Michał: Mówiąc o uniwersalności, nie można przy okazji nie wspomnieć o głębszych motywach i treściach, które gdzieś tam pomiędzy wierszami występują. Jak myślicie, czy autorka celowo je tam zamieściła i fabuła jest wyłącznie pretekstem do ich przekazania, czy może są one tylko dodatkiem, wzbogacającym jedynie całość? A może to po prostu nadinterpretacja fanów? Moim zdaniem w Harrym Potterze głębsze treści rzeczywiście występują i zostały zawarte w książkach celowo, po to, by wywołać w każdym odbiorcy, niezależnie od wieku, pewne refleksje na temat życia i człowieka. Mowa o takich motywach, jak śmierć, miłość, przyjaźń, poświęcenie czy stawianie czoła lękom – zjawiskach, które przecież żadnemu z nas nie są obce i z którymi każdy z nas na jakimś etapie życia ma do czynienia. Przy okazji, odsyłam tutaj do swojego cyklu o motywach w Harrym, w którym dokonuję szczegółowej analizy każdego z tych wątków. Ogólnie rzecz biorąc, Harry Potter zmienił moje myślenie w większości tych kwestii i uważam to za jeszcze jedną jego zaletę.
Eliza: To jest właśnie to, o czym pisałam kontekście naszego pierwszego tematu: wydarzenia w książce robią na tyle silne wrażenie na czytelniku, że emocje bohaterów stają się jego emocjami i – szczególnie przy pewnych podobieństwach psychologicznych – łatwo się z nimi utożsamić. Myślę, że wtedy mówimy o tych głębokich treściach. Jestem przekonana, że to był świadomy, zresztą rewelacyjny, zabieg Rowling. Sądzę, że wymyśliła sobie inny świat, w którego otoczce mogła przedstawić swój własny.
Za odkrywcze uważam też ukazanie ras wśród magicznej społeczności i ich hierarchizacja. Dorastając w bardzo homogenicznym społecznie kraju, niewiele miałam do czynienia z odmiennością. Tę spotykamy w Harrym na każdym kroku: są czarodzieje (dla wielu „rasa panów”), gobliny, skrzaty, trytony itd. Był to dla mnie już „za dzieciaka” pierwszy obraz tego, jak ważna jest koegzystencja i szacunek wobec różniących się od nas istot oraz tego, z czym wiąże się dyskryminacja.
Mateusz: Nie potrafię zrozumieć kontrowersji wobec Harry’ego Pottera. Książka, tak jak wspomnieli Michał i Eliza, naładowana jest pozytywnymi wzorcami i głębokimi treściami. Krytycy Rowling zarzucają jej brak postaci LGBT w książkach, nawiązania do czarnej magii itp., jednak zapominają, że autorka próbowała nauczyć dzieciaki tolerancji, piętnowała przejawy dyskryminowania innych ze względu na pochodzenie, a przede wszystkim zwracała uwagę na olbrzymią moc przyjaźni i miłości.
Krzysztof: Jak już napomknąłem przy okazji rozmowy o ponadczasowości Pottera, jak najbardziej dostrzegam celowe promowanie pewnych postaw i wartości oraz potępianie innych. Wynika to chyba częściowo z młodzieżowego charakteru książek, a częściowo z baśniowych korzeni fantastyki. I raczej nie mam tym prezentowanym wartościom nic do zarzucenia – też jestem zdania, że chodziło tu przede wszystkim o tolerancję i wyrozumiałość wobec innych, a także wierność i lojalność, zarówno w stosunku do bliskich nam osób, jak i nas samych i naszych przekonań. Co za tym idzie, podobnie jak Mateusz, nie rozumiem rodzących się dzisiaj tu i tam zarzutów wobec serii – moim zdaniem nie ma ona obowiązku pochylać się nad absolutnie każdym problemem społecznym. Wystarczy, jeśli ogólne przesłanie wskazuje nam dobry kierunek.
Sądzę więc, że seria pozytywnie wpływa na światopogląd młodych osób. Choćby wątek domów i Tiary Przydziału uważam za świetny dla dzieciaków stojących u progu poważniejszych wyborów życiowych – z jednej strony dostajemy informację, że warto zwracać uwagę na swoje mocne strony i predyspozycje i to nimi się kierować (werdykty Tiary), z drugiej zaś możemy, tak jak Harry, sami wybrać swoją drogę na przekór tym oczekiwaniom i ostatecznie dobrze na tym wyjść.
Michał: Skoro już przy tym jesteśmy – intrygującą sprawą wydają się być wspomniane przez Ciebie tzw. Domy Hogwartu, do jakich trafiają przyszli uczniowie szkoły po Ceremonii Przydziału. Każdy z nich – Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin faworyzują pewne cechy i wartości. Które z nich do Was przemawiają i dlaczego?
