Miłośnicy souls-like’ów od pierwszych minut poczują się jak w domu, albowiem twórcy czerpali garściami z najważniejszych gier tego gatunku, w szczególności z dorobku FromSoftware. System walki, konstrukcja lokacji, konkretne mechaniki czy sposób narracji – wszystko to już było i prawie niczym nie zaskakuje starych wyjadaczy. Na szczęście Hellpoint wyróżnia się pod pewnymi względami, o czym później.
Przedwieczne zło za każdym rogiem
Historię rozpoczynamy od swoistych narodzin bezimiennego protagonisty, na pierwszy rzut oka przypominającego androida. Budzimy się na opuszczonej stacji orbitalnej Idris Novo, umiejscowionej w pobliżu supermasywnej czarnej dziury. Szybko uświadamiamy sobie, że na pokładzie doszło do makabrycznych wydarzeń. Jakby tego było mało, na nasze życie czyhają żądne krwi monstra. Musimy więc wziąć sprawy w swoje ręce i rozprawić się z hordami nieprzyjaciół, zgłębiając przy okazji tajemnice złowrogiego miejsca. Enigmatyczna fabuła potrafi momentami zaciekawić, choć skłamałbym, pisząc, że mamy do czynienia z opowieścią wysokich lotów.
Grze nie można za to odmówić wyjątkowego klimatu, będącego wynikiem udanego połączenia horroru i science fiction z domieszką fantasy. Pierwsze, co przyszło mi na myśl po zaledwie kilku chwilach obcowania z omawianym tytułem, to seria Dead Space oraz kultowy w pewnych kręgach film Event Horizon. Znajdziemy tu m.in. wątki związane z okultyzmem, sztuczną inteligencją czy innymi wymiarami, z których wydostały się przerażające Kosmiczne Bóstwa. Gęstą atmosferę czuć na każdym kroku, a przemierzanie przyprawiających o gęsią skórkę, mrocznych korytarzy szybko wywołuje uczucie wyobcowania i nieustającego zagrożenia.

Hellpoint nie można odmówić intrygującego klimatu
Skądś to znam
Model rozgrywki nie odbiega zbytnio od tego, co znamy chociażby z Dark Souls. Otóż eksplorujemy pełne ukrytych przejść lokacje w poszukiwaniu cennych przedmiotów oraz skrótów, walczymy o przetrwanie i stopniowo rozwijamy postać. Zamiast ognisk mamy Wyłomy, a ekwiwalentem dusz są w tym przypadku Aksjomaty. Przesycone brutalnością starcia z kosmicznym pomiotem wypadają całkiem przyjemnie i nawet satysfakcjonują, ale czuć, że brakuje im bliżej niesprecyzowanego ostatecznego szlifu – specyficznego „flow”, które tak naturalnie odczuwamy w Soulsach tudzież Bloodborne.
Sterowanie bywa nieintuicyjne i przysparza problemów. Ruchy bohatera są niekiedy niezgrabne lub bezwładne, jakby prawa fizyki nie do końca działały. Przeszkadza to zwłaszcza przy próbie oddania precyzyjnego skoku – niejednokrotnie kląłem pod nosem, ginąc w tak głupi sposób. Nie pomaga w tym wszystkim zawodna praca kamery i niedokładne namierzanie przeciwników. Nie najlepiej prezentują się też drętwe animacje postaci oraz nieporadna sztuczna inteligencja wrogów, blokujących się na przeszkodach lub spadających w przepaść. Za to na plus zaliczam uniki, które są błyskawiczne i zbawienne w podbramkowych sytuacjach – wystarczy dobre wyczucie czasu.
Jak przystało na przedstawiciela takiego nurtu gier, walka wymaga ciągłego skupienia oraz refleksu, ale i nieco strategii. Należy mieć oczy dookoła głowy i stale obserwować otoczenie, bo nierzadko przyjdzie nam walczyć z kilkoma oponentami jednocześnie. Część z nich czai się w niewidocznych miejscach, więc łatwo wpaść w pułapkę. Niezwykle istotne jest kontrolowanie poziomu wytrzymałości, kurczącego się w mgnieniu oka podczas wymiany ciosów, uników oraz blokowania. Gdy spadnie do zera, jesteśmy bezbronni i zwykle kończy się to rychłym zgonem.

Weterani gatunku nie znajdą tu dużego wyzwania
Tracimy wtedy gromadzone z każdym pokonanym potworem Aksjomaty, niezbędne do rozwijania bohatera. Oczywiście mamy szansę odzyskać utracony łup, wracając do feralnego miejsca, jednakże odradzają się też przeciwnicy i pojawia się nasz sobowtór, bynajmniej nie w pokojowych zamiarach. Trzeba zatem kalkulować ryzyko oraz opłacalność kolejnych poczynań, bo momentami wystarczy chwila nieuwagi i padamy trupem. Z drugiej strony poziom trudności nie jest szczególnie wywindowany, a dodatkowo zaimplementowano pewne ułatwienia. Mam na myśli np. odnawiające się po zadawaniu ciosów lecznicze zastrzyki (odpowiednik butelek Estusa) oraz rytuały osłabiające nieprzyjaciół.
Większość przeciwników nie sprawia problemów – pod warunkiem, że nauczymy się ich ataków. Jedynie kilka kreatur może nieco napsuć krwi. Cieszy natomiast różnorodność bestiariusza. Stawimy czoła groteskowym humanoidalnym stworzeniom, a także potworom rodem z najgorszych koszmarów. Wrażenie robi również wygląd bossów – niestety czar pryska, gdy tylko wejdziemy na arenę. Batalie z nimi są nie do końca przemyślane i z powodzeniem stosowałem każdorazowo podobną taktykę. Zasadniczo poza małymi wyjątkami nie stanowią dużego wyzwania – zwykle wystarczy kilka podejść i padają.
Szczypta ciekawych rozwiązań
Zaskakuje brak jakiegokolwiek kreatora postaci, przez co przygodę zaczynamy w stroju Adama (jeśli można tak mówić o syntetycznym ciele) i ze wszystkimi statystykami na najniższym poziomie. Utrudnia to nieco początek zmagań, ale dzięki temu stopniowo kształtujemy naszego herosa zgodnie z upodobaniami. Co ciekawe, umiejętność w posługiwaniu się daną bronią zwiększamy, po prostu z niej korzystając – przypomina to system, znany z TES V: Skyrim. Z czasem odblokowujemy w ten sposób przydatne umiejętności i bonusy.

