„Wszyscy słyszeli, ale nikt nie widział” – tak często mówi się o kryptydach, stworzeniach, które podobno istnieją, choć nie ma na to konkretnych dowodów. Po zbadaniu informacji na temat potwora z Loch Ness i Chupacabry, Ostatnia Tawerna wzięła na swój celownik słynnego Yeti!
Pora zmarznąć…
Przez kilka miesięcy siedziałem sobie cicho w biurze Ostatniej Tawerny, nie wadząc nikomu i wykonywałem grzecznie swoje obowiązki. Liczyłem, że Aga zajęta sprawami firmy i Ola podczas gorączki ślubnej zapomniały o mnie i nie będę musiał tułać się po świecie w poszukiwaniu kolejnych kryptyd. Oczywiście spokój nie może trwać wiecznie. Któregoś piękna poranka, wszedłem do swojego gabinetu, a tam już czekał na mnie kożuch, kalesony i rakiety śnieżne.
– Dobrze, że jesteś! – rzuciła do mnie Agnieszka, która nagle zmaterializowała się w drzwiach.
– Ogrzewanie się zepsuło? – odparłem zerkając to na szefową, to na rzeczy na moim biurku.
– Na szczęście nie. Pora, abyś ruszył na poszukiwania kolejnego mitycznego stworzenia.
– No w tym stroju to wysyłasz mnie chyba w Himalaje – przewróciłem tylko oczami.
– Zgadza się! Jesteś umówiony na wywiad z Yeti! – Agnieszka rozpromieniła się, uznając, że z góry wiedziałem dokąd zmierzam.
– Ale ja tam przecież zamarznę! – krzyknąłem zaraz oburzony. Chyba każdy w redakcji zdawał sobie sprawę, jakim jestem zmarzluchem. Zresztą nawet Agnieszka często narzekała, że w moim gabinecie jest jak w saunie, a płacąc rachunki za moje ogrzewanie redakcja w końcu zbankrutuje.
Złośliwy uśmieszek pojawił się na twarzy Agnieszki.
– Och, czyżby podczas poprzedniej wyprawy Bartek nie nauczył Cię, jak się rozgrzewać? Bo jemu ciepło do tej pory…
Już wiedziałem, że jestem na przegranej pozycji. Westchnąłem ciężko i zacząłem przymierzać kożuch.

Żebym wiedział kogo szukać…
Źródło: d.wpimg.pl
Himalaje! Nadciągam!
Odnalezienie Yeti wydawało się zadaniem niezwykle trudnym. Dużo łatwiej było spotkać Chupacabrę, która mieszkała niedaleko miasteczka Moca, a i jezioro Loch Ness sprawiało wrażenie prostszego do przeszukania, niż błądzenie po Himalajach. Ten łańcuch górski ma ponad 2500 km długości i 250 km szerokości. Ciągnie się przez Pakistan, Chiny, Indie, Nepal i Bhutan. Dodatkowo jest tam sporo wspinaczki, bowiem większość szczytów ma tam ponad 8000 m n.p.m. Jak wiadomo znajduje się tam także Mount Everest, czyli najwyższa góra świata. Przejście tak olbrzymiego obszaru i odnalezienie w nim stworzenia, które może nawet nie istnieć graniczyło z cudem. Ale czego nie robi się dla Ostatniej Tawerny! Niezrażony niczym (może poza zimnem), podjąłem się wyzwania. Swoje poszukiwania zacząłem od miejsca, w którym ponoć w kwietniu 2019 roku indyjska armia natknęła się na ślady Człowieka Śniegu, czyli od Parku Narodowego Makalu Barun. Położony jest on w północno-wschodniej części Nepalu, a założony został w 1991 roku. Jego najwyższym szczytem jest Makalu, który mierzy 8463 m n.p.m. Spotkać tu można rośliny tropikalne, alpejskie, ale nie brakuje także nagich skał. Nie przybyłem