Słowo wstępu dla tych, co pierwszy raz.
Dark Souls: The Board Game to kooperacyjny dungeon crawler dla 1–4 graczy, opracowany w oparciu o słynną serię gier komputerowych. Uczestnicy zabawy wspólnie przemierzają losowy układ pomieszczeń, gdzie ścierają się z kolejnymi przeciwnikami. Za zwycięskie walki otrzymują dusze, a te mogą wydać na ulepszenie umiejętności bądź nowy rynsztunek. Jeśli którakolwiek postać zginie – w końcu to Soulsy – wszyscy wracają do ogniska i od nowa mierzą się z odrodzonymi wrogami. Kilkukrotne powtórzenie całej procedury (gdzie, jeśli dopiszą szczęście i umiejętności graczy, śmierć można zastąpić odpoczynkiem) ma pomóc jak najlepiej przygotować się do finałowego starcia z bossem.
Zrzutka na śmierć w boju
Można by powiedzieć, że wszystko zaczęło się w kwietniu 2016 roku (choć będzie to nieprawda; chociażby prototypy musiały powstać wcześniej): Steamforged Games uruchomiło zbiórkę na KickStarterze. Projekt Soulsowej planszówki spotkał się z tak dużym zainteresowaniem, że w miejsce pierwotnego celu w wysokości „zaledwie” pięćdziesięciu tysięcy funtów uzbierano niemal cztery miliony, a liczba wspierających przekroczyła trzydzieści tysięcy. W efekcie powstała nie tylko podstawowa wersja gry, o której mowa w tym tekście, lecz również szeroka gama dodatków: nowych bossów, minibossów i megabossów, „standardowych” przeciwników, postaci graczy, przyzywanych NPC-ów, najeźdźców, kart zachowań czy zestawów zbroi. Sukces? Bez dwóch zdań. Nie bez powodu w planie wydawniczym Steamforged Games pojawiła się Soulsowa karcianka. Co ciekawe, brytyjska firma, chyba niejako idąc za ciosem, przeprowadziła w październiku bieżącego roku zbiórkę na inną planszówką adaptację gry komputerowej: na Resident Evil 2. I choć sam crowdfunding się powiódł, nie przyniósł aż tak spektakularnego wyniku.

W ten sposób Dark Souls mówi „dzień dobry!”
Tym razem to nie mimik
No dobrze, otwieramy to, skądinąd niemałe, pudełko. Co znajdziemy w środku?
W wersji podstawowej gracze mogą wybierać spośród czterech postaci: zabójcy, herolda, rycerza i wojownika. Każda klasa ma własną kartę ze statystykami, figurkę, startowy ekwipunek i karty skarbów. Prócz tego w zestawie znajdują się karty spotkań, figurki przeciwników i ich karty informacyjne, a w przypadku bossów i minibossów (do wyboru w sumie sześciu, w tym jeden podwójny – zgadnijcie kto) dodano jeszcze wskaźniki życia, talie zachowań i karty skarbów. Dark Souls: The Board Game używa specjalnie zaprojektowanych kostek sześciennych o różnych szansach powodzenia oraz całej gamy tak drewnianych, jak i kartonowych znaczników. Planszę składa się z losowo wybranych segmentów symbolizujących kolejne pomieszczenia, z których każdy jest dwustronny – co pozwala na niezłą liczbę kombinacji – a przejście znajdujące się najdalej od ogniska oznacza się białą mgłą.
Figurki są naprawdę ładne i szczegółowe (i jeśli ktoś jeszcze nie miał do czynienia z malowaniem podobnych modeli, to kuszą, aby zacząć), choć niestety obarczone jedną wadą. Długie i cienkie elementy, takie jak drzewce włóczni czy (zwłaszcza) bojowego młota Egzekutora Smougha, wyginają się pod własnym ciężarem w pałąki. Nie nazwałabym tego jednak stricte winą twórców czy niesolidnością wykonania, raczej ograniczeniem materiałowym.
Pozostałe elementy gry zaprojektowano z niemniejszą starannością i dbałością o spójność estetyczną. Widać tu zwłaszcza chęć trzymania się jak najbliżej komputerowego pierwowzoru. Różnorodność kart, zasad i znaczników wywarła na mnie duże wrażenie (a także na niezwiązanych z fantastyką czy grami członkach rodziny). Tyle tylko, że nie wszystkie symbole są na pierwszy rzut oka czytelne, przez co ich zapamiętanie czy intuicyjne odczytanie bywa utrudnione.