Pomimo pewnych niedogodności walka sprawia satysfakcję
À propos oręża – do dyspozycji oddano nam całkiem zróżnicowany wachlarz narzędzi mordu do walki w zwarciu, broń palną oraz katalizatory, pozwalające na rzucanie zaklęć. Ponadto dzięki zmyślnemu systemowi craftingu ulepszymy i zmodyfikujemy elementy wyposażenia lub wytworzymy nowe. Wykorzystujemy do tego znalezione surowce albo poddajemy recyklingowi nieprzydatny sprzęt. Warto przy okazji wspomnieć o Omnicube, czyli unoszącej się w powietrzu kostce, pomocnej w podróży. W zależności od wybranego programu potrafi np. oświetlić drogę lub powoli przywracać nasze punkty życia.
Po pokonaniu pierwszego bossa zyskujemy dostęp do Obserwatorium, które jest swego rodzaju bazą wypadową. Dokonamy tam wszelkich ulepszeń ekwipunku oraz stworzymy nowe przedmioty. Odblokowujemy także szybką podróż między Wyłomami, jednak opcja ta jest ograniczona, więc trzeba z niej korzystać z głową. Poza opcją szybkiej podróży Wyłomy leczą nasze rany, umożliwiają podnoszenie poziomu postaci oraz odprawianie rytuałów zwiększających lub zmniejszających potencjał bojowy adwersarzy.
Ciekawym rozwiązaniem urozmaicającym zabawę jest Quantic System, wprowadzający elementy znane z gatunku roguelike. Mowa tu o dynamicznych zmianach zachodzących w świecie gry, dotyczących ukształtowania poziomów, różnych wydarzeń oraz rozmieszczenia, zachowania i siły przeciwników. Ma to związek z 21-godzinnym cyklem orbitalnym, co jest zobrazowane w lewym górnym rogu ekranu. Po naszej śmierci lub ponownym uruchomieniu gry nierzadko zaskoczą nas nowi oponenci (w tym słabsze wersje pokonanych bossów) lub ukryte wcześniej pomieszczenia. Dzięki temu każde kolejne podejście będzie w mniejszym lub większym stopniu nowym doświadczeniem. Zawsze to jakaś zachęta do skorzystania z opcji NG+.

Kooperacja na podzielonym ekranie to miłe zaskoczenie
Ukończenie gry zajęło mi około 17 godzin, choć nie odkryłem wszystkich sekretów. W zmaganiach mogą nam pomóc inni gracze: zarówno przez sieć, jak i lokalnie – na podzielonym ekranie. To bardzo miła niespodzianka, szczególnie w czasach, gdy kanapowe granie odeszło nieco do lamusa. Co do reszty opcji sieciowych, deweloperzy nie pokusili się na oryginalność i skorzystali ze sprawdzonych rozwiązań konkurencji. Możemy zostawiać znaki ze wskazówkami, współpracować w trybie kooperacji lub toczyć pojedynki z innymi śmiałkami.
A miało być tak pięknie
Oprawa graficzna jest nierówna. Z jednej strony mamy ciekawe projekty przeciwników oraz niezwykle klimatycznie zaprojektowane miejscówki, z drugiej zaś odczuwałem chwilami zbyt dużą surowość i pustkę. Przekładało się to na małą wiarygodność przedstawionego świata, jakby był makietą z porozstawianymi losowo wrogami i przedmiotami. Natomiast udźwiękowienie zasługuje na pochwałę – zewsząd słyszymy niepokojące odgłosy otoczenia i czekające na nas niebezpieczeństwa. Z kolei nienachalne motywy muzyczne podtrzymują napięcie i świetnie współgrają ze specyficzną atmosferą gry.

W grze znajdziemy sporo klimatycznych lokacji
Niestety Hellpoint przywodzi na myśl nieskończony produkt. We znaki dają się głównie uciążliwe błędy techniczne, ale i wiele niedopracowanych szczegółów, zarówno w kontekście rozgrywki, jak i grafiki. Na szczęście twórcy na bieżąco łatają grę, więc niewykluczone, że będziecie mieli do czynienia z bardziej grywalną wersją, jednak w obecnej postaci rzeczony tytuł poleciłbym tylko najzagorzalszym fanom souls-like’ów. Znajdziecie w nim kilka ciekawych rozwiązań oraz świetny klimat, a walka sprawia niejaką satysfakcję. Niemniej liczne błędy i brak szlifów w wielu aspektach mogą was szybko odrzucić.