tu jednak, by podziwiać rododendrony czy orchidee (w Makalu Berun znajduje się 25 rodzajów tych pierwszych i 47 rodzajów tych drugich roślin), ale by odnaleźć Yeti. W tym celu porozmawiałem z miejscowymi, którzy przyzwyczajeni są do wizyt turystów. Co roku do Nepalu przybywa ponad 500 tys. gości! Są to głównie alpiniści chcący zdobyć najwyższe szczyty świata. Zdarzają się także pasjonaci polowań na Człowieka Śniegu. Nepalczycy podchodzili różnie do moich próśb opowiedzenia mi czegoś o Yeti. Kilku mnie wyśmiało, inni z przerażeniem w oczach i półszeptem kazali mi zmienić obiekt zainteresowania, ale trafiło się i sporo osób wierzących, że stwór istnieje naprawdę. Nadal jednak nie bardzo wiedziałem, gdzie rozpocząć poszukiwania. Ruszyłem wreszcie w stronę gór, w zupełnie losowym kierunku. Na śnieżnym szlaku przyszło mi przemierzać most linowy. Starałem się iść ostrożnie i nie bujać nim za bardzo, ale mimo wszystko liny nie wytrzymały, a ja poleciałem w dół. Już w życie przelatywało mi przed oczami, a ja myślami byłem w Valhalli, gdy nagle wylądowałem w całkiem miękkich i ciepłych łapach. Trzymał mnie niemalże dwumetrowy, mocno zbudowany stwór. Miał stożkowatą głowę, a jego ciało porośnięte było gęstym, grubym, jasnobrązowym futrem. Przypominał nieco goryla, ale zdecydowanie nim nie był. Wyszczerzył do mnie kły i rzekł:
– Pan Markiewicz z Ostatniej Tawerny? Pani Agnieszka mówiła, że Pan wpadnie. Nie spodziewałem się, że tak dosłownie.
W tym momencie nie myślałem o tym, że mogłem zginąć, czy też że stwór mógłby mnie pożreć. Nawet to, że spotkałem właśnie Yeti, a ten trzymał mnie na rękach, przestało mieć znaczenie. Jedyne pytanie jakie krążyło mi po głowie brzmiało „skąd Człowiek Śniegu zna język polski?”
W gościnie u Człowieka Śniegu
Nim zaczęliśmy wywiad, udaliśmy się do miejsca w którym mieszka Yeti. Niestety, Człowiek Śniegu zastrzegł w kontrakcie, że nie wolno nam ujawnić, gdzie dokładnie się owo miejsce znajduje. Mogę jedynie powiedzieć, że jest to jaskinia w Himalajach, że rozgrzałem się w niej przy ogniu, oraz że po drodze kilka razy musiałem wskakiwać mojemu rozmówcy na plecy i być niesionym, bo sam nigdy bym się nie wspiął na taką wysokość.
– Skoro jesteśmy na miejscu i już nie zamarzam, to może zaczniemy wywiad? – zaproponowałem, zdejmując rękawiczki i grzejąc się przy ognisku – Najlepiej od początku.
– Od początku? Czyli musimy cofnąć się do roku 1832. Wprawdzie moi przodkowie żyli w Himalajach dużo wcześniej, ale wtedy pokazywaliśmy się tylko miejscowym. Mało kto wiedział więc o naszej rodzinie. I tak też miało pozostać. Jednak pewna sprzeczka z Nepalczykami sprawiła, że rozpowiedzieli o nas światu. Nieważne kto zaczął i o co poszło. Istotne jest to, że zaczęli nazywać nas „Yeti”, co w ich języku oznacza „paskudny, ohydny”. Mało przyjemne przezwisko, co?
Mój rozmówca uśmiechnął się do mnie. Chyba przywyknął przez lata do ksywki i nie miał już nikomu za złe, że jest tak nazywany. Pokiwałem tylko głową i zaraz spytałem:
– A co z tym 1832 rokiem?
