Świat w metrze jest bezlitosny i tylko nieznacznie przypomina życie, jakie znamy. Walka o przetrwanie spycha człowieka w najciemniejsze zakamarki natury ludzkiej. Mieszkańcy Kijowa udowadniają, że mogą egzystować nawet pod ziemią, w ścisku, bez dostatecznie dobrej jakości pożywienia i przestrzeni.
Stan rzeczy
Tylko tunele chronią przed zabójczym promieniowaniem i nadają się do osiedlenia, tymczasem mieszkańcy nie mają dostępu do jednej z linii metra – wszystkie przejścia zostały zasypane. Co więcej to nie jedyna niewyjaśniona okoliczność. Drugą zagadką staje się brakująca strona we wszystkich egzemplarzach atlasu botanicznego Flora. Nie wiadomo, czy owe anomalie mają ze sobą związek ani co je spowodowało. Atmosferę zaostrzają stalkerzy badający stan na powierzchni. Podczas jednej z misji odnajdują nieznanego człowieka w uszkodzonym skafandrze ochronnym. Mężczyzna nie potrafi sobie czegokolwiek przypomnieć, a jedyną osobą, która zdaje się go rozpoznawać, jest Elza, umysłowo chora dziewczyna.
Ekstrakt
Tak wyraziste miejsce akcji teoretycznie nie potrzebuje wiele, aby ożyć w wyobraźni czytelnika – na wstępie jest ciemno, mrocznie i niebezpiecznie. A jednak w Czerwonym wariancie czułam się jak we własnym pokoju, na wygodnym fotelu, a otulało mnie światło dzienne. To nie tylko skąpa liczba niewyszukanych opisów wyrywała mnie z „seansu”, ale przede wszystkim naiwna i płytka logika całej historii. Choć pomysł ma ogromny potencjał, to z każdą kolejną stroną coraz bardziej zawodzi i rozczarowuje. Wszystkie mocne punkty zostają wyjawione na samym początku i praktycznie nie ewoluują aż do samego końca książki. Nasz poziom doinformowania nie zwiększa się stopniowo – całą prawdę poznajemy na przedostatnich stronach powieści. Struktura i budowanie historii to w 70% wstęp, 15% środek akcji i 15% zakończenie. Nie twierdzę przy tym, że jest tylko jeden poprawny wzór tempa akcji – jednak ten zastosowany w Czerwonym wariancie to niekorzystne zagranie. Jako czytelnik nie umiałam włączyć się w losy bohaterów, a całość dłużyła mi się niemiłosiernie.
Konkret
Władze miasta nie mogą zignorować odnalezionego na powierzchni przybysza – ich jedyną nadzieją, aby czegoś się o nim dowiedzieć, staje się Elza. Wszyscy wierzą, że jeżeli uleczą dziewczynę, ta zdradzi im, kim jest obcy mężczyzna. Najlepszym kandydatem do przeprawy na ostatnią stację metra i odnalezienie znachora okazuje się być dziecięcy nauczyciel, Jon. Jak mniemam, autor książki zaplanował zwinny plot twist – na początek rozgrzał naszą ciekawość, następnie studził ją, nie dając poszlak i informacji, aby dopiero na samym końcu wyjaśnić, co się wydarzyło. Siergiej Niedorub na pierwszych stronach uwypukla istotne elementy, które na pewno będą mieć wpływ na przebieg akcji, po czym, nie daje żadnych wskazówek! Udajemy się na żmudną misję z bohaterami, a po drodze nie mamy nawet przestrzeni do snucia własnych domysłów. Na wszelki wypadek, aby nikt z nas nie wpadł na to, jakie jest zakończenie, lepiej przetrzymać czytelnika i dopiero później odkryć karty. Finalnie Jon dociera na sam koniec metra i szczęśliwym trafem łączy ze sobą wszystkie zagadki kijowskiego podziemia.
Sedno
Satysfakcja z zakończenia na pewno rośnie, jeżeli autor kieruje czytelnikiem i po kolei naprowadza go na różne tropy. Tutaj tego zabrakło. A i samo rozwiązanie zagadki jest jednym z tych bardziej nielogicznych, naiwnych i mało wiarygodnych. Fabuła zdecydowanie miała duży potencjał i sięgając po Czerwony wariant, zawyżyłam swoje oczekiwania. Tym boleśniejsze jest przyznanie, że nawet atmosfera nie rekompensuje tam braków fabularnych. Nie liznęłam choćby odrobiny mistycyzmu i tajemniczości obecnych w innych książkach z tego uniwersum. Kolejny cios to kreacja bohaterów, o których nie wiemy praktycznie nic – nie mają osobowości, nie można się z nimi utożsamić. Postacie zarówno po metrze, jak i po powierzchni poruszały się bez najmniejszych trudności! Jakby wcale nie żyły w postapokaliptycznym świecie! Jedyny plus, który mogę wskazać, to oddział stalkerów o nazwie „Ptaki” – najmocniejszy punkt całej książki.