Pierwszy tom Dororo i Hyakkimaru nie zachwycił mnie, aczkolwiek tytułowy bohater był na tyle niezwykły i intrygujący, że z chęcią zagłębiłem się w kontynuacje. Czy kolejne dwa tomy oferują niezapomniane przygody?
Kim jest Hyakkimaru?
Tom drugi mangi Dororo i Hyakkimaru koncentruje się na przeszłości protagonisty. W końcu możemy się dowiedzieć, co mu się przytrafiło i dlaczego w zasadzie całe jego ciało jest jedną wielką protezą. Po wspomnieniach przechodzimy do kolejnego wątku, a mianowicie ściany Banmon. Pierwotnie był to wielki mur, który oddzielał dwie prowincje, obecnie pozostał po nim jedynie niewielki kawałek. Aczkolwiek nadal jest silnie broniony przez oddział łuczników, który to wybija zarówno tych, którzy próbują przedrzeć się na ich teren, jak i wieśniaków uciekających spod władzy Kagemitsu Daigo. Na czele wojowników stoi Tahoumaru, którego ciało, podobnie jak w przypadku Hyakkimaru, jest w części zmechanizowane, ale to nie jedyny sekret, który skrywa.
Epicki pojedynek
Tom pierwszy Dororo i Hyakkimaru jakoś specjalnie mnie nie zachwycił, ale z drugiej strony na tyle mnie zaintrygował, że chciałem poznać dalsze losy tytułowych bohaterów. Historia Hyakkimaru jest w sumie nawet ciekawa, choć i tak nie rozumiem jakim cudem przy takich ubytkach jego protezy mogą funkcjonować niczym normalne ciało. Tahoumaru wydaje się ciekawym bohaterem, który może sporo namieszać, ale w rzeczywistości jego motywacja nie do końca mnie przekonała. Natomiast jego epicki pojedynek z Hyakkimaru wypada trochę słabo, ponieważ jest najzwyczajniej w świecie za krótki, jak na mangowe standardy. Najlepszym bohaterem, który tu się pojawia jest Kagemitsu Daigo. Człowiek, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel, mało tego: gotowy jest nawet paktować z demonami. Po przeczytaniu trzech części wydaje mi się, że największym problemem serii jest poczucie chaotyczności, przewijającej się przede wszystkim w fabule, ale także w scenach walki. Mam wrażenie, że autor trochę za bardzo gna do przodu i po prostu bohaterowie, wątki, a nawet sceny walki nie są należycie rozwinięte.
Japońskie piękno
Kreska prezentuje się przyzwoicie, a na pewno o wiele lepiej niż oryginalna z 1967 roku. Najlepiej wypadają projekty demonów, a i sceny walki, choć lekko chaotyczne, również są ciekawe. Do wydania w zasadzie nie bardzo mam się jak przyczepić. Jedynie znów mogę ponarzekać na beznadziejną okładkę, którą na szczęście przykrywa obwoluta.
Czy warto polować na kolejne demony?
Doskonale rozumiem czytelników, którym Dororo i Hyakkimaru się nie spodoba. Dostępnych jest wiele ciekawszych mang i wydawać by się mogło, że nie ma powodu, aby w pierwszej kolejności sięgać po tę serię. Jednakże, pomimo że dostrzegam jej mankamenty, to muszę przyznać, że ma w sobie coś intrygującego. I choć na kolejne tomy nie będę czekał z niecierpliwością, to chętnie do nich zajrzę, bo nadal liczę, że Osamu Tezuka będzie mnie w stanie pozytywnie zaskoczyć.