Ponad dekadę temu Hidetaka Miyazaki odcisnął niemałe piętno na kartach historii elektronicznej rozrywki, ukazując światu Demon’s Souls. Z pozoru nieprzystępna produkcja, z wysokim progiem wejścia oraz enigmatyczną fabułą, nieoczekiwanie zaskarbiła sobie serca graczy na całym świecie. Kolejne produkcje FromSoftware na czele z flagową serią Dark Souls wykreowały odrębny gatunek, znany powszechnie jako soulslike, cieszący się do dziś niegasnącą popularnością. Przez lata ewoluował on spokojnym tempem, czego zwieńczenie opisuję w niniejszej recenzji.
Gra o Eldeński Tron
Jesteśmy Zmatowieńcem – istotą co krok plującą w twarz nieuniknionemu przeznaczeniu. Nasz los jest ściśle powiązany z przyszłością chylących się ku upadkowi Ziem Pomiędzy. Mamy bowiem przyczynić się do śmierci półbogów, by zebrać roztrzaskane ongiś części Eldeńskiego Kręgu. Drzemiąca w nich moc daje ogromną władzę, jest równocześnie źródłem siły Złotego Drzewa – kluczowego elementu dla egzystencji całej krainy. W budowaniu fabuły swego pióra użyczył George R.R. Martin, autor popularnej sagi Pieśni lodu i ognia, co czuć, zagłębiając się w tę skomplikowaną opowieść.

Odkrywanie i łączenie fragmentów fabuły to zabawa sama w sobie
Z wolna prowadzona historia osnuta jest gęstą mgłą tajemnicy i niedopowiedzeń. Od nas zależy kolejność rozwijania poszczególnych wątków, dzięki walorom otwartości świata. Następne stronice misternej księgi zszywamy dzięki opisom przedmiotów, narracji środowiskowej oraz mówiącym zagadkami postaciom, których losy bywają na równi tajemnicze, co tragiczne. Takowe rozwiązanie ma dwie strony medalu – pozostawia bowiem pole do interpretacji, jednocześnie czyniąc całość niespójną i w pewnych aspektach niezrozumiałą dla przeciętnego odbiorcy. No cóż, taki urok soulsowej poetyki.
Trzeba zaznaczyć, że historia nie łączy się z trylogią o mrocznych duszach, choć nie brakuje licznych nawiązań oraz analogii do niej. Mamy coś w rodzaju klątwy, powtarzający się cykl czy swego rodzaju bazę wypadową, będącą schronieniem dla ważnych NPC-ów. Bronie, czary oraz niektóre postaci także wyglądają znajomo. Zapewne wielu ucieszy też obecność niestrudzonego, bezwłosego oszusta, mającego – jak zwykle – dużo do powiedzenia.
Nie ma to jak w domu
Weterani Dark Souls już od pierwszych minut poczują się jak w domu – odniosłem nieodparte wrażenie, że to po prostu nowa odsłona popularnej serii. Nosi zatem wszelkie znamiona protoplastów, począwszy od sposobu narracji, poprzez artystyczną wizję, na specyficznej rozgrywce kończąc. Zaczynamy jak zwykle od wybrania klasy i stworzenia herosa oraz krótkiego samouczka, by chwilę później zostać sponiewieranym przez pierwszego bossa. Od tego momentu przyjdzie nam poznawać zasady i sekrety gry na własną rękę, posiłkując się zdawkowymi wskazówkami sojuszników oraz innych graczy.
Dodatkowo twórcy raczą nas sporadycznymi informacjami o istotnych mechanikach, wychodząc w ten sposób naprzeciw nowicjuszom. Rdzeń rozgrywki pozostał w zasadzie niezmienny względem Soulsów – eksplorujemy świat gry i walczymy z coraz silniejszymi wrogami, systematycznie rosnąc w siłę. Oczywiście – jak przystało na grę FromSoftware – każda śmierć kończy się utratą najcenniejszej waluty, jaką w tym przypadku są Runy. Mamy szansę odzyskać cenną zgubę, wracając do miejsca zgonu, jeśli po drodze ponownie nie powąchamy kwiatków od spodu.

