W zalewie utrzymanych w stylu pikselart indyków większość z nich stara się zwrócić naszą uwagę nietypowym gameplayem. Cudownie zatem trafić na perełkę o świetnej, wciągającej fabule.
The Red Strings Club przynajmniej częściowo jest takim klejnocikiem. Opowiadana przezeń historia stanowi główny punkt programu. Nie powala ona na kolana, a w dodatku zdradza nieco zbyt dużo i za szybko, ale za to utrzymana jest w moim ulubionym, cyberpunkowym klimacie.
Uwierz w ducha
Nasza perełka może pochwalić się kilkoma ciekawymi rozwiązaniami w kwestii rozgrywki. Sporą część czasu gracz jest jedynie obserwatorem, śledzącym kabałę, w jaką wpakowali się pracownicy baru, tytułowego The Red Strings Club. Poza czytaniem dialogów przyjdzie nam także przygotowywać klientom drinki oraz tworzyć specjalne wszczepy – wszystko w formie angażujących minigier.
Wzbudzają one mieszane uczucia, gdyż są ciekawe, ale sterowanie wymaga od nas nieludzkiej wręcz precyzji. Każdy błąd irytuje, tym bardziej, im mocniej zaangażujemy się w fabułę. A ja wciągnąłem się zupełnie i żałowałem, że nie mogłem zwyczajnie „przeklikać” minigier i wrócić do historii.
I śnij o elektrycznych owcach
Pewne pocieszenie stanowi fakt, że nasze poczynania w czasie zabawy w barmana czy też przy „kształtowaniu” ulepszeń wpływają nieco na fabułę. Niemalże każdy szczegół jest tutaj istotny, a zagłębianie się w świat The Red Strings Club autentycznie angażuje – podkreślam to słowo, bo większość współczesnych produkcji ma z tym właśnie problem. Twórcy z Deconstructeam wykonali kawał dobrej roboty.
Cyberpunkowa konwencja thrillera idealnie komponuje się z poruszaną tematyką. Jako barman i haker gracze zmierzą się z korporacją, której celem jest wyeliminowanie negatywnych uczuć. Świat bez depresji czy gniewu wydaje się dobrym pomysłem, prawda? Sęk w tym, że aby to osiągnąć, firma Supercontinent Ltd. zamierza manipulować ludzką osobowością.
Ho-ho and the bottle of rum
Rozważania nad esencją bycia człowiekiem podawane są tutaj w może niezbyt subtelnej, ale całkiem przyjemnej formie. Twórcy udowadniają nam, że „wygłuszenie” negatywnych emocji nie tylko odziera ludzi z tego, kim są, ale często nie stanowi rozwiązania problemów. Aby powstrzymać Supercontinent Ltd. przed masowym praniem mózgów, bohaterowie wykorzystują ich własną broń przeciw szychom z firmy.
Zatem barman przygotowuje drinki, które mają na celu wywołanie konkretnych emocji, a haker sporządza specjalne implanty – dzięki nim starają się wpłynąć na zarząd korporacji. Całość wciąga i komponuje się w bardzo zgrabną całość.
Na pohybel korpo!
Zwalczanie korposzczurów rodem z przyszłości to całkiem miłe zajęcie – mimo iż minigierki bywają wkurzające, fabuła w ostatecznym rozrachunku odrobinę zawodzi, a dialogi nie zostały udźwiękowione. Za to podczas czytania poszczególnych kwestii możemy słuchać absolutnie fenomenalnej ścieżki dźwiękowej.