Oto komiks niezwykły, w którym kreacja tytułowego bohatera jest oryginalna i znacząca. Tematyka Miraclemana to nie walka dobra ze złem, a coś więcej. To przemyślana gra Moore’a z kliszami gatunku i odrzucenie kiczu w najczystszej postaci.
Anonimowe arcydzieło?
Nazwisko twórcy komiksu nie pojawia się na okładce. Na pierwszych stronach Miraclemana mamy za to informację, że kwestia scenariusza spoczęła na barkach „pierwotnego scenarzysty” oraz Micka Anglo. Nie jest jednak tajemnicą, że ukrywającym się pod tym specyficznym określeniem człowiekiem jest Alan Moore, twórca takich komiksów jak: Strażnicy, V jak Vendetta czy Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Artysta wykorzystał zapomniane opowieści obrazkowe z lat 50. XX wieku, których treść związana była z genezą superbohatera i utkał z nich własną kreację. Miracleman, którego poznajemy, jest kompletny. Jego historia została dokładnie zaplanowana i możecie mieć pewność, że na długo pozostanie w Waszej pamięci. Z czasem jednak na pewno zauważycie, że Miracleman ma wiele wspólnego z Kapitanem Marvelem vel Shazamem. Życiorys i cechy charakteru bohaterów są zbliżone, jednak nie należy tych postaci postrzegać jako komiksowych braci.
Tylko dla dorosłych
Historię życia bohatera – reportera Mike’a Morana aka Miraclemana – możemy przeanalizować z wielu perspektyw, jednak znaczna część tej opowieści zarezerwowana jest dla czytelników dorosłych. Dorosłych i emocjonalnie dojrzałych. Scenarzysta dekonstruuje mit superbohatera na naszych oczach. Posiłkując się filozofią Fryderyka Nietzschego, zwraca uwagę na elementy właściwe nadludziom. Moore tworzy historię przygodową, jednak wypełnioną okrutnymi i przejmującymi obrazami. Na kartach komiksu oglądamy m.in. poród żony Mike’a, Liz. Dziecko, które przychodzi na świat, jest równie wyjątkowe jak jego ojciec. Bardzo obrazowo zostały też przedstawione sytuacje, w których giną poszczególni (najczęściej bezimienni) bohaterowie. Nim jednak nadejdzie śmierć, są torturowani, atakowani przez niesamowite stworzenia, wystawiani na próbę. Niejednokrotnie pozostają oni bezbronni, przerażeni i zaszczuci wobec losu. Na kolejnych kartach widzimy setki okaleczonych zwłok. Puszka Pandory, którą otwierają twórcy wraz z czytelnikiem, nigdy już nie zostanie zamknięta, a odbiorca, decydujący się na przeżywanie fabularnej przygody z bohaterami, będzie zapewne odczuwał różne emocje. Na uwagę zasługują również plansze autorstwa Garry’ego Leacha i Alana Davisa, małe dzieła sztuki. Wertując kolejne karty, nie oglądamy, a doświadczamy – przede wszystkim bólu istnienia.
Historia żywego boga
Utrata człowieczeństwa jest nieunikniona. Kiedy Moran zaczyna rozumieć, że może stać się kimś więcej niż zwykłym homo sapiens, decyduje się postawić wszystko na jedną kartę. A, jak zapewne wiemy, wystarczy jedno słowo i bohater może zamienić się w niezwykłą istotę. Twórcy komiksu swobodnie żonglują różnymi motywami. W opowieści doświadczymy brutalności, seksu, ułudy, samotności. Miraclemana nie można przeczytać ot tak. Jest to lektura wciągająca, acz niełatwa. Czcionka jest niewielka, język patetyczny, kwiecisty, poetycki. Miracleman wymaga pełni naszej uwagi, ale w zamian daje nam dużo więcej. Komiksu nie należy postrzegać jako typowej opowieści superbohaterskiej. Problemy, na które scenarzysta zwrócił uwagę, są bowiem ponadczasowe i nie nużą nawet wymagającego czytelnika.
O wydaniu
Miracleman liczy niecałe 400 stron. Jest podzielony na trzy części, które zostały zgromadzone w jednym tomie. W dodatkach znajdziemy wywiad z Mickiem Anglo, galerię okładek oraz szkice. Te materiały będą szczególnie ważne dla tych fanów, którzy dorastali z Miraclemanem. Jako że wydawnictwo Mucha Comics nie zdecydowało się rozdzielić historii na trzy tomy, ilość dodatków została znacznie ograniczona w porównaniu z amerykańskimi wydaniami. Pomimo że komiks wykonany został estetycznie, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy stworzyli arcydzieło do patrzenia, nie dotykania. Widać to szczególnie na początkowych czarnych kartach. Znajdują się tam m.in. wprowadzenie, spis treści oraz pierwsza grafika. Od razu zaznaczam, że mogą one służyć za policyjny dowód w przyszłości. Wszystkie odciski palców, które czytelnik pozostawi na kartach, będą bowiem widoczne już zawsze. Zalecam więc czytanie w białych rękawiczkach, jeśli nie chcecie mieć „wypalcowanego” komiksu.