Rycerze Okrągłego Stołu poszukiwali Świętego Graala. Dzielny Roland za pomocą swojego miecza Durendala próbował powstrzymać Saracenów. A co kieruje poczynaniami tytułowego „Rycerza Janka” z komiksu fantasy wydanego u nas przez Kulturę Gniewu?
Odpowiedź brzmi: nuda. Niezadowolony ze swojej poprzedniej przygody Janek udaje się do wiedźmy Rodzanicy, która ma postawić przed bohaterem prawdziwe wyzwanie. Okazuje się nim podróż do królestwa o swojsko brzmiącej nazwie: Zacnystaw. Władający nim książę Mścigniew stoi w obliczu bankructwa. Jak najłatwiej zapełnić na nowo świecące pustkami skarbce? Poprzez napaść na sąsiednią krainę. A najlepiej nadaje się do tego gigantyczny zamko-mech napędzany krwią niewinnych poddanych. Janek przypadkiem zostaje wplątany w całą tę dworską intrygę, której stawką są tysiące istnień.
Za siedmioma stawami
Komiks klimatem przypomina Shreka, dzięki historii opartej na schemacie baśni, lecz jednocześnie podszytej ogromnymi pokładami ironii. Pełno tu mrugnięć okiem do czytelnika i popkulturowych nawiązań, jak np. ezgoszkielet Mścigniewa, przypominający do bólu zbroję pewnego superbohatera z opowieści Marvela. Uwielbiam absurd, a tego tu pełno. Humor wylewa się z większości kadrów: zabawne są zarówno interakcje między bohaterami, jak i drobne smaczki umieszczone na obrazkach (np. cameo postaci z komiksów innych polskich twórców). Także pewne elementy kreacji bohaterów są zbliżone. Książę, narcyz, egocentryk i nikczemnik, nawet aparycją przywodzi na myśl Lorda Farquaada. Janek, niczym zielony ogr, jest w królestwie przybyszem z zewnątrz. Z tą znaczącą różnicą, że tytułowy rycerz nie jest jak cebula i nie posiada wielu warstw – wpojono mu ideały rycerskości, nie grzeszy jednak bystrością. Swoim dobrym sercem i inteligencją szczeniaczka przypominał mi Gourry’ego Gabrieva ze Slayers. Nawet blond grzywki podobne.
Rated R
Jest jednak w Rycerzu Janku pewien element, który zgrzyta: brutalność. Niemal całość historii utrzymano w lekkim duchu, a w pewnym momencie pojawiają się elementy, których krwistość i „flakowatość” nie odbiega daleko of niegdysiejszych Happy Three Friends. Nie mam nic przeciwko elementom gore w komiksach, nawet tych kolorowych. Choć nie jestem fanem Nienawidzę Baśniowa, to tytuł ten od początku do końca trzymał się ustalonej konwencji. Natomiast dzieło polskich twórców mogłoby trafić i do młodszego czytelnika, gdyby nie niektóre kadry, pełne juchy i urwanych członków. Jeśli Mazur i Siennicki chcieli trafić do dorosłego odbiorcy, to scenariusz posiada za mało dojrzałych elementów, szczególnie że znajdujące się w dodatkach krótkie streszczenia poprzednich przygód (z którymi nie miałem okazji się zapoznać) wydają się takiego problemu nie mieć. Z opisów wyłaniają się opowieści nawet ciekawsze niż w Instrukcji prawidłowego składania ofiar zapomnianym bóstwom, jak np. ta, w której Janek, pomyliwszy domostwa, wyrzyna w pień niewinnych gości przyjęcia czy pojedynek rycerza z szatanem w czarnej wołdze. Takiej przewrotności pojawia się zdecydowanie za mało w najnowszym tytule.
Magia koloru
Elementem, który bez jakichkolwiek wątpliwości budzi mój zachwyt, jest za to warstwa graficzna. Wykreowany przez Jana Mazura świat tętni życiem, a kadry są bogate i wypełnione barwnymi postaciami. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest zastosowanie grubego konturu, który nadaje całości kreskówkowego charakteru. Postaci może nie grzeszą oryginalnością (z wyjątkiem Mścigniewa i jego zwisającej fałszywej brody), lecz wypadają sympatycznie. Najbardziej skradł mi serce kapitalny i nowatorski zamek-robot, swym kształtem przypominający… pasikonika. Wszystko to znakomicie pokolorowane zostało przez Spella, który sięga często i gęsto po nasycone barwy. Całość wygląda niemalże jak gotowy produkt eksportowy dla animowanej adaptacji na Netflixie. Iście mistrzowski poziom, który zyskał godną oprawę w postaci twardej okładki i powiększonego formatu (tak dużego, że nie mieści mi się na ikeowej półce!).
Poczciwy komiks
Rycerz Janek i instrukcja prawidłowego składania ofiar zapomnianym bóstwom (długie tytuły są najlepsze!) fabularnie nie przynosi żadnych rewolucyjnych zmian. To solidny pastisz bez ambicji do redefiniowania gatunku. Jestem jednak w stanie wybaczyć pewną sztampowość i mam nadzieję, że kolejne historie będą w bardziej zdecydowany sposób ogrywać fantastyczne schematy. Byle tylko były równie pięknie narysowane i pokolorowane.