Od początków swojego istnienia (za który często uważa się książkę M. Shelley – Frankenstein) gatunek science fiction ewoluował, dzieląc się na wiele pomniejszych trendów i rodzajów. Jednym z najbardziej lubianych, choć rzadko ekranizowanych okazał się steampunk.
Powstał pod wpływem fascynacji technologią maszyn parowych, która zmieniła świat, na zawsze kończąc epokę feudalizmu. Choć rozwój przemysłu przyniósł przeciętnym ludziom pogorszenie warunków bytowych, wizjonerzy epoki zachwycali się możliwościami, jakie otwierały się przed społeczeństwem. Punktem zwrotnym okazał się wybuch I wojny światowej, która pokazała nowe oblicze konfliktu. Walka stała się bardziej brutalna, a technologia doprowadziła do niespotykanej dotąd skali ofiar. Marzenia o nowym, lepszym świecie ustąpiły lękowi przed możliwościami nowoczesnej machiny wojennej. Do tego okresu odwołuje się wspomniany w tytule gatunek. Oczywiście przytaczanie tych informacji, o raczej historycznym charakterze, nie miałoby sensu, gdyby nie fakt, iż omawiana przeze mnie gra została utrzymana w takiej właśnie stylistyce, a trendy gatunku silnie zaznaczają się w każdej warstwie produkcji.
W objęciach wieży technicznych cudów
Tower 57 to diselpunkowa strzelanka w rzucie izometrycznym, utrzymana w modnym ostatnio wśród gier niezależnych piksel arcie. Jeśli musiałbym szukać gry podobnej pod względem sterowania, najbliżej jej do starutkiej już Blood Omen: The Legacy of Kain, klimat zaś przypomina ten znany z serii gier Bioshock. Sama stylistyka na pewno urzeka tych, którzy wraz z popularnym polskim youtuberem z rozrzewnieniem wspominają czasy Amigi. Fabuła osadzona jest w dystopijnej rzeczywistości, w świecie tym ludzie żyją jedynie w potężnych wieżach wznoszących się majestatycznie wśród pustkowia ruin. To w jednej z takich wież nasza drużyna będzie musiała odkryć sekrety prominentnych osób, przemierzając kolejne piętra gigantycznej konstrukcji. Grę rozpoczynamy od wyboru trzech bohaterów (z dostępnych sześciu), którymi naprzemiennie będziemy mogli sterować. Postacie prezentują różne sylwetki czy – jeśli ktoś woli – „klasy” kojarzące się z takim „settingiem”: rozpoczynając rozgrywkę, posiadają indywidualny ekwipunek oraz unikalną dla siebie umiejętność specjalną. Niestety jest to jedyna cecha, która wyróżnia postacie, wszystkie pozostałe bronie i umiejętności w miarę upływu czasu będziemy zastępowali nowymi, które ujednolicą rozgrywkę. Właściwie po ukończeniu już drugiej misji bardziej będzie nam opłacało się używać zdobycznej bądź zakupionej broni. Postaciami nie możemy grać jednocześnie, przełączamy się pomiędzy nimi w rozmieszczonych po świecie szafach. Cała ta mechanika budzi jedno pytanie: po co twórcy zaimplementowali ją do gry? Okazała się ona niewygodna i odpowiadała za moje pierwotne negatywne podejście do tytułu. Dopiero po pewnym czasie przyzwyczajamy się do niej i zaczynamy głębiej wnikać w głębsze warstwy opowieści. Niestety najskuteczniejszą metodą przejścia gry jest rozwijanie umiejętności, uzbrojenia i ciała tylko jednej postaci, ta możliwość znacznie zmniejsza regrywalność i prowadzi do powtarzania zawsze tych samych strategii.
Przemierzając korytarze wieży, napotykamy różnorodnych przeciwników, są oni unikalni w swym wyglądzie, choć nadmiar dziwaczności można również postrzegać jako wadę. Oczywiście zależy to od podejścia do tytułu, w starych grach przeciwnicy również byli dziwaczni, a przez to unikalni. To, co ciekawe, to fakt, iż broń większości zabitych przeciwników może być przez nas wykorzystana.
Gra podzielona jest na etapy rozgrywające się w różnych miejscach tytułowej „Wieży 57”. Pomiędzy nimi dane nam będzie przemieszczać się po segmencie otwartym, będącym naszym „hubem”. Tutaj zakupimy bądź ulepszymy naszą broń i zdolności specjalne, wskrzesimy poległych bohaterów, porozmawiamy z kilkoma postaciami. Niestety nie czekają tam na nas żadne dodatkowe wyzwania. Cała gra ma bardzo liniowy przebieg, co jest główną wadą kampanii. Wyruszamy w konkretne miejsca, nie mając wpływu na fabułę, mogąc jedynie ruszać naprzód i eliminować kolejnych przeciwników.
