Podziemna rzeka
Tym razem poszukiwanie zaginionego artefaktu poprowadzi bohatera Miasta Wyrzutków w kanały, którymi rządzi tajemnicza sekta. Na pozór wszystko wyjaśnia się na pierwszych stronach: detektyw odnajduje zagubiony merlin, a nawet potomka złego olbrzyma, który padł pod ciosem owego walecznego młota. Pamiątka wraca na dzielnicę, miejscowi mogą świętować… Więc jakie tajemnice jeszcze dręczą Peupliera?
Lekko rozedrgana kreska Juliena Lamberta prowadzi nas przez wielkie budowle i klaustrofobiczne trzewia miasta, które umarło na jakąś pełzającą apokalipsę. Wszystkie kolory poszarzały, tylko czasem w tłumie mignie ktoś, kto zachował żywsze barwy. Zwykle jakieś dziwne dziecko, jedno z tych dzikusów towarzyszących Chłopakowi, który zbierał stworzonka. Chyba nie żyje się tu najgorzej; to taka mała stabilizacja postapo, chyba że przypadek skieruje nas na spotkanie z miejskimi potworami. Jednego Peuplier pokonał, śmierć innego właśnie mają świętować wielbiciele merlina.
Wielkie zło
W trzewiach miasta ukrywa się olbrzym. Naznaczony dziedziczną klątwą siłacz starający się opanować swoją potęgę. Opiekunem tego berserka jest patriarcha sekty rzeczników, wyznawców wielkiej ryby. Sam, ostatni z rodu gigantów, żyje w odosobnieniu – nie wolno mu rozmawiać z innymi mieszkańcami podziemia ani wyjść na powierzchnię. Zresztą, jak mówi, tyłek i tak nie zmieściłby mu się w drzwiach.
Peuplier odnalazł dyszące żądzą mordu narzędzie zbrodni na dziadku Sama, spotkał olbrzyma i dał się zaangażować w kolejne poszukiwania. Tym razem podąży śladami zbrodni sprzed lat, tej, która dała życie ojcu samotnego giganta.
Lambert opowiada w trzecim tomie Miasta Wyrzutków o wielkiej zbrodni, złu, które naznaczyło pokolenia. Po lekkości poprzednich tomów zaskoczy was ten temat. Dla mnie było to równie nieoczekiwane, jak w Równych bogom, zresztą chodzi o podobny wątek – przemoc seksualną i dyskryminację ze względu na płeć. Historia olbrzymów okaże się bardzo mocną metaforą zmowy milczenia, która niszczy kolejne pokolenia.
Święto olbrzyma
Tytułowe miasto wyrzutków to specyficzne miejsce. Umierające, pokryte pleśnią szarości i rdzy, smętne. Raczej niebezpieczne. Ale bywa też przestrzenią wolności i radości. Wszystko to zbiega się w trakcie finałowego marszu na cześć zwycięstwa nad olbrzymem… A może samego giganta? O ile w wilgotnych tunelach pod miastem trwa miniony czas i stare opowieści, na ulicach powoli rozlewa się kolor i zmieniają interpretacje. Podobną wizję radosnego, kolorowego karnawału wygrywającego z mrokiem przemocy można znaleźć w Męskiej skórze, innym świetnym frankofonie wydanym u nas zupełnie niedawno. Grobowiec olbrzyma to niezależna historia, możecie ją czytać bez znajomości poprzednich dwóch tomów. Jest od nich nieco mocniejszy w wyrazie, bardziej alegorycznie mówi o współczesności.
Julien Lambert stworzył Miasto i wypełnia je historiami o szukaniu siebie, wolności, zrywaniu z toksyczną przeszłością. Robi to pięknie, jak przystało na rysownika zachwyconego mangą, ale idącego w zupełnie inną, wyraziście własną stronę. Ogromnie się cieszę, że Non Stop postanowiło wydać u nas jego komiksy, do tego w bardzo dobrym, mocno mówionym, potoczystym tłumaczeniu Jakuba Sytego.