Pewnego razu w symulacji
Matrix – jedna z bardziej wpływowych filmowych (a właściwie to multimedialnych) serii s-f ma już ponad 20 lat. Co całkiem zaskakujące, mimo ogromnego sukcesu historii o wolnej woli i walce z kontrolą, czerpiącej z idei symulakrum, franczyza ta na dobrą sprawę towarzyszyła popkulturze jedynie kilka lat, później ciesząc się jedynie żywotem przeciągniętym za sprawą gry MMO The Matrix Online, której serwery ostatecznie wyłączono w 2009 roku. W międzyczasie sporo popularnych niegdyś filmów, seriali, czy gier zaczęło powracać – z lepszym lub gorszym skutkiem – w odświeżonej formule, czy też z nieoczekiwaną kontynuacją. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas przebijały się pytania o możliwy powrót Macierzy. W końcu mowa o jednej z ważniejszych marek, jakimi dysponuje Warner Bros. Z drugiej strony, trylogia już przed laty zaprezentowała dość definitywne zakończenie. Co zaś zaskakujące, gdy nowy film Lany Wachowski faktycznie trafił na ekrany kin na koniec zeszłego roku, okazał się oparty właśnie na problemie rozdarcia między korporacyjnym pomysłem powrotu lubianej serii a konsekwencjami przywracania do życia „martwego” tworu, który nomen omen, rezurekcji wcale nie potrzebował. Z perspektywy produkcji w założeniu blockbusterowego filmu może i nie było to zbyt dobra decyzja, lecz sprawiła, że otrzymaliśmy dzieło bardzo interesujące w swej nierówności.

Materiały promocyjne firmy Galapagos Films. Kadr z filmu „Matrix: Zmartwychwstanie” wytwórni Warner Bros.
Co jest prawdziwe?
Pamiętając zakończenie trylogii, mogłoby się wydawać, że Neo nie żyje. Nic bardziej mylnego – słynny protagonista powraca, a w rolę znów wciela się Keanu Reeves. Szkopuł tkwi w tym, że ponownie znany jest w świecie jako wypalony twórca gier, Thomas Anderson, Matrix zaś to seria gier jego autorstwa. Teraz natomiast wydawca Warner Bros naciska na opracowanie po latach czwartej odsłony cyklu, pomimo niechęci autora pierwowzoru. Brzmi dziwnie znajomo. Tym bardziej, że Thomas co jakiś czas spotyka na swojej drodze tajemniczą Tifanny, co do tożsamości której wątpliwości rozwiewa odtwórczyni, również wracająca do Matrixa Carrie-Anne Moss.
Zmartwychwstania to nie tyle czwarta odsłona cyklu, co autotematyczny komentarz, pewien remix serii dostosowany do bardziej aktualnego kontekstu. Bohaterowie ponownie muszą dokonać (iluzorycznego?) wyboru i zażyć słynną pigułkę, by wyrwać się z Matrixa, ale symulacja jest jakby… inna. Dość śmiałym posunięciem była rezygnacja z charakterystycznego zielonkawo-zgniłego filtra obrazu na rzecz w większości bardziej naturalnych obrazów, ale decyzja ta wpisuje się w prezentację historii. „Dzisiejszy” system naturalnie przesiąknięty jest mediami i technologią, staje się więc trudniejszy do odróżnienia od rzeczywistości, a nie bez powodu to narzucona korporacyjna rutyna pracy tym razem więzi Neo. W gąszczu odniesień sporo jest dosłownych cytatów słynnych scen z trylogii. Właściwie spora część filmu wpisuje się w mocno ironiczną refleksję na temat niezwykłego sukcesu starszych części i trudności powtórzenia tego osiągnięcia, jednocześnie drwiącą z masowego odbioru dzieła i zaprzepaszczenia antysystemowego potencjału na rzecz dalszej konsumpcji. Stąd też dużo więcej humoru (nierzadko dość gorzkiego) niż w poprzednich odsłonach, co w żadnym stopniu mi nie przeszkadza. Jedna ze scen wprost tłumaczy odbiorcy, że to nieważne, czy Matrix potrzebował kontynuacji, bo Warner Bros i tak by ją wyprodukowało – na własnych zasadach. W ten sposób Lana Wachowski niejako tłumaczy się z powrotu do legendy, której trudno sprostać – może i dostarcza film nieidealny, ale własny, zamiast kolejnej korporacyjnej wydmuszki próbującej grać na sentymentach w znacznie bardziej oczywisty sposób.
Cóż, szkoda że faktycznie jest z czego się tłumaczyć…