FromSoftware wie doskonale, jak rozkochać fanów mocnych wrażeń
Jestem pewien, że wiernym fanom wystarczyłoby w zupełności więcej tego, co dobrze znają od lat. Z drugiej strony przyznam, że powiew świeżości wniesiony przez twórców wydatnie urozmaicił sprawdzoną formułę. Najważniejszą nowością jest bez wątpienia postawienie na otwarty świat, co jednocześnie wzbudziło największe obawy. Wszak jedną z wizytówek soulslike’ów są pieczołowicie zaplanowane lokacje, połączone zmyślnymi skrótami, więc tak znacząca zmiana mogła niepokoić. Jak się okazuje – niepotrzebnie.
Galopem w nieznane
Przepastna, stojąca przed nami otworem kraina początkowo przytłacza i wprawia w uczucie zagubienia – przyzwyczajono nas przecież do zasadniczo zamkniętego level designu. Co prawda Dark Souls nigdy nie prowadziło za rączkę, ale zdecydowanie łatwiej było obrać konkretny kierunek podróży. Tu niemal od początku widzimy przed sobą – wydawałoby się – bezkresne tereny do zbadania. Z pomocą przychodzi mapa oraz kompas, ułatwiające nawigację i orientację w terenie. Ponadto praktycznie na starcie odblokowujemy szybką podróż do odwiedzonych miejsc łaski – odpowiedników ognisk.
Dokonamy przy nich niezbędnych ulepszeń i przygotowań do dalszych wojaży. Są rozsiane dosyć gęsto na mapie, unikniemy więc nużącego błądzenia po śmierci. Co więcej, zaimplementowano opcjonalne punkty odrodzenia oraz specjalne teleporty. Ze wspomnianych miejsc łaski rozpościerają się złote smugi, wskazujące drogę ku głównym adwersarzom. Wszystko to sprawia, że eksploracja wciąga jak bagno i nie frustruje na dłuższą metę. Czułem się jak Nathan Drake, przeczesując teren w poszukiwaniu sprytnie ukrytych skarbów tudzież przejść do nowych obszarów tej jakże pięknej, onirycznej krainy. Otwartość świata bywa czasami pułapką, jeśli zagalopujemy się zbyt daleko w zabójcze objęcia najpotężniejszych kreatur.

Otwarty świat początkowo przytłacza
Dla amatorów ciasnych przestrzeni również zaserwowano wyborne dania, w postaci zmurszałych twierdz oraz zamków, okraszonych ukrytymi przejściami i skrótami. Nierzadko trafiamy też do zatęchłych podziemi najeżonych pułapkami, przywodzących na myśl Lochy Kielicha z Bloodborne. Znajdujemy w nich drogocenne przedmioty, ale i twarde kreatury, w tym minibossów. Minusem jest natomiast powtarzalność struktur owych lochów, co łatwo wychwycić po kilku odwiedzinach.
Poruszanie się po świecie gry znacznie ułatwia kolejna nowość – sympatyczny wierzchowiec Struga, będący swoistą hybrydą kozła i konia. Energicznymi susami pomaga dotrzeć do trudno dostępnych miejsc, a dzięki przyspieszeniu niejednokrotnie wybawia z opresji. Bywa też piekielnie skuteczny w boju – w przypadku paru oponentów jest wręcz niezbędny (eh, te przeklęte smoki). Starcia, w których wcielamy się w niezmordowanego kawalerzystę, dostarczają niemałej dawki adrenaliny i nadają walce nowego wymiaru.
Należy dodać, że protagonista stał się bardziej mobilny dzięki umiejętnościom swobodnego skakania oraz skradania; otwiera to nowe możliwości zarówno w walce, jak i eksploracji. Polowanie na nieświadome ofiary pod osłoną bujnej roślinności przywodzi na myśl cichą eliminację z Sekiro: Shadows Die Twice. Swoją drogą, nie wymaga to od nas zbytniej finezji, wrogowie nie grzeszą bowiem spostrzegawczością. Jeśli już o tym mowa, pora przejść do crème de la crème popularnego cyklu.