– A tak, zboczyłem z tematu. Właśnie wtedy tubylcy prowadzili przez Himalaje Anglika, niejakiego Hodgsona. Postanowili wówczas wyjawić prawdę o istnieniu moich przodków. Żeby dodać dramatyzmu, na umówiony znak rozpierzchli się w popłochu, krzycząc, że „małpolud nadchodzi”. Naturalnie nikogo z mojej rodziny tam nie było i pan Hodgson przyznał zgodnie z prawdą, że żadnego stwora nie widział. Jednak zaintrygowała go ta historia, dowiedział się o naszym istnieniu i plotka szybko rozeszła się po świecie. Chociaż chcieliśmy sprawę wyciszyć, coraz więcej ludzi podróżowało przez góry i co chwila ktoś twierdził, że widział Yeti. Wreszcie mój pradziad, w 1913 roku, chciał rozwiązać sprawę, wyjść do ludzi, powiedzieć, że nie jesteśmy groźni, ale…
Tu mój rozmówca pochylił głowę. Słowa ugrzęzły mu w gardle, a po włochatej twarzy pociekła łza. Przez chwilę nie wiedziałem co robić, ale wreszcie podszedłem, podałem mu chusteczkę i, stając na palcach, poklepałem po owłosionym ramieniu.
– Spokojnie, jeśli nie chcesz, możemy o tym nie mówić. Albo umówić się na inny dzień. – uśmiechnąłem się przyjaźnie do Człowieka Śniegu.
– Nie, nie, miejmy to za sobą – Yeti wydmuchał nos w moją chusteczkę, otarł oczy i kontynuował – Ale trafił na niezbyt przyjaznych chińskich myśliwych. Zamiast z nim porozmawiać, postrzelili go, związali i wywieźli do Patang w prowincji Xingjiang na północ od Tybetu. Tam dziadunia trzymali w klatce przez pięć miesięcy, po czym niestety zmarł. Dzięki chaosowi, jaki wywołała rewolucja w Chinach, udało nam się wykraść jego ciało. Postanowiliśmy też więcej nie pokazywać się ludziom. Ale czasem trudniej powiedzieć niż zrobić. W 1921 roku moją rodzinę widział Charles Kenneth Howard-Bury, a cztery lata później N.A. Tombazi z Royal Geographic Society. W 1938 roku, mój wuj zauważył na zboczu góry niejakiego kapitana d`Auvergne z Muzeum Wiktorii w Chowringhee. Był on ciężko ranny i pewnie zamarzłby tutaj. Pomimo krzywdy wyrządzonej naszej rodzinie przez chińczyków, wuj nie mógł go tak zostawić. Zabrał mężczyznę do jaskini i pielęgnował przez kilka miesięcy. Później to właśnie on opowiadał o tym, jak dokładnie wyglądają przedstawiciele naszego gatunku. W 1942, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, uratowaliśmy też grupę osób, które uciekły z gułagu, z Polakiem, Witoldem Gilińskim na czele. To właśnie wtedy nauczyłem się nieco języka polskiego. Później tą historię przywłaszczył sobie Sławomir Rawicz, którego nigdy nie poznałem. Opisał ją jednak w książce Długi marsz. Od lat 50. Zorganizowano mnóstwo misji mających na celu odnalezienie mnie i mojej rodziny. Nie będę wymieniał wszystkich, bo zbrakło by nam czasu. Wspomnę jednak o dwóch milionerach, Tomie Slicku i Kirku Johnsonie, którzy wydali sporo pieniędzy na poszukiwania, a zdobyli jedynie kilka włosów i odcisk stopy jednej z moich ciotek. Po pewnym czasie nawet zaczęło nas to bawić. Dlatego w 1979 roku daliśmy się sfilmować. Ponieważ polubiliśmy Polaków, to oni dostali okazję do dokonania historycznego odkrycia. Jerzy Surdel stał się pierwszą osobą, która uwieczniła mnie na filmie!
– Teraz już rozumiem, skąd znasz język polski. – uśmiechnąłem się do mojego rozmówcy – a co z dalszymi wydarzeniami?
Człowiek Śniegu machnął tylko łapą.
– Nie bardzo jest o czym mówić. Kolejne wyprawy, zdjęcia, plotki i zbieranie dowodów. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy ruszali w te strony. Zwykle jednak zbierali przypadkowe „dowody istnienia Yeti” i lecieli chwalić się tym światu. Później okazywało się, że mają krew lub włosy jelenia, niedźwiedzia, tapira, psa, krowy, a nawet innych ludzi.
Człowiek Śniegu zaśmiał się serdecznie, a i ja się uśmiechnąłem. Wyobraziłem sobie, jak podekscytowani poszukiwacze biegną do laboratoriów, gdzie okazuje się, ze zebrali własny włos zgubiony wcześniej. Yeti tymczasem wrócił do opowieści.
