W skład antologii weszły kolejno: Simon Merril: „Sexplosion”, Trzej elektrycerze, Alistar Waynewright: „Being Inc.”, Podróż dwudziesta pierwsza, Kongres futurologiczny. Ze wspomnień Ijona Tichego, Tragedia pralnicza, Profesor A. Dońda. Ze wspomnień Ijona Tichego, Bajka o królu Murdasie, Wyprawa pierwsza A, czyli Elektrybałt Trurla, Arthur Dobb: „Non serviam”, Jak Erg Samowzbudnik bladawca pokonał, Marcel Coscat: „Les Robinsonades”, Podróż trzynasta, Maska i Terminus. Zostały one uszeregowane wedle czytelniczych gustów: tom otwierają te najpopularniejsze, a zamykają mniej lubiane (co nie znaczy, że niedoceniane). Całość opatrzył krótkim posłowiem profesor Jerzy Jarzębski.
Oczywiście wszyscy – jako czytelnicy Lema – moglibyśmy stworzyć własny top fifteen i za każdym razem antologia wyglądałaby odmiennie. Niemniej ciekawie patrzeć na takie „zweryfikowane” uśrednienie i podejść do lektury nieco inaczej, bo bardziej przekrojowo; nie czytać Lema konkretnymi, pełnymi cyklami, ale właśnie według klucza wybranych utworów – trochę z tego i tamtego. Pozwala to w pełni uświadomić sobie, jak szeroka była wyobraźnia pisarza i jak daleko sięgała, jak świetnie umiał on różnicować styl i tematy. Czasem korzystał z grozy i powagi, innym razem bywał bardziej humorystyczny – zawsze jednak opracowywał istotne problemy.
Roztacza więc autor przed czytelnikami niezwykłe wizje: świata rozbuchanej seksualności, która zostaje przypadkowo zdławiona; bajecznych kosmosów, gdzie świecą cytrynowe i srebrzyste zorze i bojują kwarcowi rycerze; dystopii opanowanej przez chemokrację sprawiającą, że wszystkie doznania to miraże; inteligentnych maszyn, paranoicznych królów, genialnych robo-poetów i wiele innych. Uniwersa Lema są zróżnicowane, niebanalne, jedyne w swoim rodzaju – także dzięki temu, że autor tak świetnie, z lekkością i swobodą władał polszczyzną, niejednokrotnie naginając język do własnych potrzeb, tworząc mnóstwo celnych neologizmów czy nawet słów nonsensownych i absurdalnych (vidé niektóre wiersze elektrybałta, które tak bardzo kojarzą się z Żabrołakami Lewisa Carrolla).
Interesujący jest fakt, że wśród fanów Lema mniejszą popularnością cieszą się takie utwory, jak zamykające tom Maska i Terminus. Z posłowia można się dowiedzieć, że według plebiscytu opowiadania te w ogóle nie miały wejść w skład antologii – znalazły się w niej na życzenie autora, co sugerowałoby, że z jakiegoś powodu wydawały się pisarzowi ważne. Osobiście cieszę się z tej ingerencji, ponieważ przełamują dominujący w tomie trend humorystyczno-satyryczny i dodają nowego smaku: grozy i niepewności. Są w końcu pisane zupełnie serio i dotykają problemu niemożności pełnego zrozumienia otaczającego świata, jego fenomenów, wreszcie – nas samych. A to z kolei myśli stanowiące motyw przewodni np. Solaris i Głosu Pana – nie kryję, moich ulubionych dzieł Lema.
Znane są przypadki utworów science fiction, które z różnych względów przedawniły się albo – choć to świadczy o celności zawartych w nich przewidywań – dziś nie są już odbierane jako fantastyka naukowa. Nie dotyczy to jak dotąd pisarstwa Lema; nawet jeśli niektóre z opowiadań nabrały zabarwienia „retro-futuro”, wciąż pozostają aktualne, a ludzkość nadal musi mierzyć się z omawianymi w nich problemami – filozoficznymi, socjologicznymi czy nawet teologicznymi. Bo chociaż pozornie Lem skupiał się na technologii, tak naprawdę szukał istoty człowieczeństwa.
Oceniać klasyka? Wypada tak w ogóle? A może właśnie dlatego trzeba oceniać wciąż na nowo – żeby nie zbrązowiał za szybko, nie oddalił się zbytnio, żeby był wciąż „nasz”. Myślę, że nie ma gorszego losu dla sztuki, niż kiedy staje się ona na tyle odległa, że można ją już tylko postawić na postumencie i obchodzić z daleka. Dlatego życzę sobie i wam, aby twórczość Stanisława Lema nigdy nie doczekała podobnego losu, aby z „czytelniczych zmagań” wychodziła zawsze zwycięsko i na piątkę.
Kup książkę „Fantastyczny Lem. Antologia opowiadań według czytelników”