Struga to niezastąpiony kompan w podróży
Dwie katany, a może potężne czary?
Znany i lubiany system walki dzięki kilku innowacjom zdecydowanie nabrał rumieńców – potyczki stały się dynamiczniejsze i bardziej zróżnicowane względem Dark Souls III, dając nam szerokie pole do popisu. W dalszym ciągu istotne są cierpliwość przy bacznym obserwowaniu poczynań oponentów, odpowiednia taktyka i kontrolowanie poziomu wytrzymałości. Umiejętne ataki przełamują postawę przeciwnika i pozwalają zadać nieszczęśnikowi efektowny cios krytyczny, znacznie studzący jego zapał. Nieocenione jest również dobre opanowanie uników, parowania i bloków.
Tu pojawia się użyteczne novum, mianowicie sposobność użycia silnej kontry tuż po udanej zasłonie. Daje to nowe możliwości i jest mniej ryzykowne niż próba parowania, choć nie tak efektywne. Następnym urozmaiceniem są Popioły Wojny, czyli specjalne umiejętności przypisywane do broni. Podobnie jak wszelkiej maści sztuki magiczne, uszczuplają Punkty Skupienia, ale nie mają specjalnych wymagań. Dlatego to idealna opcja dla osób stroniących od brudzenia rąk magią, ale chcących w efektowny sposób wzbogacić zwykłą wymianę ciosów. A to nie w kaszę dmuchał wygibasy. Będziemy zdolni wykonywać niszczycielskie ataki obszarowe, robić błyskawiczne uniki, wzmacniać bohatera albo nadawać broniom zabójcze efekty.
Jakby tego było mało, w sytuacjach podbramkowych przyzwiemy do pomocy rozmaite duchy, korzystając z ich prochów. Są przydatne szczególnie przeciw grupom wrogów, a te wchodzą nam w paradę całkiem często. Obozowiska obładowane wojskiem czy strzeżone karawany z drogocennymi precjozami są powszechnym widokiem na szlaku. Notabene zróżnicowanie i design przeciwników to sztuka sama w sobie. Jasne, zdarzają się dziwaczne twory pokroju ognistych glutów, ale większość oponentów zdecydowanie zasługuje na uznanie, szczególnie ci gargantuicznych rozmiarów. Co ciekawe, występowanie niektórych potworów bywa zależne od kolejnej nowości – cyklu dnia i nocy.

Walka sprawia jak zwykle wiele satysfakcji
Szef wszystkich szefów
Perłą w koronie są rzecz jasna bossowie. Spotykamy ich od groma – fakt faktem część z nich powtarza się w różnych konfiguracjach lub jest skądś znajoma, ale nie psuje to ogólnego wrażenia. Lwia część „szefów” nie sprawia dużych kłopotów, ale im dalej w las, tym trudniej. Niejednokrotnie musiałem zmienić przyzwyczajenia i odpowiednio przygotować się do danej potyczki, obmyślając najlepszą taktykę. Bogaty repertuar wrogich ruchów oraz kolejne fazy walki nierzadko zaskakują – chwila brawury i po nas. Momentami trudno wyczuć timing ciosów, a w przetrwaniu nawałnicy uderzeń nie pomaga czasochłonne leczenie. Kilka wyczerpujących batalii do dziś śni mi się po nocach.
Na szczęście mamy argumenty, żeby się bronić. Zdobędziemy dziesiątki zestawów pancerza oraz oręża zarówno do walki wręcz, jak i szycia z dystansu, w tym odpowiedniki kultowych narzędzi mordu. Są również nowe cacka – chociażby korbacz czy armata. Dochodzą do tego bronie miotane i użyteczne przedmioty zwiększające potencjał bojowy. Tworzymy je dzięki nowo wprowadzonej opcji craftingu, niezbędne surowce zaś pozyskujemy z licznych okazów fauny i flory, rozproszonych po całej krainie.
Jak zwykle liczba dostępnych manewrów, kombinacji i ataków zależnych od skalującego się z konkretnymi statystykami oręża zasługuje na gromkie brawa. Cios z wyskoku lub rozpędu? Proszę uprzejmie. Ładowane ataki albo dynamiczna seria dwoma katanami? Jak najbardziej! Skok z galopującego wierzchowca z ostrzem wymierzonym w twarz rozszalałej bestii? W to mi graj! Do dyspozycji dano nam także multum zaklęć oraz inkantacji (połączenie wiary i piromancji). Niektóre czary i ataki specjalne zadziwiają spektakularnymi animacjami, przypominającymi sceny z najlepszych anime – aż trudno oderwać wzrok.

