Nie mogło zabraknąć tekstu o zombie w miesiącu strachu i horroru, prawda? Współczesna popkultura aż kipi od tych bezwolnych, podgniłych stworzeń. Kiedyś już pisaliśmy dla was o filmach z zombie w roli głównej, a także o ich genezie oraz popularności. Tym razem przeczytacie coś zupełnie odmiennego – dlaczego sława tych mózgożerców jest zupełnie niezasłużona.
Nie wszystko zombie, co się ślini
Zanim zacznę wytykać żywym trupom, dlaczego nie zasłużyły na swoją pozycję w literaturze, filmach i grach fantastycznych, muszę doprecyzować, o kim/czym właściwie mówię. Nie zamierzam zarzucać was definicjami ani historią. Przyjmijmy w uproszczeniu, że zombie, o których mówię, to horda bezmyślnych, ożywionych trupów, rzucających się z zębami na wszystko, co żywe.

Typy zombie – obrazek znaleziony na stronie zombiecentral.com.au
Nie biorę zatem pod uwagę ludzi żywych, którzy zostali zamienieni w krwiożercze bestie przez wirusa (jak na przykład w 28 dni później), lub martwych i jedzących mózgi, ale przy tym świadomych i kontrolujących swój apetyt (jak w iZombie), ani pojedynczych przywołańców będących sługami jakiegoś nekromanty (jak w wielu grach fantasy). W tym tekście zombie to śliniące się, gnijące zwłoki podążające za swym morderczym instynktem, zwiastujące koniec ludzkości. I mam im wiele do zarzucenia.
Chcesz mnie przestraszyć – postaraj się bardziej
Zombie to takie pójście na łatwiznę. Nietrudno straszyć czymś, co jest tak… prawdopodobne. Spokojnie, nie twierdzę, że martwiaki już zaraz mogą na nas wyskoczyć zza rogu. Ale patrząc na rozwój nauki, szczególnie medycyny i broni biologicznej czy też ewolucję pewnych wirusów i bakterii, zamiana ludzi w bezmyślne, krwiożercze bestie staje się nie aż tak nieprawdopodobna. O tym, że stworzenie zombie może stanowić pewien sposób na poradzenie sobie z realnymi obawami, mogliście już przeczytać w artykule o ich fenomenie (odsyłam po raz kolejny). A gdyby spojrzeć na to z drugiej strony? Żywe trupy jako wykorzystanie realnych lęków do zarabiania na straszeniu ludzi?
Wiecie, mózg łatwo oszukać. Kto po seansie dobrego horroru bał się iść w nocy po ciemku do łazienki, ten mnie rozumie. W pewnym stopniu wierzymy w to, co widzimy na ekranie, a argument o nierealności zdarzeń z filmu jest najlepszym mechanizmem obronnym. „To nie może zdarzyć się naprawdę” zwykle działa bardzo dobrze. A co, jeśli to MOŻE się zdarzyć? Nie dziś, nie jutro, ale nie da się tego wykluczyć. Zagłada ludzkości w najgorszej możliwej formie. Brr… dziękuję bardzo za takie straszenie.

„Martwica mózgu” – kadr z filmu
Większość filmów czy gier o zombie wykorzystuje do straszenia jeszcze dwa chwyty, które działają na ich niekorzyść – obrzydzanie i granie na emocjach. Zombie są… obleśne. Gnijące, rozpadające się trupy wyskakujące (czy też wypełzające, w zależności od konwencji) zza rogu potrafią przestraszyć. Tylko w ten mało przyjemny sposób. Dodajmy do tego sceny odgryzania rąk, zajadania się wnętrznościami… Jasne, jeśli ktoś jest fanem gore, to zapewne go to bawi. Resztę raczej niekoniecznie.
Chwyt drugi – granie na emocjach. Prawdopodobnie część z was powie, że to właśnie jest wyznacznik dobrego horroru. No właśnie niekoniecznie. Bulwersowanie widza, czytelnika czy gracza sceną, w której matka zabija swoją córkę zombie, brat zabija siostrę czy wnuk zabija dziadka, na pewno wzbudzi wiele dyskusji. Na temat z jednej strony poważny (czy zabiłbyś zakażonego członka swojej rodziny, gdyby mogło to powstrzymać epidemię?), z drugiej strony trochę na wyrost, bo mówimy tutaj o ludzkich instynktach (samoobrona rzadko jest przemyślana, to raczej odruch). „Nieważne czy mówią o nas dobrze, byle mówili” – kontrowersyjne sceny z zombie w roli głównej często na tym się opierają. Ja jednak jestem zwolenniczką jakości, a nie ilości. Lepiej, jeśli mówią dobrze. A co dobrego można powiedzieć o żywych trupach?
Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie
Spójrzmy na to z innej strony. Wiemy już, że straszenie zombie jest proste, ale „proste” nie zawsze oznacza „złe”. Jeśli zatem nie przekonuje was argument o pójściu na łatwiznę poprzez odwołanie do realnych lęków, obrzydzenia i wzbudzania emocji, mam dla was coś więcej.
Zacznijmy od tego, że… nie lubię być straszona. To zapewne nieco wyjaśnia moje podejście do mózgożerców, ale jest w tym coś więcej. Jeśli już mam być straszona, to niech to się odbędzie w sposób wyrafinowany. Niech twórcy bawią się z moją wyobraźnią, a zło, którym straszą, będzie ambitne i celowe. W przedstawianiu zombie brakuje mi jakiegoś głębszego sensu. Instynktowne dążenie do zabijania trudno nawet nazwać złem (nazwiecie złym lwa, który dla pożywienia poluje na antylopy?), a jeśli nawet nim jest, to jest to zło bezsensowne, bo nie dąży do przetrwania (jak zwykle u zwierząt – wiadomo, są wyjątki).
Skoro już mowa o instynktownej destrukcji życia, to pozostaje pytanie – dlaczego dążą do niszczenia właśnie tego, co żywe, a nie wszystkiego, co istnieje? Skoro w większości przypadków (nie znam każdej jednej wizji żywych trupów, a być może któraś to wyjaśnia), zombie nie potrzebują ludzkiego mięsa czy mózgów do przetrwania, to dlaczego zabijają właśnie ludzi? Może z tego wynikać, że jednak dążenia zombie nie są w 100% instynktowne, ale nakierowane są na jakiś cel. Tylko jaki? Niech ktoś mi go pokaże (i niech będzie on porządny!), a może następnym razem będę pisać o tym, dlaczego ożywione zwłoki są jednak genialnym pomysłem.

