Oglądaliście kiedyś film z okropną fabułą, grą aktorską, zdjęciami i montażem? Obraz, w którym wszystko jest nie tak, jak być powinno? Ale jednocześnie owa ekranizacja rozbawiła was i dała możliwość komentowania jej wraz z innymi? Jedną z takich produkcji zamierzam właśnie przedstawić. Pewnie wielu z was przyszedł do głowy Tommy Wiseau i The Room, jednak takich kultowych dzieł w historii kinematografii znajdziemy więcej. Plan dziewięć z kosmosu, Atak pomidorów zabójców, Incredibly Strange Creatures Who Stopped Lliving and Became Mixed-Up Zombies!!!??, Batman i Robin. To tylko kilka przykładów. Natomiast w tym artykule przyjrzymy się filmowi Manos: Dłonie Przeznaczenia.
Kamera i akcja!
Manos… to niskobudżetowy horror klasy… Z? Bo B, C czy D to dla niego zdecydowanie zbyt wiele. Swoją premierę miał jesienią 1966 roku. Wszystkie jego sceny zostały nakręcone w okolicach El Paso w stanie Teksas. Według legendy reżyser (a zarazem scenarzysta i jeden z głównych aktorów) Harold P. Warren założył się ze znajomymi, że nakręci własny film. Oprócz niego w produkcji wystąpili Tom Neyman, John Reynolds oraz Jackey Neyman Jones. Pewnie nikogo nie kojarzycie? Nic dziwnego, żaden z wymienionych aktorów nie zagrał nigdy w jakimkolwiek innym filmie.
Torgo i jego mistrz
Przejdźmy teraz do fabuły. Głównymi bohaterami Manos… są Michael i jego żona Margaret, którzy wraz ze swoja córką Debbie udają się na wakacje. Niestety, mylą drogę i przed zmierzchem docierają do dziwnej posiadłości na pustyni, strzeżonej przez niejakiego Torgo. Ten opowiada im o właścicielu domostwa, swoim mistrzu Manosie. Rodzina nie ma wyjścia i musi tam przenocować. W nocy pan tychże włości budzi się, a wraz z nim jego sześć żon. Chcą pozbyć się mężczyzny oraz dziecka, a kobietę wcielić do swojej sekty. Kiedy jedna z małżonek buntuje się przeciwko zabiciu dziewczynki, zostaje dotkliwie pobita i złożona w ofierze. Również Torgo stawia się swojemu mistrzowi, chcąc Margaret dla siebie, za co traci rękę, a następnie zostaje wygnany. Ostatecznie Michael próbuje zabić Manosa strzelając do niego z rewolweru. Ten najwyraźniej nie jest zwykłym śmiertelnikiem. Nie tylko nie umiera, ale wciela zarówno żonę, jak i córkę Michaela do swego haremu, a jego samego mianuje swym sługą, który od teraz ma objąć schedę po Torgo.
Znikająca chusta i policjanci
Uff, jakoś udało mi się streścić ten film. Wierzcie, to nie jest takie proste, jak się wydaje. Manos ma tak wiele dziur i jest tak niespójny, że momentami naprawdę trudno stwierdzić, o co w nim chodzi. Najważniejsze pytanie brzmi – kim jest tytułowy bohater. Człowiekiem? Wampirem? Czarnoksiężnikiem? Cóż, ani ja, ani twórca filmu nie powiemy wam tego. Facet leży na katafalku, wstaje w nocy, pokazuje nam swoje szaty z narysowanymi wielkimi dłońmi i nie daje się zabić. Żeby było ciekawiej, nawet nie wiemy, czy mężczyzna nazywany przez Torgo mistrzem jest Manosem! Wzywa go co jakiśczas, modli się do niego, ale równie dobrze może mówić do siebie w trzeciej osobie.
Zostawmy już zagadkowego tytułowego bohatera i prześledźmy film krok po kroku. Otóż – moi drodzy, byliście kiedyś w El Paso? Nie? Nie szkodzi, film prezentuje ujęcia tego miasta i okolic. Kiedy nasza rodzinka jedzie swoim kabrioletem do… gdziekolwiek oni się wybierają (nie wiem, nie mówili), film skupia się na widokach za oknem. Przez pięć minut oglądamy krajobrazy Teksasu. Drzewa, łąki, pola, domki. Dlaczego nie? W tle leci nieco irytująca muzyka, a my patrzymy na kolejne, a czasem wciąż te same, krajobrazy. Po drodze oglądamy dwie niezwykle nieistotne sceny. Wpierw małoletni bohaterowie zostają zatrzymani przez dwóch policjantów, którzy pouczają kierowcę, aby jechał zgodnie z przepisami. Później widzimy parę tych samych nastolatków całujących się w aucie i popijających alkohol. Całą czwórkę zobaczymy jeszcze trzykrotnie kiedy to… ponownie: młodzi będą się obściskiwać, a stróże prawa dawać im ostrzeżenie. Trzy identyczne, nie mające związku z głównym motywem sekwencje. Żadne z czwórki nawet nie zbliży się do domu Manosa!
