Nowe vs. Stare
Pewnie napisze to już któryś raz, ale śmiem twierdzić, że Al Ewing to naprawdę dobry scenarzysta, bo udało mu się stworzyć całkiem intrygującą fabułę, skupiając się na postaci częściej traktowanej jako drugoplanową, jaką jest Wasp. Janet Van Dyne, bo tak właśnie na imię ma superbohaterka kryjąca się pod maską „Osy”, musi stawić czoła przeciwnikowi sprzed lat. Istocie, która już raz pojawiła się na kartach komiksów Marvela i zabiła jej ojca. No, ale co w opisanej historii jest takiego intrygującego?
A no w zasadzie kilka rzeczy. Tak naprawdę nie możemy mówić o jednej Wasp, a o dwóch, bo towarzyszyć Janet będzie jej pasierbica – Nadia, która również przywdziała owadzi strój. Scenarzysta tworzy interesujące powiązania między kobietami, wykorzystując wydarzenia z przeszłości. Musicie bowiem wiedzieć, że w ramach jednego komiksu dostajemy w zasadzie dwa. Druga historia to przedruk 44 tomu Tales to Astonish z 1963 roku, w którym to właśnie pierwszy raz pojawia się główny antagonista. W tomie tym widzimy również, w jaki sposób ginie ojciec Janet oraz dowiadujemy się o śmierci matki Nadii, pierwszej żony Hanka Pyma. Fabuła służy głównie powiązaniu przeszłości z teraźniejszością, jednak miło czyta się komiks, który jest w zasadzie samowystarczalny – w przystępny sposób łączy dwie odrębne historie.
Piękno miniaturowego świata
W sumie to pierwotnie od tego chciałem zacząć tę recenzję, bo już od pierwszych stron oprawa graficzna po prostu mnie oczarowała. Kasia Nie, a w zasadzie Katarzyna Niemczyk, z pewnością ma ogromny talent, a jej ilustracje są pełne ekspresji i dbałości o najmniejsze detale. Nawet sceny, które mają rozgrywać się w bardziej klasycznym stylu rysunkowym, przywodzącym na myśl wspomniane Tales to Astonish lub też inne komiksy z tamtej epoki, wychodzą jej bardzo dobrze. Nie wszystko jednak rysuje sama, bo w ostatnim rozdziale pomaga jej Carola Borelli i być może wynika to z trudności, jakie nastręcza konieczność szkicowania wielkiego, ponurego potwora.
Zresztą czwarty rozdział mocno wyróżnia się pod kątem koloru na tle reszty komiksu. Za tę stronę Wasp. Małe światy odpowiada KJ Diaz, bez którego akwarelowych barw Stwór z Kosmosu pewnie nie wyglądałby tak hipnotyzująco. Oczywiście nie oznacza to, że reszta komiksu wygląda źle. Całość trzyma konsekwentnie wysoki poziom! W tym miejscu muszę jednak dodać, że przecież mamy jeszcze przedruk 44 tomu, a tutaj strona graficzna jest… jaka jest. Nie zamierzam ukrywać, że nie przepadam za komiksami z lat 60. ale jeśli ktoś lubuje się w dawnych wydaniach superbohaterskich historii, to może uznać ten element za fajny smaczek. Inni zaś mają okazję zobaczyć, jak zmieniła się kultura na przestrzeni lat, w zasadzie nie tylko od strony graficznej, ale również narracyjnej, a dla tej drugiej czas raczej nie był łaskawy. Ciężko czyta się nawet ciekawe historie, kiedy bohaterzy razem z narratorem muszą tłumaczyć czytelnikowi wszystko (dosłownie wszystko).
Wiecznie trzeba kogoś pomścić…
Podsumowując, Wasp. Małe światy to przyjemna w odbiorze lektura. Przedstawiona nam fabuła jest ciekawa, chociaż dla fanów Marvela nie będzie w żaden sposób odkrywcza. Nie jest to historia, która po raz kolejny staje się pretekstem do epickich potyczek półbogów czy innych nadludzi. Al Ewing skupia się tu na pokazaniu jednej a raczej dwóch postaci, które zwykle stoją gdzieś na uboczu, a odgrywają przecież ważną rolę. To wysunięcie na pierwszy plan Janet i Nadii działa na ich korzyść i nie ma mowy, żebyście czytając ten komiks, nie zainteresowali się chociaż trochę tymi bohaterkami. Także to na pewno na plus, podobnie jak oprawa graficzna, która jest najwyższych lotów. Aż żal, że komiks jest taki krótki, bo chciałoby się zobaczyć więcej! Poza tym Wasp. Małe światy to idealna okazja do zetknięcia się z tak wieloma kostiumami „Osy” w jednym miejscu.
Co do drugiej części, to wystarczy chyba powiedzieć jedno – klasyka. No, ale dodam tak dla nowych czytelników, że mamy tu ukazane pierwsze pojawienie się postaci Ant Mana czy Wasp. Fabuła Stana Lee wraz ze scenariuszem Erniego Harta (pseudonim H.E. Huntley) oraz rysunkami Jacka Kirby’ego i tuszem Dona Hecka odpowiadają za charakterystyczny styl rysunkowy połączony z historią paranoi związanej z zimną wojną. Chociaż kiedyś prawdopodobnie robiło to na czytelnikach większe wrażenie, to i dziś może się komuś spodobać, przy czym należy na to raczej patrzeć jako dodatek do głównego wątku fabularnego.