Wakacje marzeń?
Ben i Marian Rolfe’owie to małżeństwo z kilkunastoletnim stażem, mieszkające na Brooklynie w Nowym Yorku. On jest nauczycielem, ona gospodynią domową. Oboje mają dość życia w ciasnym mieszkaniu, wśród wiecznie skaczących sobie do gardeł sąsiadów. Upalne lato, jakie nawiedziło w latach 70. USA, wcale im nie pomaga, a jedynie pogłębia frustrację. Nic dziwnego, że kiedy pojawia się możliwość wyjechania na dwa miesiące do ogromnej rezydencji za miastem i to za niezbyt duże pieniądze, para pakuje ubrania, zabiera swojego syna Davida oraz ciotkę Elizabeth i korzysta z nadarzającej się okazji. Właściciele, ekscentryczne rodzeństwo Allardyce’ów, chętnie odstępuje swoją posiadłość, pozostawiając w nim jedynie starą, nieopuszczającą swego pokoju, matkę której należy przygotowywać jedzenie. Układ nie wydaje się zły, zwłaszcza że w zamian rodzina otrzymuje prywatną plażę, wielki ogród i przede wszystkim olbrzymi dom. Sielanka zaczyna jednak przeradzać się w koszmar. Ben coraz częściej miewa przerażające wizje, dotychczas żwawa i pełna życia ciocia zaczyna starzeć się w zastraszającym tempie, a Marian nie widzi, że wokół dzieje się coś złego, gdyż całkiem zatraca się w opiece nad domem i panią Allardyce. Najwyraźniej 900 dolarów i zajmowanie się starszą panią to nie jedyna cena, jaką Rolfe’owie zapłacą za wymarzone wakacje.
Miejsce wśród klasyków
Robert Marasco to amerykański pisarz i nauczyciel, który na stałe zapisał się w historii literatury, choć na swoim koncie nie ma zbyt wielu powieści. Sławę przyniosła mu napisana i wyreżyserowana przez niego sztuka Child’s Play (nie ma ona nic wspólnego z Laleczką Chucky) oraz właśnie Całopalenie. Poza tym napisał jeszcze książkę Parlor Games, której wydanie przeszło praktycznie bez echa. Co sprawiło, że wydany w 1973 roku tytuł został tak wspaniale przyjęty przez czytelników i jest porównywany do takich klasyków jak Egzorcysta czy Dziecko Rosemary? Czemu uznaje się, że Całopalenie przetarło szlaki takim utworom jak Lśnienie czy Amityville Horror? Powód jest prosty. Marasco nie stara się straszyć czytelnika duchami czy wampirami. Nie ma tu także psychopatów, hektolitrów krwi i stosu trupów. Zamiast tego mamy do czynienia z powolnym budowaniem napięcia. Odbiorca ma zżyć się z rodziną Rolfe’ów, zrozumieć, co ich gryzie, poczuć klimat dzielnicy Queens, ówczesne gorące lato i wreszcie wraz z nimi ruszyć do wymarzonej posiadłości. Przez cały czas nie wiemy jednak kiedy rodzina zostanie w jakiś sposób zaatakowana. Tymczasem wszyscy powoli popadają w szaleństwo. Dom zaczyna ich niszczyć psychicznie i nim się obejrzymy, już jest dla nich za późno.
Wyczucie chwili
Polscy czytelnicy mogą przeczytać Całopalenie dopiero teraz, 47 lat od momentu wydania. Trzeba przyznać, że książka jest naprawdę bardzo wciągająca. Marasco w mistrzowskim stylu buduje napięcie i odpowiedni klimat. Faktycznie zżywamy się z bohaterami, którzy potrafią nas zarówno zainteresować, jak i zirytować. Dzięki umiejętnemu prowadzeniu fabuły książkę czyta się bardzo szybko, niemal jednym tchem, a po zakończeniu nie zapomina się o niej od razu. Czy jest jednak straszna? Według mnie nie. To powieść grozy, która budzi emocje, ale ciężko nazwać ją prawdziwym horrorem. Przynajmniej teraz. Fenomen powieści polega na czasie, w którym była wydana. Zarówno ja, jak i każdy inny czytelnik, zupełnie inaczej odebrałbym ten tytuł, gdybym żył w latach 70. i mieszkał w Nowym Yorku. Upalne lato, kryzys ekonomiczny, niepokoje społeczne i ciasne mieszkania wywoływały u ludzi najróżniejsze reakcje. Wielu z nich było niczym państwo Rolfe’owie – sfrustrowani, niezadowoleni i pragnący uciec jak najdalej od miasta oraz podnieść swój status społeczny. Tymczasem dom, który wynajmują, wcale nie pomaga w odstresowaniu. Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej uwypukla ich nastroje i wady, a następnie prowadzi do szaleństwa. To faktycznie musiało przerażać i jestem pewien, że gdybyśmy żyli w tamtym okresie, bez wahania nazwalibyśmy Całopalenie przerażającym horrorem.
Wydawca na plus
Olbrzymi ukłon należy się wydawnictwu Vesper. To dzięki niemu polscy czytelnicy wreszcie mają okazję przeczytać klasykę literatury grozy, jaką niewątpliwie jest Całopalenie. Nie jest to jednak pójście na łatwiznę. Do naszych rąk trafia książka w twardej oprawie, z klimatycznym obrazkiem starszej pani na okładce. Znajdziemy także kilka rysunków w środku. Ich autorem jest Maciej Kamuda. Są to czarno-białe ilustracje, dzięki którym łatwiej wyobrazimy sobie rezydencję, rodzeństwo Allerdyce’ów czy upiornego szofera z wizji Bena. A i to jeszcze nie wszystko. Na końcu zamieszczono Posłowie, napisane przez amerykańskiego pisarza, dziennikarza i scenarzystę Grady’ego Hendrixa, który tłumaczy nam, czemu Całopalenie stało się kultowe i tak ważne dla całego nurtu literackiego. Do wydania dołączono także zakładkę z ilustracjami z książki.
Niestety znalazłem jeden mankament, na który pewnie nie każdy zwróci uwagę. Mnie osobiście w pewnym momencie zaczął on nieco przeszkadzać. Otóż od samego początku znajdziemy w tekście pojedyncze słowa zapisane kursywą. Nie wiadomo, jaki jest cel tego zabiegu. Nie są one jakoś istotne dla fabuły czy nawet konkretnego zdania. Nie miałem okazji zobaczyć oryginału, więc nie wiem, czy taki styl został i w nim zastosowany.
Podsumowanie
Całopalenie nie jest typowym horrorem. Zakwalifikować go należy bardziej jako dreszczowiec. W powieści nie brakuje napięcia, które autor buduje już od pierwszych stron, i odpowiedniego klimatu. Z każdą chwilą coraz bardziej wciągamy się w wydarzenia z życia bohaterów. Książka z pewnością bardziej przerażała w momencie wydania, ponieważ była stworzona z myślą o Stanach Zjednoczonych i latach 70. Niemniej jednak widać jak duży wpływ wywarła na innych autorów i bez wątpienia należy się jej miejsce wśród klasyków literatury grozy. Docenić należy także bardzo ładne polskie wydanie. Całość sprawia, że obok Całopalenia nie można przejść obojętnie.