Materiały promocyjne firmy Galapagos Films. Kadr z filmu „Matrix: Zmartwychwstanie” wytwórni Warner Bros.
Gdy kod nie działa
Mimo moich pochwał nad ciekawymi myślami przewijającymi się przez film, trudno nie zauważyć problemów, jakie niosą ze sobą Zmartwychwstania. Można wręcz rzec, że im dalej, tym bardziej symulacja się sypie. Trudno powiedzieć, co w procesie produkcyjnym musiało pójść nie tak, ale grupa odpowiedzialna za scenariusz (Lana Wachowski, Aleksandar Hemon i David Mitchell) w pewnym momencie wystrzelała się z pomysłów, a zaczętych już nie potrafiła w pełni satysfakcjonująco pociągnąć dalej. Wszystko to ustępuje miejsca dość prostemu akcyjniakowi s-f. Nie byłoby to jeszcze aż tak kłujące, gdyby nie fakt, że jak na swoje dziedzictwo nowy Matrix wygląda co najwyżej przeciętnie, a często nawet i brzydko. Jak wspominałem na początku, rezygnacja z zielonkawej kolorystyki to tylko symbol, niebędący źródłem problemu. Gorzej, że w zamian w żadnym razie nie zaproponowano choć trochę interesującej estetyki, gdy przecież jednym z czynników stojących za sukcesem pierwowzoru był odważny na wielu poziomach styl. Nie ma mowy o równie przełomowych efektach CGI (te, co ciekawe, w transmedialnym duchu trafiły za to do dema technologicznego The Matrix Awakens dla konsol 9. generacji), a i reżyserii scen akcji brakuje efektu „wow”, choć można docenić ich różnorodność.
Mimo to przebijają się i plusy. Otrzymujemy całkiem udaną elektroniczno-symfoniczną ścieżkę muzyczną (Johnny Klimek, Tom Tykwer). Nie spodziewałem się również, że aż tak docenię nową obsadę, w tym aktorów zastępujących ikoniczne kreacje Agenta Smitha i Morfeusza. Jonathan Groff i Yahya Abdul-Mateen II zdają sobie sprawę z sentymentalnego ciężaru tkwiącego w tych rolach i nie próbują ich jednoznacznie naśladować, dzięki scenariuszowi bawiąc się w kreatywną reinterpretację, przynoszącą ciekawe skutki. Również nowe postaci, jak Bugs (Jessica Henwick) i terapeuta (Neil Patrick Harris) dobrze wpisują się w świat Matrixa i od razu zyskują sympatię. Co może być zaś nieco kontrowersyjnym stwierdzeniem, cieszy mnie spięcie klamrą całej serii za sprawą love story Neo i Trinity, tropu nieoczywistego na pierwszy rzut oka, a jednak w tej wieloletniej opowieści cały czas obecnego. Niezbyt to wyszukane? Tak. Czy odświeżające względem śmiertelnie poważnych starć z maszynami? Jeszcze jak, a para po licznych przeszkodach zdecydowanie zasłużyła na przyziemny wątek, brutalnie przerwany w Rewolucjach!

Materiały promocyjne firmy Galapagos Films. Kadr z filmu „Matrix: Zmartwychwstanie” wytwórni Warner Bros.
Zawartości pod dostatkiem
Zasadna może być myśl – czy warto w ogóle kupować wydanie Blu-ray, skoro film jest już od dłuższego czasu dostępny w usłudze HBO MAX, a budzi dość mieszane uczucia i cóż, istnieje spora szansa, że nie przypadnie do gustu. Jest to dość mocna linia argumentacji, jednakże wydanie fizyczne zdecydowanie wyróżnia się dzięki bogatej treści. Na płycie znajdziemy blisko dwie godziny materiałów dodatkowych! Od streszczenia trylogii, przez komentarze twórców i obsady dotyczące filmu, jego powstania i najważniejszych motywów, po serię poświęconą realizacji najważniejszych scen. Naturalnie, jak to bywa w tego typu wydaniach, sporo w tym PR-owej korpomowy i przekonywania, że część scen jest ciekawsza niż w rzeczywistości, jednakże ogląda się to bardzo przyjemnie i pozwala zatrzymać się nad Zmartwychwstaniami na dłużej.
Jeśli zaś chodzi o kwestie techniczne, mamy odpowiedniej jakości standard, do jakiego przyzwyczaiły nas Blu-raye od Warner Bros i firmy Galapagos Films. Naturalnie więc obraz w 1080p wyświetla się bardzo dobrze, także w porównaniu z wersją ze streamingu (co może miałoby większe znaczenie, gdyby film był ciekawszy wizualnie). Znajdziemy również szereg wersji językowych, z czego dla polskich odbiorców najważniejszą informacją pewnie będzie obecność rodzimego tłumaczenia zarówno w postaci lektora (Dolby Digital 5.1), jak i napisów. Oryginalna ścieżka dźwiękowa jest natomiast dostępna także w standardzie Dolby Atmos-TrueHD. Wisienkę na torcie stanowi proste, ale schludne interaktywne menu.
Wkrocz w Matrixa
Matrix: Zmartwychwstania to jednocześnie sequel, remake i komentarz reżyserski do pierwowzoru. Jeśli taki opis jest wystarczająco intrygujący – śmiało, dajcie szansę powrotowi do świata Macierzy, a otrzymacie jedno z ciekawszych odświeżeń słynnych franczyz. To film, który może być trudno polubić, szczególnie z uwagi na nierówno prowadzoną historię i niedociągnięcia techniczne, ale gdy już się uda, daje on mnóstwo przyjemności, którą materiały z wydania Blu-ray dodatkowo pogłębiają. Jednakże dla osób wątpiących bezpieczniejszą formą seansu z pewnością będzie wersja dostępna w streamingu.