 5 edycję Dungeons & Dragons, z pewnością doceni dodatek, jaki znajduje się na końcu albumu. Są tam zamieszczone rozpisane Karty Postaci wszystkich głównych bohaterów komiksu. Co więcej, możemy prześledzić, jak wyglądaliby na 2 i 20 poziomie. To naprawdę bardzo fajna ciekawostka, na którą warto zwrócić uwagę. Ponadto dostajemy też kilka szkiców oraz galerię okładek często wyglądających lepiej niż kadry zamieszczone w albumie. Osobiście zwróciłem także uwagę na zamieszczenie krótkiej modlitwy do Corellona Larathiena. Świetnie, że mamy tu tego typu smaczki, choć niestety ktoś, kto nie śledzi historii Faerunu lub sam nie grał wyznawcą boga elfów, zwyczajnie to przeoczy.
Przybyłem, zobaczyłem, odłożyłem
Niestety, historia opowiedziana w Zaćmionym życzeniu nie wciągnęła mnie. Momentami łapałem się na tym, że czytając, myślami jestem zupełnie poza Zapomnianymi Krainami lub przewracam kartki, czekając, by dobrnąć do końca. Owszem, jest tu kilka udanych momentów i zwrotów akcji, ale ogólnie ciężko dać się wciągnąć w wir przygody. Może gdyby dano autorowi więcej miejsca na rozwinięcie pomysłu, wszystko wyglądałoby lepiej. Oprawa graficzna jest lepsza od scenariusza, ale także sporo brakuje jej do czegoś, za co zasłużyłaby na większe pochwały. Wydanie z kolei dopasowano do osób grających w Dungeons & Dragons, więc również nie każdy je doceni. Cieszy mnie natomiast, że to jednostrzał, który mogę już odstawić na półkę i wrócić do Minsca, Boo i Wrót Baldura!