Opowieść o Erice Slaughter to solidne horrorowe czytadło, które obiecuje odbiorcom krwawe potyczki z potworami, wartką akcję i odrobinę tajemnicy. W związku z tym podchodziłem do lektury bez wygórowanych oczekiwań wobec kolejnych rozdziałów. W gruncie rzeczy wystarczyłoby, żeby autorzy utrzymali poziom pierwszego tomu, a gdyby udało się im go w jakiś sposób podnieść, byłoby idealnie. Niestety jest odwrotnie. Można odczuć wyraźnie spadek jakości, a lektura tomu drugiego nie daje już takiej satysfakcji.
Tym, co najbardziej kuleje w drugiej części komiksu, jest scenariusz. Wygląda na to, że James Tynion IV miał zaledwie ogólny zamysł dotyczący świata przedstawionego, postaci oraz tego, z czym jeszcze może się zmierzyć protagonistka i nie zdążył go dopracować. W krótkiej historii niedopowiedzenia są akceptowalne, a nieraz nawet działają na korzyść opowieści, pozwalając utrzymać wartkie tempo akcji. Jednak od kontynuacji czytelnicy mają prawo oczekiwać rozwoju fabuły i pogłębienia charakterystyki bohaterów.
Miałeś jedno zadanie
Jak wspominałem w recenzji pierwszej części, twórcy początkowo planowali zamknąć Coś zabija dzieciaki w formie pięcioodcinkowej miniserii. Scenarzysta zostawił sobie jednak wygodną furtkę do kontynuowania historii i sporo wątków, które można było ciekawie rozwinąć w kolejnych rozdziałach.
Potwór nękający mieszkańców Archer’s Peak został pokonany. Teraz zarówno Erica, jak i mieszkańcy miasteczka muszą zmierzyć się z konsekwencjami tego wydarzenia. Szeryf i koroner stają przed zadaniem uporządkowania miejsca rzezi i przekazania tragicznych informacji rodzinom ofiar. Krewni zaginionych dzieci stają w obliczu niewyobrażalnej rozpaczy i żałoby. Protagonistka zaś ma przed sobą wizję konfrontacji z kolejnymi potworami oraz swoimi mocodawcami. Taki stan rzeczy daje ogromne pole do popisu, a mimo to drugi tom komiksu sprawia wrażenie, jakby autorowi scenariusza zabrakło pomysłu na to, co dalej zrobić z rozpoczętą historią i bohaterami.
Sceny mające pokazać relacje między bohaterami są nieciekawe, a ich emocje – mało wiarygodne. James Tynion IV nie wykorzystał również potencjału wątku organizacji, do której należy Erica. Niby dowiadujemy się czegoś o tajemniczym Zakonie, Domu Slaughterów i pochodzeniu głównej bohaterki, ale w gruncie rzeczy informacji jest mało i są niezbyt fascynujące, żeby nie powiedzieć – banalne. Podobnie rozczarowująca jest postać Aarona, bezpośredniego przełożonego Eriki oraz ich wzajemnych stosunków, które zasługiwały na sensowne rozwinięcie.
Problem stanowi też tempo opowieści. Akcenty zostały rozłożone w taki sposób, że komiks stał się po prostu nużący. Niby coś się dzieje, ale podczas lektury ma się wrażenie obcowania z fabularną watą. Sceny akcji, po kulminacji z tomu pierwszego, również nie budzą specjalnego zainteresowania, a niektóre z nich są wręcz wtórne. Z kolei potyczka, która mogła być najbardziej emocjonująca, zostaje urwana, zanim na dobre się rozpoczęła.
Rysunki to za mało
Pod względem graficznym trudno cokolwiek zarzucić Wertherowi Dell’Ederze i Miquelowi Muerto. Rysunki prezentują się tak samo dobrze, jak w poprzednich rozdziałach, a dobór palety kolorystycznej i rastrowania nadal działa na korzyść komiksu. Dell’Edera często wykorzystuje dwie plansze w formie rozkładówki, co w albumie z klejonym grzbietem czasami utrudnia nieco śledzenie kolejności kadrów. Na szczęście po kilku tak skomponowanych stronach można się przyzwyczaić, więc nie jest to znaczący mankament. Artyści wykonali swoją pracę prawidłowo, jednak wizualny aspekt komiksu nie jest w stanie zrównoważyć nudnej historii.
Podobnie jak w poprzednim wydaniu zbiorczym, na końcu znajduje się galeria okładek autorstwa różnych rysowników. I ponownie jest to jedyny materiał dodatkowy. Szkoda, że Boom! Studios nie pokusiło się o wzbogacenie tomu o szkice postaci albo poszczególnych plansz.
Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym
Coś zabija dzieciaki to podręcznikowy przykład negatywnych konsekwencji rozciągania serii wbrew pierwotnym założeniom twórców. James Tynion IV, niczym J.J. Abrams, potrafił stworzyć aurę tajemnicy i opowiedzieć ciekawą historię w oparciu o niedookreślenie, ale gdy przyszło do odkrywania sekretów, okazało się, że nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Czy w kolejnych rozdziałach scenarzyście uda się poprawić błędy tomu drugiego? Mam co do tego poważne wątpliwości.