Nadszedł dzień, kiedy to fani psychodelii, grozy i horroru mieli swoją ucztę. Powrócił American Horror Story, który dzieli miłośników jak morze czerwone. Jedni kochają ten serial, inni nienawidzą. Nie da się jednak zaprzeczyć, że produkcja wprowadziła sporo zamieszania w filmowym świecie. Od pierwszego sezonu seria była nowatorska i niepodobna do niczego innego. Siódma odsłona wprowadza widza do świata kultu. Przejdźmy się po nim i my.
Bo historia jest ważna
Już od pierwszego odcinka wiadomo, że sytuacja polityczna Stanów Zjednoczonych to tło dla całej historii. Ta rozgrywa się na przestrzeni lat 2016-2018. Każdy epizod obfituje w retrospekcje, które powoli wyjaśniają widzowi, co jest genezą działań bohaterów. A dzieje się dużo.
Twórcy przenoszą nas do niewielkiego miasteczka Brookfield Heights w stanie Michigan. Mieszka tam Ally Mayfair-Richards, grana przez Sarah Paulson, ze swoją żoną Ivy (Alison Pill) i ich synem Ozem. Dzień wyborów oraz zwycięstwo Donalda Trumpa wyzwalają w Ally zaburzenia lękowe. Kobieta przestaje być sobą, a jej życiem rządzi strach. Nie wie, co się za chwilę stanie, ani czy to, co widzi, jest prawdziwe. Chodzi do psychiatry Rudy’ego Vincenta (Cheyenne Jackson), który stara się wyleczyć swoją pacjentkę. Skrywa jednak mroczny sekret. Chce pomóc, a może zaszkodzić? Najbardziej przerażająca postać to Kai Anderson (Evan Peters), który jest szczęśliwy z powodu wyboru kontrowersyjnego prezydenta. Zwycięstwo mistrza popycha go do działania. Startuje do Rady Miasta i marzy o wielkiej władzy. Jego podejście jest niecodzienne. Nie boi się zastraszać, mataczyć czy zabijać. Wszystko po to, żeby zyskać władzę. Tworzy nawet tytułową sektę, która wielbi go jak Boga. Należy do niej jego siostra Winter (Billie Lourd), która jest opiekunką syna Ally. Grupa ma nietypowy sposób działania. Zastrasza społeczność, czym zwiększa poparcie dla przywódcy w wyborach. W przebraniu klaunów członkowie kultu wprowadzają terror w miasteczku. Grupa się rozrasta i nikt już nie jest bezpieczny.
Zainteresowanie rolką filmową się toczy
Pierwszy odcinek był rozczarowujący, a ja bałam się, że serial idzie w złym kierunku. Nie sprawił, że chciałam kontynuować przygodę z sezonem. Jednak się przemogłam i była to dobra decyzja. Wraz z kolejnymi epizodami odkryć można całą genezę działania Kaia oraz zagłębić się w psychologiczne gierki. A jest ich sporo. Mężczyzna bardzo sprytnie wpływa na społeczność oraz członków swojej grupy. Wierzą w jego pomysł, ślepo za nim podążają. Przez większość epizodów przeraża, ale też wzbudza respekt. Jest jedną z najbardziej szalony osób, jakie można spotkać na ekranie. Jego działania dają do myślenia. Po każdej części zastanawiałam się nad obecnym stanem rzeczy. Czy rzeczywiście jesteśmy tak manipulowani przez władzę? Szczególnie kiedy myślimy, że działa w imię dobra kraju. Kai jest charyzmatyczny i niejedna osoba pod jego wpływem zmieniła sposób postrzegania świata. Za to podziwiam tę postać. Jednocześnie wiem, że jest nieobliczalna oraz nie zawaha się zabić, aby dostać to, czego chce.
Ally to wystraszona sarenka, która pragnie spokojnego życia ze swoją drugą połówką i synkiem. Nie bierze pod uwagę zdrady ani machlojek. Kiedy odkrywa prawdę o swojej żonie oraz tym, co się dzieje, jej postać przechodzi dużą przemianę. Kolejny raz zauważyłam manipulację producentów. W oka mgnieniu potrafią zaprezentować zupełnie inną twarz bohatera. Wprowadzają widza w wielką zadumę oraz szok, że można tak się pomylić w ocenie człowieka.
Twórcy, kolejny raz, przenieśli nas do świata, który jest fikcyjny, ale ma duże podwaliny w ówczesnym życiu. Nie bali się użyć kontrowersyjnego tematu tegorocznych wyborów. Starali się jak najlepiej przedstawić swoją wizję. Wyszło im to średnio. Nadal brakuje mi starego, dobrego American Horror Story, jednak ten sezon nie był najgorszy, biorąc pod uwagę wszystkie wcześniejsze. Producenci wprowadzili parę wątków, które zostały mniej lub bardziej rozwinięte.
