Pierwszy sezon Castle Rock, wyemitowany w 2018 roku, był prawdziwą gratką dla fanów prozy Stephena Kinga. Dobra obsada, trzymająca w napięciu fabuła i klimatyczna oprawa sprawiły, że Król Horrorów może z całą pewnością zaliczyć tę produkcję do udanych. Czy drugi sezon utrzyma poziom swojego poprzednika?
Nie wszystkie początki są trudne
Bez dwóch zdań, ostatnimi czasy wszyscy fani prozy Stephena Kinga są w istocie rozpieszczani. Kolejne adaptacje, wyrastające jak grzyby po deszczu, nie dość że są realizowane na naprawdę dobrym poziomie, to oddają ducha książek Mistrza Horrorów. Powstałe nie tak dawno obie części historii Pennywise’a czy Doktor Sen to co najmniej przyzwoite produkcje, które można śmiało postawić pośród najlepszych, nowych horrorów. prezentujące zwykle wysoki poziom. Do niesławnych wyjątków zaliczyłbym Mgłę z 2017 roku, będącą co najwyżej przeciętnym serialem i równie średnią ekranizacją. Na szczęście honor tego typu tytułów uratowało Castle Rock w 2018 roku. Była to stosunkowo nietypowa produkcja, gdyż jej pomysłodawcy postawili sobie za cel nie tyle adaptację jednego z dzieł Kinga, lecz zaczerpnięcie kilku motywów z różnych utworów pisarza. W serialu trafiamy do fikcyjnego, tytułowego miasteczka, które czytelnicy mogli poznać w Cujo czy Sklepiku z marzeniami, aby zgłębić jedną z jego najczarniejszych tajemnic. Nad tą, utrzymaną w konwencji horroru psychologicznego, produkcją pieczę trzymali sam Stephen King oraz J.J. Abrams, co w połączeniu z dobrą obsadą oraz wciągającą fabułą dało naprawdę świetny efekt końcowy. Atmosferę przesyconą złem dało się niemalże kroić nożem, zatem każdy, kto jeszcze nie widział pierwszego sezonu, powinien koniecznie nadrobić zaległości. No i tutaj nasuwa się pytanie: jak na tym tle wypadła kontynuacja Castle Rock?

Źródło: comicsbeat.com
Na drodze do szaleństwa
Drugi sezon Castle Rock rozpoczyna się nietuzinkowo, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fabularne fundamenty, na jakich wzniesiono ten serial. Mamy więc podróżującą kobietę z młodą dziewczynką, wyglądającą na jej córkę. Niepokojący jest tylko fakt, iż samochód, którym jadą, co chwila widywany jest na innych tablicach, a starsza z nich regularnie podkrada leki ze szpitali, gdzie okresowo podejmuje pracę jako pielęgniarka. Bądźmy poważni, w końcu to serial na motywach prozy Stephena Kinga, a nie Nory Roberts. Nie ma co oczekiwać sielanki, co poniekąd udowodnił pierwszy sezon. Obie z bohaterek poznajemy bliżej w momencie, kiedy przekraczają granice stanu Maine, a na ich horyzoncie malują się drogowskazy na Jerusalem’s Lot i Castle Rock. Tuż przy granicy obu tych miasteczek Annie Wilkes (Lizzy Caplan) wraz z Joy Wilkes (Elsie Fisher) mają wypadek samochodowy, który na jakiś czas przykuje je do niesławnego miasteczka. Nic nie jest takim, jakie się wydaje i można to uznać za pewnego rodzaju wspólny mianownik obu sezonów. Co bardziej zaznajomieni z prozą Mistrza Horrorów wyłapią, iż nazwisko Annie Wilkes zostało zaczerpnięte z książki pod tytułem Misery, w której główna antagonistka nosiła to miano. Jak się oczywiście można domyślić, nie jest to jedyne podobieństwo. Obie kobiety cechuje bowiem szaleństwo, co ostatecznie prowadzi do tragedii i to nie jednej. Wracając jednak do Castle Rock, w tytułowym miasteczku zbliżają się obchody 400-lecia założenia osady, co pośród mieszkańców wywołuje niemałe poruszenie. Przy okazji poznajemy również resztę bohaterów, pośród których znajduje się między innymi Reginald Merrill (Tim Robbins), lokalny przedsiębiorca i weteran wielu wojen, mający rodzinne problemy z siostrzeńcem Acem (Paul Sparks). Były żołnierz ma wiele na sumieniu, co próbuje odkupić, sprowadzając do miasteczka imigrantów z Somalii i bezpośrednio przyjmując dwoje z nich pod swoje skrzydła. Wybór aktorów nie jest w tym wypadku przypadkowy, co szczególnie widać w momencie, kiedy grana przez Tima Robbinsa postać odwiedza więzienie w Shawshank. Zanim jednak do tego dojdzie, dowiadujemy się więcej na temat Annie Wilkes i Joy Wilkes. W serii retrospektyw poznajemy ich historię, która wyjaśnia skomplikowaną relację i odkrywa mroczną tajemnicę. Annie ma poważne problemy psychiczne oraz jest winna śmierci swojego oraz Joy ojca. Tak naprawdę, kobiety są przyrodnimi siostrami. Mając tę świadomość, przyznam że obserwowałem ten wątek z pewną dozą niepokoju, a sytuacja zaogniła się jeszcze bardziej, kiedy na jaw wyszło, iż biologiczna matka Joy żyje i chce odnaleźć córkę. Nie kończy się to najlepiej, lecz na ten moment nie ma to już większego znaczenia, gdyż spirala śmierci rozkręciła się na dobre. W międzyczasie zło wróciło na ulice Jerusalem’s Lot i Castle Rock, by żerować na mieszkańcach tej okolicy.