„DayZ” – kadr z gry
Pozostała ostatnia już kwestia. Czarnowidztwo wszechobecne w popkulturowych wytworach o zombie. Z większością zła można jakoś walczyć, jest jakakolwiek szansa na jego pokonanie lub życie pomimo jego panowania. Świat zawładnięty przez zombie nie pozostawia żadnych możliwości. Prędzej czy później nie zostanie nic więcej. Nadzieje o lekarstwie są złudne – jak wyleczyć ożywione zwłoki? A wybicie wszystkich, zanim one wybiją żywych… Też mało prawdopodobne. Wiecie co, chyba jednak wolałabym żyć w świecie, w którym gwiazdy są w porządku i Cthulhu się przebudził.
Jeśli jesteście wielbicielami zombiaków – nie bulwersujcie się. Część moich argumentów można użyć swobodnie w drugą stronę – do udowodnienia, dlaczego żywe trupy są najlepszym wytworem popkultury. Jaka jednak byłaby w tym zabawa, gdybyśmy się we wszystkim zgadzali?
Dajcie znać, co sądzicie o mózgożercach – lubicie je czy omijacie szerokim łukiem i uważacie za oklepane?
Sama idea zombie prezentowana w popkulturze jest z założenia tak idiotyczna, że bardzo ciężko zawiesić niewiarę i zaakceptować przedstawione wizje. Żeby się nie rozpisywać kilka przykładów: skąd u trupa energia i „paliwo” do poruszania ciała? Jak pracują mięśnie? Nawet jeśli „jest” energia to przecież jak zgnije lub zmieni się w szkielet to nie ma co się poruszać. Ludzkie zęby wcale takie super nie są – spróbujcie przegryźć deskę. I ostatnie – jakim cudem zombie miałyby opanować czołg albo helikopter bojowy? Dlaczego zombie w temperaturach minusowych nie zmieniają się w sztywne mrożonki?
Dzięki za poruszenie ciekawych kwestii! Cała sprawa biologi, biochemii i działania mózgu zombie to spokojnie temat na kolejny artykuł. A pytań na ten temat faktycznie można zadać multum. I o ile przyjmuję, że stworzenia fantastyczne rządzą się własnymi prawami, to jeśli nie mówimy o magicznie reanimowanych trupach, to trochę podstaw z biologii wypadałoby znać i się zastosować. A zombie-twórcy rzadko to mają na uwadze. 😉
Niby tak, ale np. w „Żywych trupach” widać, że większość zombiaków jest dość świeża, a te starsze już się rozsypują i nie potrafią poruszać. Inna rzecz, skąd ciągły przypływ truposzy po latach. A działanie zimna jest ładnie opisane w „Zombie survival” (problemy z odmarzającymi zombiakami też). Nie kojarzę zombie w czołgach – skąd to? XD
Natomiast ich „świeżość” nadal nie wyjaśnia skąd energia, niezbędna do poruszania mięśniami i szczęką. 😉
Czy gdzieś był ciągły przypływ truposzy? Bo wydaje mi się, że są dwie drogi: albo wybijamy istniejące zombie i wymyślamy sposób na zatrzymanie reanimacji trupów albo wszystko co żywe prędzej czy później zamienia się w zombie i ostatecznie się kończy. Jest coś pomiędzy? Z tego co pamiętam, w Świcie żywych trupów było coś w stylu niemowlaka zombie (w sensie laska w ciąży została zakażona i urodziła dziecko-zombie), więc chyba jest jednak trzecia opcja wyjaśniająca właśnie skąd się biorą kolejni truposze. Chociaż nadal to do mnie nie przemawia.
Też toleruję zombie tylko w grach. I to wyłącznie w roli zapychacza do expienia, a nie osi gry. Z tego też powodu nadal nie potrafię się przemóc do The Walking Dead, chociaż gra jest podobno świetna. 🙁
Ja to w ogóle nie lubię horrorów, ale jeśli mam oceniać to zombie są faktycznie słabym straszakiem. Najgorsze są… małe dzieci. Zombie to przy nich pikuś.
Niewyjaśniona żądza jedzenia mózgow kojarzy mi się z Attack on Titan, ale zgaduję, że tam jedzenie ludzi jest w końcu jakoś wyjaśnione (proszę nie spoilerować).
Zombie zaakceptowałam tylko w grach jako mięso do siekania. W filmach i książkach – 3 razy nie.
Moja odpowiedź poniżej. 😉 Bo wrzuciło się jako zwykły komentarz.