Karta postaci na początku rozgrywki
Bojowanie jest żywot człowieczy na ziemi1
Losujemy zatem kafle, układamy z nich loch, wybieramy minibossa, na którego karcie znajduje się informacja, jak stworzyć talię spotkań. Wreszcie decydujemy się, jakimi postaciami zagramy i – właściwie możemy ruszać w drogę!
Dark Souls: The Board Game, podobnie jak pierwowzór, stawia na eksplorację. Jeśli chcemy mieć jakiekolwiek szanse w walce z bossem, powinniśmy wpierw zwiedzić całą planszę i pokonać wszystkich wrogów. I to więcej niż raz! Po każdym odpoczynku przy ognisku spotkania resetują się: te same rodzaje przeciwników wracają na swoje miejsca w tej samej liczbie. Lata temu moja wykładowczyni zwykła mawiać aż do znudzenia: powtarienie mat’ uczenia – i to samo można powiedzieć tutaj. Chociaż poszczególne rozgrywki w DS: The Board Game będą się od siebie różnić, to konkretne sekwencje starć przy danym rozstawieniu już nie. Pozwala to graczom myśleć strategicznie, uczyć się zachowań przeciwników i przygotowywać się do walk z wyprzedzeniem. To samo dotyczy zresztą bossów: chociaż ich talia zachowań za każdym razem będzie tworzona na nowo, to w konkretnym starciu przeciwnik użyje kolejno tych samych ruchów, pozwalając uczestnikom zabawy je przewidywać i zapobiegać negatywnym konsekwencjom.
A skoro już przy tym jesteśmy, to pomówmy chwilę o samej mechanice walki, okazuje się ona bowiem pod pewnymi względami nietypowa. Odbywa się w turach, lecz na jedną aktywację wszystkich przeciwników przypada aktywacja tylko jednego gracza; potem znów działają wrogowie, a dopiero później następny gracz. Daje to potworom pewną przewagę, a przy czterech uczestnikach oczekiwanie na swoją kolej potrafi się dłużyć.
Walka z bossem wprowadza do starć dodatkowe reguły, które, przyznam, mocno komplikują, ale też dynamizują rozgrywkę. Jak już wspomniałam, bossowie nie mają jednego, powtarzanego do śmierci którejś ze stron ataku, lecz całą talię zachowań (a ta zmienia się, kiedy osiągniemy tak zwany heat up point). Wyrysowane na podstawkach figurek krzyże dzielą kafel planszy na ćwierci – a podział ten może się zmieniać, kiedy boss obraca się lub przemieszcza. Ich ataki nie zawsze namierzają konkretny cel, lecz właśnie taką czwartą część (lub kilka) segmentu. Bywa, że rozgryzienie sekwencji symboli na karcie ataku wraz z uwzględnieniem wszystkich zasad i ewentualnych wyjątków zajmuje trochę czasu, nim uda się ustalić, co dokładnie zrobił boss w danej rundzie.

Gargulec w pełnej krasie
Chwalmy słońce!
Dark Souls: The Board Game to przykład typowo nerdowskiej planszówki: sama instrukcja liczy sobie czterdzieści stron drobnym drukiem w dwóch łamach. Przeczytanie zasad to jedno, ich praktyczne rozgryzienie – to drugie; w czasie rozgrywki trzeba często od nowa wczytywać się w reguły, aby rozwiać wątpliwości grających. Innymi słowy: próg wejścia jest raczej wysoki, ale czyż nie to samo można powiedzieć o komputerowych Soulsach?
Fascynuje mnie złożoność mechaniki oraz to, jak poszczególne jej elementy dobrze współdziałają. Mogę wybrzydzać na niektóre aspekty rozgrywki – na przykład monotonię związaną w faktem, że przechodzimy czwarty raz tę samą walkę, byle tylko wygrindować przed bossem, albo losowość kupowanych u kowala przedmiotów – ale podstawowe założenie spełniono bardzo dobrze: stworzono planszówkę oddającą ducha pierwowzoru. Choć mimo wszystko chyba nieco od niego łatwiejszą.

Starcie z minibossem
1 Biblia Jakuba Wujka, Hi 7, 1.