Niektórzy twierdzą, że kanapowa kooperacja i rywalizacja już dawno umarły. Jednak faktem niezaprzeczalnym jest ich kultywowanie przez wszelkiego rodzaju bijatyki. Nie inaczej jest w przypadku Brawlout, który w założeniu twórców miał podtrzymać sentymentalnego ducha odchodzącej w niepamięć epoki. Czy im się udało? I dlaczego nie?
Czteroręka żaba i inne wymyślne stwory
Brawlout jest grą stworzoną przez studio Angry Mob Games, które wiele osób może kojarzyć głównie z produkcji mobilnych. Tytuł w pierwszej kolejności pojawił się na konsoli Nintendo Switch, posiadacze PS4 i komputerów osobistych musieli na niego poczekać aż rok dłużej. Brawlout jest hybrydą klasycznego „mordobicia”, ekstrawaganckich postaci, niecodziennych zasad walki oraz aren inspirowanych grami platformowymi. Cyrk dziwów został zwizualizowany w pasujący do konwencji, bajkowy sposób. Gra oferuje cztery główne tryby rozgrywki, z czego dwa wymagają połączenia z internetem, a co za tym idzie, wykupionej usługi PlayStation Plus. Bez niej można zagrać jedynie w tryb single, który nie zawiera żadnej głębokiej fabuły i polega na pokonywaniu kolejnych przeciwników na coraz wyższych poziomach trudności oraz kanapowe multi. Druga opcja pozwala na kooperację lub rywalizację nawet do czterech graczy jednocześnie. Istnieje też możliwość zagrania w parze przeciw AI. Z abonamentem PS Plus dochodzą dwie opcje rozgrywki: bitwy online, bardzo podobne do tych z trybu couch play oraz kompetytywne turnieje. W grze zostało przedstawionych dziewięć unikatowo wyglądających postaci, które mogą walczyć na arenie. Oprócz aspektów wizualnych, różnią się one również atakami specjalnymi tudzież animacjami.
Kwadrat, kwadrat, kwadrat, trójkąt
By wprowadzić gracza w tajniki zadawania ciosów i rzucania przeciwnikiem, gra jest opatrzona w specjalny tutorial. To właśnie w nim nowicjusz uczy się podstaw walki oraz zasad zwycięstwa. Z samouczka można się dowiedzieć, że wygrywa ten, kto więcej razy pośle przeciwnika poza arenę, w taki sposób, by oponent nie mógł na nią wrócić. Mechanika walki składa się z bazowych ciosów, wspomaganych gałką kierunkową, uników, podskoków oraz nadzwyczajnych kombinacji. Każda postać posiada też unikatowy dla siebie atak specjalny, który właściwie użyty zdewastuje przeciwnika. Ciekawą mechaniką jest pasek szału, ładujący się wraz z otrzymywanymi ciosami, by później czasowo wzmocnić ataki sterowanej postaci. Urodziłem się z padem w ręce, mimo to odczułem, że sam tutorial do łatwych nie należy, jednak przechodząc go nie miałem jeszcze pojęcia na jak głęboką wodę zostanę po nim wrzucony.

Wyrzucenie przeciwnika poza arenę nie zawsze oznacza zwycięstwo. AI potrafi się wykaraskać nawet z najbardziej beznajdziejnych sytuacji.
Czteroręki koszmar
Odpaliłem tryb arcade z myślą, by jak najszybciej zaliczyć wszystkie walki na easy i móc podjąć cięższych oponentów. Jakież było moje zdziwienie, gdy już podczas starcia z drugim przeciwnikiem dostałem tęgie baty. No nic, zdarza się i próbuję jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze. Początkowo próbowałem używać kombinacji, których nauczyłem się podczas tutorialu, jednak ta taktyka zawiodła i bezlitosna czteroręka humanoidalna żaba miotała mną jak piniatą. Postanowiłem spróbować taktyki początkującego gracza, czyli wciskania losowych przycisków, jednak i tym razem zielony ropuch bez problemu sobie ze mną poradził. Nie pomagały ataki specjalne, ani tryb szału. Nawet jeśli udało mi się go wyrzucić daleko poza arenę, on i tak jakimś niemożliwym sposobem wracał, by mnie skarcić za samą próbę wygrania. Jestem dość zawziętym graczem, jednak po około dwudziestu porażkach odłożyłem kontroler i upokorzony wyłączyłem grę, a czteroręka żaba nadal nawiedza mnie w snach. Kolejnych prób nie umilał ekran ładowania, który trwa na ekranie wystarczająco długo, bym zdążył przemyśleć swoje wszystkie życiowe wybory. Drugie podejście do gry zrobiłem przy wsparciu mojej dziewczyny, która miała interweniować w razie pojawienia się na horyzoncie zielonego koszmaru. Jako, że Brawlout jest tytułem przeznaczonym głównie do rozgrywki wieloosobowej, chcieliśmy spróbować zagrać kooperacyjnie przeciw AI. Skutek był podobny do mojej solowej kariery wrestlingowej z żabim Reyem Mysterio na arenie. Po kilku dotkliwych porażkach, w których czasem udało nam się zabrać życie, bądź dwa przeciwnikom, oboje uznaliśmy, że nie jest to gra na randkę ani sympatyczne spotkanie towarzyskie w gronie znajomych. O wiele lepiej wypadły mi potyczki sieciowe, które były zauważalnie bardziej wyrównane i nieraz zdarzyło mi się wygrać, czasem nawet z miażdżącą przewagą.
Bajkę widzę, diabła słyszę
Wspomniałem już wcześniej, że Angry Mob Games przy produkcji Brawlout postarało się o bajkową grafikę. Teraz chciałbym nieco rozwinąć tę myśl. Omawiany tytuł jest grą stworzoną w 2,5D. Oznacza to, że modele bohaterów i aren są trójwymiarowe, jednak postaci mogą poruszać się tylko w czterech kierunkach: w lewo, w prawo, w górę i w dół. Tworzenie bajkowej grafiki jest częstym zabiegiem stosowanym przez małe studia deweloperskie, którym brakuje funduszy na bardziej zaawansowane technologicznie produkcje. Jest to dość przyjemne dla oka oraz można to traktować jako małą odskocznie od gier zwizualizowanych w realistyczny sposób. Jednak bajkowa grafika gryzie się z udźwiękowieniem. Już od samego ekranu głównego atakuje nas agresywne brzmienie, które zapętla się. Muzyka bardziej przyprawia o ból głowy niż zagrzewa do walki, a każda zbędna sekunda w ekranach wyboru zwiększa ryzyko krwawienia z uszu. W czasie potyczek rytm nieco zwalnia, a dźwięk przechodzi w bardziej psychodeliczne klimaty.

Zapaśnicza żaba straszy już z ekranu głównego
Szatan jest zielony, ma cztery ręce i maskę
Brawlout jest produktem dobrego pomysłu i złego wykonania. Co prawda, gra została stworzona głównie z myślą o potyczkach sieciowych, jednak tryb single powinien służyć do lepszego zapoznania się z grą i przećwiczenia umiejętności przed walką z innymi graczami. Oprócz mistrzowskiego pasa wagi ciężkiej we frustrowaniu użytkowników, Brawlout może pochwalić się poprawną grafiką, ciekawie wykreowanymi postaciami oraz mnogością różnorodnych map. Nie zmienia to jednak faktu, że rozgrywając kolejne potyczki miałem cały czas wrażenie, że gracz w tych starciach jest zbędny, a AI bawiłoby się dużo lepiej samo ze sobą.