Dynamiki starciom dodaje zdolność wykonywania uników oraz wyjątkowość przeciwników, tych ostatnich spotkamy niewiele rodzajów ale każdy z nich posiada własne umiejętności i strategię walki. Wszystko to powoduje, że wymiana pocisków jest szybka i intensywna; jest to tym większa zaleta, iż gra składa się głównie z pokonywania kolejnych wrogów. Pod tym względem najgorzej prezentują się pierwsze poziomy, na których ciągle zmagamy się z tymi samymi przeciwnikami. Znacznie lepiej prezentują się końcowe etapy, są bardziej innowacyjne, a przeciwnicy je zamieszkujący są bardziej różnorodni. Rewelacyjnie prezentują się potyczki z bossami (szkoda, że jest ich tak niewiele). Walki te są zawsze kreatywne, zapadają w naszą pamięć znacznie bardziej niż same etapy.
Ciekawy jest fakt, iż niektórzy przeciwnicy potrafią pozbawić nas kończyn (czasem nawet całej dolnej połowy ciała), nie kończy to jednak rozgrywki, a jedynie ogranicza zdolności naszej postaci, pozbawiając jej możliwości używania jednej broni lub zmniejszając jej mobilność. Walka to jednak nie tylko rany, ale również tak zwany „loot”, nie inaczej jest i w tym wypadku, pokonani wrogowie zostawiają po sobie broń, przedmioty oraz pieniądze. Te ostatnie zdobywamy również, niszcząc elementy otoczenia oraz w kilku minigierkach.
Wadą tego tytułu są nielogiczne i niepotrzebnie skomplikowane element rozgrywki. Bardzo męczące zdają się nam przez to pierwsze lokacje, podczas gdy naprawdę doceniamy zabawę pod koniec. Nawet jeśli początkowo będziemy bawić się średnio, istnieje spora szansa, iż pod koniec gry będziemy zachwyceni przygodą w Wieży 57.
Niestety produkcja nie ustrzegła się błędów. Najbardziej denerwują okazjonalne blokujące się na różnych elementach otoczenia postacie. Błąd ten, z pozoru pospolity w starszych grach, tutaj jest wyjątkowo irytujący dzięki połączeniu z rzadko rozsianymi „savepointami”. Ostatecznie powoduje to, iż po takim niezawinionym przez nas wczytywaniu czeka nas spory kawałek do „przejścia”. Warto wtedy przerwać zabawę, bo przechodzenie „na upartego” może być dość frustrujące, zwłaszcza że zwiedzanie tych samych miejsc jest po prostu nudne.
Sama rozgrywka jest szybka, przyjemna i wciągająca, niestety grę można skończyć w zaledwie trzy godziny, co niekoniecznie jest wadą, jednak osobiście chętnie pozostałbym w tym świecie nieco dłużej.
Grafika w grze jest przyjemna, w miły sposób nawiązuje do starszych tytułów – postacie, środowisko, bronie są wykonane z dbałością o detale. Oczywiście nie każdemu może się podobać ten styl „retro”, jednak pamiętajmy, iż jest to gra niezależna. Muzyka w grze jest raczej niezauważalna przez większość rozgrywki. Pozytywna zmiana przychodzi w ostatnich segmentach, kiedy zaczyna dodawać klimatu. Słysząc chóralne śpiewy towarzyszące nam na wyższych poziomach wieży, czujemy, iż zbliżamy się do ostatecznej konfrontacji. Nie wiem, dlaczego twórcy tej produkcji swoje „najcięższe działa” wyciągnęli dopiero w ostatnich segmentach.
Komu silniczek?
Podobnie jak w przypadku innych tytułów niezależnych i tym razem twórcy postawili na mechanikę rozgrywki, ciekawą fabułę oraz klimat. Jeśli chodzi o ten ostatni, możemy go rozumieć dwojako: zarówno jako klimat samej opowieści, jak i jako sentymentalną podróż do czasów gier dzieciństwa. W obu przypadkach tytuł sprawdza się doskonale. Jest to tym dziwniejsze, iż muzyka nie odgrywa tu dość istotnej roli. Zmienia się to w końcowych etapach, kiedy „atakują” nas wspaniałe motywy chóralne. Znakomite jest również zakończenie, doskonale wpisujące się w konwencję takiego tytułu. Mocną stroną produkcji jest jej unikalność, zwłaszcza realia świata przedstawionego. Prawdziwą perełką, którą niestety nie każdemu będzie dane poznać, jest tryb multiplayer. Możemy zarówno grać przez sieć (obszar wymarły), jak i w wariancie lokalnym. Ten drugi przypomniał mi zabawę z takimi tytułami jak Broforce, Cuphead czy Dead Cells. Opcja ta czyni grę znacznie ciekawszą i przystępniejszą dla przeciętnego gracza. – Hubert Tarnowski
Grę kupicie oczywiście na GOG.com!