– Z ciekawych i nieco nowszych historii wspomnę tylko o dwóch oszustach z USA, Whittonie i Ricku Dyersach, którzy zwołali nawet konferencje prasową, by pokazać ciało Yeti. Nagle się rozmyślili i stwierdzili, że najpierw trzeba im zapłacić. Zabawni faceci. W 2014 roku z kolei podrzuciłem jednej grupie włos niedźwiedzia polarnego! Ależ było zamieszanie, gdy prof. Sykes ujawnił to światu i nagle wszyscy zaczęli się zastanawiać, skąd w Himalajach niedźwiedź polarny. Najnowszym doniesieniem są z kolei te od indyjskiej armii, którzy nawet na Instagram wrzucili zdjęcia z moimi śladami. Fakt, zapomniałem je ukryć – pokiwał głową nieco zażenowany Człowiek Śniegu.
Czas na relaks
Oczywiście Yeti, podobnie jak Nessie i Chupacabra nie dał mi wyjść z jaskini, nim nie obejrzeliśmy filmów opowiadających o nim. O dziwo nawet na wysokości 5000 m n.p.m. można zamontować sobie kino domowe. Zaczęliśmy od jednej z najnowszych produkcji, czyli O Yeti!. Później oglądaliśmy też odcinek Scooby-Doo oraz Zwariowane Melodie, gdzie Duffy i Bugs mieli do czynienia z Człowiekiem Śniegu. Nie zabrakło też Misji Yeti, Gęsiej Skórki, odcinka Doktora Who, Małpiszona, Wściekłości Yeti, Yeti: Zabójczej Stopy czy nawet Wilkołaka i Yeti. Filmów było znacznie więcej, ale zabrakło czasu. Mój rozmówca zniósł mnie więc ze szczytów i zostawił w okolicach, gdzie wpadłem mu w ręce.

Jeden z programów, który oglądaliśmy razem z Yeti
Źródło: hollywoodreporter.com
Przed powrotem do domu…
Po powrocie do wioski, postanowiłem dopełnić jeszcze jednej tradycji, która wdarła się w moje podróże, a więc skorzystać z gościnności Nepalczyków i zjeść trochę miejscowych przysmaków. Zacząłem od dania numer jeden – Dal Bhat Tarkari czyli ryżu, sosu z soczewicy i warzyw w curry. Wszystko zostało podane na specjalnym talerzu z przegródkami na poszczególne składniki dania. W Nepalu jest on bardzo często serwowany na śniadanie. Następnie skosztowałem Momo, tybetańskich pierożków z mięsem. Zażyczyłem sobie podania ich w ostrym sosie, który okazał się niemal zabójczy. Ale jako że uwielbiam pikantne potrawy – byłem zachwycony. Do pierogów zaserwowano mi też achar, a więc piklowane warzywa w soku z limonki, czosnku i chili. Nie zabrakło też trupki – specjalnej gęstej zupy z makaronem. Do popicia zaproponowano mi piwo z fermentującego prosa zwanego tongba, albo wódkę z ryżu, czyli raksi, ale ja wolałem herbatę z masłem z mleka jaka oraz lassi. Nie martwcie się, nie piłem wywaru ze słynnego psa, a napój ze zsiadłego mleka zmiksowanego z owocami (np. ananasa czy mango) i cukrem. Z pełnym brzuchem mogłem wracać do Polski.
W biurze powitała mnie Agnieszka:
– Dobrze, że jesteś. Pakuj się, czas na kolejną wyprawę.
– Znowu? Dopiero wróciłem… – skrzywiłem się nieco.
– Nie ma co robić przerw. Dzwonił Yeti. Jego kuzyn jest zazdrosny i też chce wywiadu! – rzuciła podekscytowana Aga, wychodząc z biura.
– Czekaj, ale dokąd mam jechać? Jaki kuzyn? – zatrzymałem ją, łapiąc za ramię.
– Nie domyślasz się? – uśmiechnęła się do mnie z politowaniem – oczywiście, że do USA! Wielka Stopa już na Ciebie czeka!
Fajne opowiadanie.😀