Eliza: Pewnie nie będę oryginalna, ale w Gryffindorze czułabym się najlepiej. Z ich wartościami zawsze identyfikowałam się w stu procentach, a prawdziwa przyjaźń, odkąd pamiętam, była dla mnie warta każdego zachodu. Na marginesie, zawsze chciałam mieszkać w wieży.
Mateusz: Zawsze marzył mi się Slytherin, który – jak wspominała Tiara – daje większe możliwości do rozwoju (choć nieco przeczą temu koledzy Malfoya). Rowling nieco przesadnie idealizuje Gryffindor, umieszczając tam tylko pozytywne postacie. Odnoszę wrażenie, że stała się w tym niewolnikiem pierwszych książek, bardziej jednowymiarowych z uwagi na dzieciaki. Zabrakło mi ciekawych, pozytywnych i ważnych postaci z innych domów. W dodatku, nawet jeśli starasz się cały rok, zdobywasz najwięcej punktów, to i tak Dumbledore na koniec przyznaje zwycięstwo Gryfonom.
Krzysztof: Kiedy zaczynałem swoją przygodę z Potterem, najbliższy oczywiście był mi Gryffindor – wszak to dom naszych dzielnych, heroicznych protagonistów! Jednak w okolicach piątego tomu, kiedy już nieco podrosłem, a i pozostałe domy doczekały się nieco większej uwagi autorki i garści reprezentujących je bohaterów drugoplanowych, szala mojej sympatii przechyliła się na korzyść Ravenclawu. Tam też zresztą ostatecznie przypisał mnie “jedyny prawdziwy i oficjalny” test Tiary z portalu Pottermore.com. I dobrze mi z tym – pochwała inteligencji, indywidualizmu i kreatywności to coś, co do mnie przemawia! W końcu sam chyba jestem właśnie czymś pomiędzy molem książkowym a Pomyluną Lovegood…
Michał: Powiem Wam szczerze, że jak tak sobie zbieram do kupy wszystkie atrybuty, jakie preferują poszczególne domy, to mam wrażenie, że odnalazłbym się w każdym, bo każdy wymaga przynajmniej jednej cechy, którą sam posiadam – Gryffindor ceni sobie odwagę i szlachetność, Hufflepuff uczciwość i determinację, Ravenclaw inteligencję i mądrość (tak, wiem, moja skromność aż bije po oczach), a Slytherin ambicję. Wydaje mi się jednak, że faktycznie najbardziej odpowiadałby mi Gryffindor, nie tylko ze względu na to, że należeli do niego główni bohaterowie i na ogólny sentyment, a na to, że całościowo najmocniej z nim właśnie się identyfikuję, szczególnie z powodu gloryfikowania lojalności i gotowości do poświęcenia – cech, które cenię sobie w ludziach ponad wszystko i którymi każdy z nas powinien się kierować.
Eliza: Muszę zaprzeczyć stwierdzeniu Mateusza, że w Gryffindorze są tylko pozytywne postacie, a w innych domach ich nie ma. Dla przykładu: Cormac McLaggen, zadufany w sobie Gryfon, którego nikt nie lubi. Może to i kropla w morzu i większość Gryfonów to uosobienie dobra, ale jednak burzy on trochę obraz zawsze szlachetnych członków tego domu. Idąc dalej: wspomniana wcześniej przez Krzyśka Luna Lovegood (bardzo ciekawa, złożona i pozytywna postać), Cho Chang, Cedric Diggory, Hanna Abbott, Ernie Macmillan. A to przecież tylko kilka przykładów… Ale fakt, że Rowling trochę zamknęła sobie pole do popisu pierwszymi tomami, gdzie różnice były mocno zarysowane.
Krzysztof: Jak zdążyłem już wspomnieć, Rowling gdzieś w połowie serii połapała się, że z początku kiepsko sportretowała domy, przynajmniej w kwestii ich przedstawicieli i zaczęła naprawiać błędy. W pierwszych trzech częściach Gryfoni są tymi dobrymi, Ślizgoni – złymi, a Ravenclaw i Hufflepuff to tylko nieistotne tło. Dopiero tom czwarty i piąty wprowadzają więcej postaci z tych pomijanych domów, a w szóstym zaczynają się pojawiać próby uczłowieczania uczniów Slytherinu oraz pokazywania, że w Gryffindorze też znajdziemy paru buców. Stąd McLaggen i scenka z Myślodsiewni pokazująca Huncwotów w kiepskim świetle.
Zaś co do wartości bliskich poszczególnym domom – myślę, że trafiłeś w sedno, Michale! Rowling tak je sobie przemyślała, żeby żaden nie był wyraźnie gorszy i nikt nie mógł czuć się pokrzywdzony umieszczeniem w nim. Działa to doskonale i wewnątrz opowieści, i z punktu widzenia fanów – bez względu na to, co jest dla nas najważniejsze, znajdziemy sobie miejsce w którymś z nich.
Ciąg dalszy dyskusji już wkrótce!
Dołącz do dyskusji