Wydawałoby się, że wszystko zostało już napisane. Delaney stworzył świat, jego bohaterów, zawiązał i poprowadził wątki, zakończył jeden rozdział, który stanowiła seria Kroniki Wardstone, zarysował ideę następnej – Kronik Gwiezdnej Klingi. Kiedy sięgnęłam po trzeci tom nowej trylogii o przygodach Thomasa Warda i jego przyjaciół, myślałam, że brytyjski pisarz doprowadził do końca ten etap swojego literackiego życia. Nic bardziej mylnego. Mroczna zemsta przynosi odpowiedzi na wiele pytań, ale przy okazji stawia nowe.
Tom i jego sojusznicy wiedzą, że zbliża się ostateczne starcie z Kobalosami. Po utracie Grimalkin potyczka nie maluje się w jasnych barwach, nikt tak jak wiedźma nie zna tych przeciwników. Tom jednak nie wie, że jego przyjaciółka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, nawet w Mroku można bowiem snuć plany i dążyć do ich realizacji. Wystarczy tylko pokonać boginię i zyskać jej moce. Czy bohaterom uda się powstrzymać Kobalosów? Jaką cenę przyjdzie im zapłacić za wypowiedzenie wojny najeźdźcom?
Mroczna zemsta to zdecydowanie najciekawszy tom Kronik Gwiezdnej Klingi. Akcja pędzie z zawrotną prędkością, Tom musi cały czas mieć się na baczności, gdyż wróg czai się na niego za każdym zakrętem. Kobalosi zostają przyparci do muru, obawiają się siły młodego bohatera, dlatego zrobią wszystko, by go wyeliminować. Dosłownie wszystko. Czytelnik nie wie, w jakim kierunku zmierza fabuła – zakończenie wcale nie jest takie oczywiste. Zwłaszcza że Delaney zamierza wykorzystać wszystkie asy ukryte w rękawie.
Pisarz doskonale wie, jak budować napięcie. Pierwszy tom Kronik Gwiezdnej Klingi był przystawką przed tym, co czeka nas w trzeciej części. W dwójce Delaney zagęścił atmosferę niepokoju, ale dopiero w nowej powieści trylogii tak naprawdę pokazuje, na co go stać. A stać na wiele, niektóre wybory zszokują czytelników, inne, tak jak już wspominałam wcześniej, przyniosą mnóstwo nowych pytań. Odbiorca czuje, że autor nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
W recenzji Mrocznej armii wspominałam, że najsłabszym elementem książki jest wątek miłosny pomiędzy Alice i Tomem. Na szczęście w Mrocznej zemście pisarz oszczędził nam kolejnej dawki sercowych rozważań bohaterów niczym z szekspirowskiego dramatu. Kwestia być czy nie być razem nie jest tutaj najważniejszą, Delaney nie roztrząsa jej tak mocno jak w poprzedniej części. Co tylko wyszło pozycji na dobre.
Jedyny zarzut można mieć do finalnego starcia z głównym złym, a po prawdzie z głównymi złymi, bo Delaney zaserwował nam mały twist fabularny. Poszło za łatwo – walka nie była tak efektowna jak choćby ta ze Złym, zabrakło pewnej finezji w jej poprowadzeniu, nie było ciarek, nie było szybszego bicia serca czytelnika, w końcu nie było zbytniego wysiłku ze strony bohaterów. Niemniej reszta potyczek, bo przecież jedna to zdecydowanie za mało, rekompensuje to niedopatrzenie Delaneya.
Mroczna zemsta nie może być pożegnaniem ze światem Mroku, nie po tym, co autor trylogii zaserwował nam pod koniec historii. Delaney nie postawił jeszcze kropki nad „i”, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Tom jeszcze powróci. Kiedy? Jaką tym razem odegra rolę? To dopiero się okaże.