Kocham fantasy. Dobrą książkę z tego gatunku wywęszę nawet z zamkniętymi oczami, ale żeby mnie zachwyciła, to musi mieć to coś. Zapewne zbyt dużo prozy Tolkiena i Sandersona sprawiło, że znam niewiele tytułów wciągających na tyle, by do nich potem wracać. Bernhard Hennen ma to szczęście, gdyż ze swoimi Elfami trafił wprost w moje wysublimowane gusta. O czym zatem jest ta książka? – zapytacie. Na to pytanie odpowie wam poniższa recenzja.
Nord wśród baśniowego ludu
O czym są Elfy? O elfach, a ściślej rzecz ujmując o dwóch elfach i jednym człowieku. Wiadomo, spotyka się tutaj całą menażerię istot fantastycznych (centaury, koboldy, gadające drzewa, dżiny i wiele innych), ale to postacie Nuramona, Farodina i Mandreda stanowią główne osoby akcji. Fabuła zaczyna się klasycznie. Ot, tajemnicza bestia nawiedza okolice osady ludzi. By bronić swoich, jarl (Mandred) wraz z grupką najlepszych myśliwych wyrusza, aby ubić potwora. Zrządzeniem losu ponoszą sromotną klęskę. Myśliwi giną w okrutny sposób, a ich przywódca cudem przenosi się do krainy elfów. Tam uzyskuje obietnicę pomocy w zabiciu bestii za dość wygórowaną cenę. Od tej chwili akcja nabiera rumieńców. Samo polowanie elfich łowców na potwora jest tak naprawdę interludium do dalszych przygód. Wszystko ze sobą zostało niezwykle dobrze powiązane i nierzadko błahe zdarzenie z pierwszych rozdziałów silnie rzutuje na coś w późniejszym etapie fabuły. Widać w tym dopracowany zamysł autorów (drugim jest nie wymieniony na okładce James Sullivan).
Dynamizm to inny tytuł tej powieści
Przyznam się, że czytało mi się tę książkę wprost świetnie. Takiego napakowania akcją i dynamiki snucia opowieści nie spotkałem od czasów Rozjemcy Brandona Sandersona. Każda strona jeśli nie fabularnymi smaczkami to kipi humorem. Najbardziej się uśmiałem podczas sceny, w której Mandred upił dąb (tak, wielkie drzewo, nie istotę, ale drzewo). Style pisarskie Hennena i Sullivana okazały się wprost znakomite. Stworzony przez nich świat, pomimo ewidentnych nawiązań do mitologii nordyjskiej, wydaje się tak samo niepowtarzalny jak Śródziemie. Same elfy w niczym nie ustępują swoim tolkienowskim odpowiednikom (z ust fanatycznego tolkienisty to duży komplement). Oczywiście znajdziemy też tutaj magię i to jaką. Żadne tam bojowe zaklęcia, tylko czary zmieniające oblicze świata, tak potężne, że nawet dumne elfy bały się ich używać, uroki zdolne wyrwać umierających śmierci lub o śmierć innych przyprawić. Po prostu coś na miarę magicznych systemów Sandersona (nie tak charakterystyczne co prawda, ale jednak). Bohaterowie, o nich to można pisać i pisać. Dość, że zostali fantastycznie dopracowani. Zdystansowany Farodin, uczuciowy Nuramon i impulsywny, prostoduszny Mandred, takiej trójcy nie znajdzie się łatwo (tolkienowscy trzej łowcy, Aragorn, Legolas i Gimli, byli podobnie napisani; widać wyraźną nimi inspirację). Ta książka to po prostu cud, miód i orzeszki.
Oprawa to majstersztyk
Graficznie też wypada doskonale. Owszem, okładka mogłaby być twarda i mieć wbudowaną zakładkę, ale za to jest mapa Alfenmarchii (krainy elfów) i świetnie stylizowane na modłę nordyjską inicjały. A także cudowne grafiki na okładkach (oczywiście motyw północy obecny). Nie uświadczyłem żadnych niedoróbek edytorskich, ani chochlików drukarskich. Wydanie na piątkę z dużym plusem, widać, że odwalili kawał porządnej roboty.
Podsumowując, zachęcam was do zapoznania się z tą pozycją. Odwołuje się do najlepszych mistrzów gatunku, ale wnosi też olbrzymi powiew świeżości. Elfy okazały się tym, na co czekałem od dłuższego czasu. Teraz dalej będę czekał, ale tym razem na kontynuację. Miłej lektury!
Oglądałam już na tej stronie i polecam http://5k-player.com/50476