Dobrze, jedźmy dalej, do pierwszego spotkania z Torgo – facetem, który wygląda jakby pił od samego rana i ledwo trzymał się na nogach. Najwyraźniej jest on niezmiernie ważny, bowiem nawet podczas dialogu Michaela i jego żony, my patrzymy na strażnika domu. I ścianę. Poważnie! Połowę kadru zajmuje biała ściana, drugą chwiejący się facet, a w tle słyszymy odbywający się dialog. Wyobraźcie sobie coś podobnego w Avengers – Iron-Man i Doctor Strange kłócą się ze sobą, gdy my patrzymy na nieruchomego Spidermana i fragment statku kosmicznego. Ciekawy pomysł, nieprawdaż? Rzecz, na którą warto zwrócić uwagę w kolejnych scenach, to chusta na głowię Margaret. Raz jest, a za chwilę jej nie ma. Pojawia się i znika podczas jednej sekwencji, więc nasza główna bohaterka opanowała sztukę zdejmowania, chowania, wyjmowania i zakładania chusty do tego stopnia, że oko ludzkie jest zbyt wolne, aby zauważyć, kiedy to robi. Opisałem właśnie jedną trzecią filmu. Spisanie wszystkich dziur, błędów i braków tej produkcji jednak mija się z celem. Dodam tylko, że czekają na was jeszcze takie atrakcje jak udawane sceny walki, groźby Manosa, że zabije Torgo – czcze słowa bez pokrycia czy Debbie chodząca co chwilę spać tylko po to, by za moment się obudzić. Polecam więc obejrzeć film i samemu przekonać się, co jeszcze jest z nim nie tak. A może odwrotnie – odnaleźć wszystko, co zostało zrobione poprawnie. To świetna zabawa.
30 sekund i limuzyna
Jak już wspomniałem, Manos: Dłonie Przeznaczenia to film niskobudżetowy. Wydano na niego zaledwie 19 tysięcy dolarów. Reżyser, scenarzysta i aktor w jednym mógł pozwolić sobie na zaledwie trzydziestosekundowe ujęcia. Nie było nawet opcji nagrywania głosu. Ponoć dubbing dla wszystkich postaci podłożyło zaledwie dwóch mężczyzn i jedna kobieta![1] To jeszcze nie wszystko, jeśli chodzi o ciekawostki związane z filmem. Grająca filmową Debbie, Jackey Neyman Jones, założyła blog, na którym dzieliła się informacjami z planu zdjęciowego. W jednym z wpisów możemy dowiedzieć się, że na jego premierę twórca mógł wynająć zaledwie jedną limuzynę. Kierowca podjeżdżał więc pod kino, wysadzał kolejne gwiazdy Manosa, następnie jechał za róg, gdzie czekali następni aktorzy. W ten sposób miało zostać stworzone wrażenie przepychu, oto każdy miał własną limuzynę.[2] Ten i wiele innych „smaczków” z filmu znaleźć możecie na www.debbiesmanos.blogspot.com.
Najpierw jednak zaproście znajomych i wspólnie spędzicie czas z Michaelem, Margaret i Mistrzem. Choć to z założenia horror, to zapewniam, że zamiast się bać, będziecie się śmiać, nawet jeśli z zażenowaniem! Dlatego właśnie uwielbiam produkcje klasy B (czy Z!). Oferują zupełnie inny rodzaj zabawy, dzięki czemu są tak złe, że aż dobre. Ostrzegam jednak – kiedy już zaczniecie oglądać Manos…, to – cytując Torgo: There is no way out of here. It will be dark soon. There is no way out of here. Takie kino uzależnia.
[1] www.filmweb.pl
[2] www.debbiesmanos.blogspot.com
Rewelacyjna sprawa – niektóre filmy są warte polecenia. NIESTETY nie wszystkie.