Źródło: comicsbeat.com
Dobro a zło
Wielowątkowa struktura serialu Castle Rock jest skonstruowana w sposób spójny i zrozumiały, na co wpływ ma oczywiście intrygująca fabuła. Całość działa jak reakcja łańcuchowa, którą zapoczątkowuje przybycie dwóch kobiet do miasteczka. Historia naznaczona jest krwią, a jedna śmierć pociąga za sobą kolejne. Morderstwo Ace’a przez Annie i niefortunne ukrycie jego ciała w grobowcu pod domem Hubiego Marstena z Miasteczka Salem przywołuje demony przeszłości i raz jeszcze sprowadza zło na okolicę. Szaleństwo Ann Wilkes jest tu zatem katalizatorem dla dalszych, tragicznych wydarzeń, które nieomal obracają świat, jaki znamy w perzynę, nie czyni ono jednak drugiego sezonu Castle Rock tak przejmującym horrorem psychologicznym, jakim jest jego poprzednia część. Można tu wykazać pewną analogię, jak w przypadku adaptacji historii Pennywise’a, gdzie sequel nie miał w sobie już tej samej mocy. Zbyt wiele rzeczy zostaje pokazane wprost, a klimat nie dorównuje niby-sennej rzeczywistości, z którą mierzył się Henry Deaver. Kontynuacja historii Castle Rock nie trzyma aż tak w napięciu, a już na pewno nie wywołuje gęsiej skórki, choć jako całokształt jest spójną i solidną historią. Dużo bliżej jej do mrocznej fantastyki niż horroru samego w sobie. Nie można przyczepić się natomiast do obsady, która radzi sobie naprawdę dobrze. Szaleństwo w oczach Lizzy Caplan, odgrywającej rolę pomylonej pielęgniarki, nieustępliwość Tima Robbinsa jako Reginalda Merrilla czy cynizm Ace’a, zarówno kiedy był oraz gdy już nie był sobą, to filary tej produkcji pod względem aktorstwa.

Źródło: bloodydisgusting.com
Gęsto i mrocznie, lecz nie do końca
Zdjęcia, ogólna oprawa wizualna prezentują się dobrze. Te elementy są znane z poprzedniego sezonu Castle Rock, lecz tym razem wydają się być trochę mniej mroczne. Odnoszę wrażenie, że zło i potencjalne zagrożenie są już bardziej skanalizowane i widoczne gołym okiem, przez co obserwując poczynania bohaterów nie mamy poczucia wszechogarniającej i bliżej nieokreślonej grozy. Tym niemniej, producentom należy się szczególny plus za retrospekcje związane z historią Annie Wilkes oraz w szczególności za te o genezie miasteczka. Efekty specjalne po prostu są i jeśli już miałbym się do czegoś przyczepić to do animacji wybuchów, które prezentowały się trochę mizernie. Czymś, co nie wzbudziło we mnie żadnych emocji było natomiast udźwiękowienie serialu. Pod tym jednym względem zupełnie nic nie przyciągnęło mojej uwagi. Po prostu było i tyle.
Każda historia ma swój koniec
Drugi sezon Castle Rock jest poprawną produkcją i z całym przekonaniem mogę go polecić fanom poprzedniej części czy prozy Stephena Kinga. Wszyscy oni z pewnością znajdą tu coś dla siebie. Ja mam co do tego sezonu mieszane uczucia, gdyż nie utrzymuje on napięcia, które zbudowane zostało wokół historii Henry’ego Deavera i zdecydowanie bliżej mu do kolejnego przyzwoitego serialu. Odnoszę wrażenie, że produkcje budowane na pomysłach Stephena Kinga powinny zamykać się w jednym sezonie/części, gdyż choć na początku obiecują naprawdę wiele, to im dalej, tym bardziej tracą swoją moc.