Główni bossowie dają ostro popalić
Ogromną satysfakcję przynosi rozwijanie protagonisty, ulepszanie ekwipunku oraz dobór najlepszego rynsztunku. Eksperymentowanie z różnymi buildami to jeden z najprzyjemniejszych elementów Soulsów i nie inaczej jest tym razem. Elden Ring stwarza nawet więcej opcji wykreowania herosa przygotowanego na każdą okazję. Naturalnie nikt nam nie broni wcielić się w skórę archetypowego wojownika lub maga, jednakże większą frajdę sprawia łączenie magii i miecza. Po godzinach prób i błędów doskonałe wiedziałem, jaki styl gry najbardziej mi odpowiada i z łatwością dostosowałem pod niego bohatera.
Jeśli zapragniemy towarzystwa lub pojedynku z żywym graczem, naprzeciw wychodzi nam niezawodny tryb wieloosobowy. Gracze zostawiają tu i ówdzie cenne wskazówki, uczymy się też na cudzych błędach, śledząc zapis ostatnich tchnień losowego pechowca. Społeczność zbudowana wokół serii bywa niezwykle pomocna, ale warto wziąć poprawkę na wszechobecny trolling, inaczej poćwiczymy sztukę spadania. Konfrontacja bitewnych umiejętności w zaciętych pojedynkach PvP oraz walka ramię w ramię z bossem w trybie kooperacji to sama przyjemność i dla wielu kwintesencja tego typu gier. Jeśli zaliczacie się do owej grupy, będziecie ukontentowani, tym bardziej że ułatwiono proces przyzywania pomocników.
Piękna i bestia
Szata graficzna na pierwszy rzut oka nie wydaje się zbyt mroczna, lecz to tylko pozory. Znajdziemy tu co prawdą więcej, nazwijmy to, baśniowych lokacji, ale to w dalszym ciągu dark fantasy najwyższej próby. Unikalny klimat wręcz wylewa się z ekranu – omawiany tytuł urzeka artystyczną wizją i pomysłowością w projektowaniu oryginalnych lokacji. Podziw budzą monumentalne, gotyckie budowle, nadgryzione zębem czasu ruiny, skąpane w mroku jaskinie czy surrealistyczne krajobrazy, przyodziane w misterne konstrukcje. Nie zabrakło też groteskowych widoków rodem z obrazów Beksińskiego, wywołujących gęsią skórkę i uczucie niepokoju. Znalazło się i miejsce na nawiązania do Berserka – silnego źródła inspiracji dla japońskiego studia. W ten sposób uczczono pamięć zmarłego w zeszłym roku Kentarou Miury – twórcy wspomnianej mangi.

Nie zabrakło dobrze znanych korytarzowych lokacji
Projekty postaci, rynsztunku czy przeciwników to uczta dla oczu, z kolei zachwycający design bossów tudzież ich animacja to popis wyjątkowej kreatywności i dbałości o detale. Niestety na tym kończą się pochwały w aspekcie wizualnym. Gra tkwi korzeniami w poprzedniej generacji, strasząc gdzieniegdzie teksturami niskich lotów oraz doczytywanymi przed naszym nosem obiektami. Niekiedy odnosiłem również wrażenie, że teren mógłby być lepiej zagospodarowany – zazwyczaj szukając w pustych przestrzeniach lub ślepych zaułkach czegoś interesującego. Pamiętajmy jednak, że w Soulsach nigdy nie liczyła się ogólna jakość grafiki czy zaawansowana technologia. Pierwsze skrzypce grają tutaj artystyczna wizja i oryginalna estetyka, budujące niepowtarzalny klimat.
Łyżką dziegciu są na pewno problemy z optymalizacją, występujące nawet na mocnych komputerach – mam na myśli w głównej mierze spadki animacji. Niemniej nie jest to specjalnie uciążliwe, co z potwierdzi chyba każdy obcujący niegdyś z Demon’s Souls lub Dark Souls na PlayStation 3. Tam to dopiero był pokaz slajdów. Muzyka natomiast trzyma wysoki poziom – udźwiękowienie wypada przekonująco, a przygrywające w tle spokojne utwory idealnie korespondują z unikalną atmosferą. Ścieżkę dźwiękową docenicie szczególnie podczas zaciekłych batalii z bossami, pieszcząc uszy epickimi kompozycjami.
Król może być tylko jeden
Pewnie to kwestia wieloletniego doświadczenia w tytułach tego pokroju, ale Elden Ring okazał się znacznie mniej wymagający, niż przypuszczałem. Szereg udogodnień oraz nowych rozwiązań uczynił grę przystępniejszą, szczególnie dla nowych graczy. Nie oznacza to bynajmniej, że się zawiodłem, a wręcz przeciwnie! Wielokrotnie naprawdę spociły mi się dłonie i kląłem pod nosem podczas ponad 70 godzin zabawy. W tym czasie próbowałem zajrzeć w każdy kąt, choć już wiem, że ominęło mnie sporo sekretów, które chętnie zgłębię podczas kolejnego podejścia.

Projekty wielu miejscówek zachwycają unikalną estetyką
Czas rozgrywki jest więc w pełni zadowalający – deweloperzy przygotowali masę atrakcji i emocjonujących wyzwań. Jakby było komuś mało, niezawodny tryb multitplayer potrafi bezczelnie skraść wiele dodatkowych godzin z życia. Elden Ring to amalgamat najlepszych cech i kwintesencja dotychczasowych dokonań studia FromSoftware. Powiew świeżości w produkcjach soulslike i zarazem największe dzieło Hidetaki Miyazakiego. Niepozbawione wad i niedociągnięć, ale to tylko drobne rysy na prawdziwym diamencie. Git gud!