Wątki to podstawa
Najważniejszy z nich dotyczy wyboru Donalda Trumpa na prezydenta i tego, jak to się odbiło na społeczeństwie. Nieoczekiwany zwrot akcji inaczej wpłynął na każdego z bohaterów. Kai stał się śmiały w swoich działaniach i nie bał się sięgnąć po to, czego chce. Ally wpadła w szpony własnych paranoi. Nie wiedziała, co jest prawdą. Bała się dosłownie wszystkiego. Ivy inaczej spojrzała na swoją małżonkę oraz zdecydowała się wstąpić do kultu. Winter wytrwale stała przy bracie, ale szukała drogi ucieczki. Beverly Hope, dzielna reporterka telewizyjna, widziała same plusy współpracy z Kaiem, jednak z czasem odkryła mroczne strony jego działania.
Władza mężczyzn to kolejny wątek pojawiający się w tym sezonie. Jednocześnie łączył się z innym – zniewagą kobiet. Twórcy ukazali, jak obie płcie współpracują. Przedstawili ich wady oraz zalety. Szczególnie emocjonujące stały się fragmenty, kiedy dziewczyny były doprowadzone na skraj wytrzymałości. Nigdy nie zadzieraj ze wzgardzoną kobietą, potrafi pokazać swoją siłę, spryt i mądrość. Kiedy jej nie docenisz, możesz tego gorzko pożałować. Twórcy poświęcili wiele uwagi tematyce girl power.
Przyjaciel czy wróg?
Relacje między bohaterami zmieniają się jak w kalejdoskopie. Widz nie wie, czy w kolejnym epizodzie ówczesne sojusze przetrwają. Wspólnicy stają się wrogami, a niechęć potrafi przerodzić się w przyjaźń, w myśl zasady wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Na każdym kroku można odkryć, że producenci posługiwali się tym powiedzeniem podczas tworzenia serialu.
Styl kręcenia nie zmienił się i nadal plasuje się na wysokim poziomie. Każde ujęcie jest przemyślane i nie ma miejsca na jakiekolwiek nieścisłości. Mrok, psychoza oraz chęć władzy przeplatają się na każdym kroku. Kwestie techniczne są dopracowane, a aktorzy grają wyśmienicie. Pod tym względem nie można wskazać słabego ogniwa. Lekki uśmiech, wybuch gniewu czy rozpacz – wszystko ma znaczenie.
Dźwięki niczym z filmu Hitchcocka
Muzyka w serialu jest bardzo dobrze dobrana. Kiedy pojawiają się przerażające momenty – mocna i intensywna, aż gęsią skórkę ma się na całym ciele. Kiedy wkracza romantyzm czy sentyment – spokojna, opanowana. Nie znaczy to jednak, że za chwilę się nie zmieni. Odkryłam, że twórcy bazują na dużej dozie zaskoczenia. To właśnie ona jest kluczowym motywem całej serii, a szczególnie najnowszego sezonu. Człowiek niczego nie powinien być pewien.
Napięcie rosło stopniowo i osiągało swoje apogeum pod koniec odcinka. Sprawiło to, że chciałam więcej. Nie tylko żeby rozwiązać wszystkie tajemnice, ale zobaczyć po czyjej stronie ostatecznie staną bohaterowie. Z każdym kolejnym epizodem było coraz lepiej. Zakończenie jest zaskakujące, ale też dające do myślenia. Czy to wszystko od samego początku zaplanowane, a może powstało jako efekt uboczny poczynań Kaia? Myślę, że tylko twórcy potrafią odpowiedzieć na to pytanie.
Wnioski, wnioseczki
Podsumowując, nie napiszę, że najnowszy sezon jest zły lub dobry. Znajduje się gdzieś pomiędzy. Odniosłam wrażenie, że producenci wstrzymywali się w niektórych momentach, gdzie mogli bardziej zgłębić sprawę albo nadać jej dodatkowej pikanterii. Kiedy powinni stopniować emocje, szli na żywioł. American Horror Story: Kult nie jest złym show, ale spodziewałam się czegoś więcej. Może magii pierwszego sezonu? W ostatnich odcinkach fabuła przyspieszyła, ale początkowe nadal rzucają negatywny cień na odbiór całości. Fanom serii na pewno przypadnie do gustu. Jednak jeśli, od dłuższego czasu, czujecie spadek zainteresowania, możecie skończyć z rozczarowaniem. Szczególnie w odniesieniu do pierwszej połowy najnowszej odsłony. A na koniec chciałam jeszcze zaznaczyć, że na pewno pojawią się jeszcze dwa sezony.