Autostopem przez galaktykę ma za sobą długą, niemal czterdziestoletnią historię. Douglas Adams, znany m.in. jako pisarz skeczy Monty Pythona i scenarzysta Doktora Who, początkowo stworzył serię na potrzeby słuchowiska BBC Radio 4 w 1978 roku. Później adaptowano ją na wiele sposobów: w formie scenicznej, jako komiksy, grę komputerową, film – i oczywiście książki.
Pierwsza z powieści zaczyna się mniej więcej tak, jak opisałam powyżej. Dodać należy jedynie, że ów sąsiad-kosmita przybrał imię Ford Prefect (w nadziei niezwracania na siebie uwagi), a z zawodu jest podróżnikiem i reportażystą, który na piętnaście lat utknął na Ziemi. Pracuje dla redakcji przewodnika Autostopem przez galaktykę (sic!), kompendium wiedzy o wszechświecie konkurującego popularnością z Encyclopaedia Galactica. Mówiąc o protagonistach, wypada jeszcze wymienić Zaphoda Beeblebroxa, wyposażonego w dwie głowy i trzy ręce prezydenta Galaktyki, a przy okazji krętacza i hochsztaplera jakich mało; pochodzącą z Islington Trillian, świetną matematyk i astrofizyk; wreszcie Marvina, cierpiącego na ciężką depresję superinteligentnego robota. Zresztą, ciekawych i nietypowych postaci w powieści Adamsa nie brakuje.
Zapewne już zauważyliście, że Autostopem… jest dziwne na wskroś. Przede wszystkim czerpie z najlepszych brytyjskich tradycji humoru, satyry i purnonsensu. Przez lata utwór porównywano do wspomnianych wcześniej skeczy Monty Pythona; mnie dodatkowo kojarzy się z dziełami sir Terry’ego Pratchetta – przede wszystkim ze względu na sposób obrazowania – i Louisa Carrolla – przez swoją abstrakcyjność i ostentacyjną nonsensowność. W trakcie lektury dochodzi do tego, że czytelnik akceptuje brak logiki jako najbardziej logiczne fabularne rozwiązanie. I tak, prowadząc grę z odbiorcą i wyśmiewając wady całkowicie realnego świata, Douglas Adams nie zostawia suchej nitki na tępej biurokracji; cichcem, ale po przyjacielsku nabija się z brytyjskiej flegmy; drwi z doniosłych filozoficznych rozważań oraz świetnie się bawi fizyką i rachunkiem prawdopodobieństwa.
Książka jest śmieszna, ale nie głupia. Autor może i stroi sobie żarty z władzy, filozofii i religii, ale zaraz potem przemyca ukradkiem własne przemyślenia na temat sensu życia. Konfrontuje głównego bohatera z sytuacjami, które są nie tylko niesamowite, ale również – gdyby nie patrzeć na nie z bezpiecznego czytelniczego dystansu – po prostu straszne. A przy tym wszystkim zdaje się zachęcać do afirmacji życia tu i teraz, takiego jakie ono jest, niezależnie od przeciwności losu.
Autostopem przez galaktykę czyta się świetnie, choć przyznam – trochę nierówno. Słabiej wypada mianowicie część dialogów (co w sumie dziwi, skoro utwór zaczynał jako słuchowisko), zwłaszcza te nadmiernie przesycone różnymi „eee” oraz „co” dominującymi nad treścią i faktycznymi żartami. Ale poza kilkoma feralnymi fragmentami (ale może „feralnymi” zupełnie celowo?) autorowi wypada jedynie pogratulować stylu – żywego, dowcipnego, świeżego. I choć nie porównywałam książki z oryginałem, sądzę, że gratulacje należą się również tłumaczowi, Pawłowi Wieczorkowi.
Podobają mi się towarzyszące nowemu polskiemu wydaniu ilustracje Janusza Kapusty. Nie wiem, czy znalazły się również w starszych edycjach, ale tym razem Kapusta narysował też grafikę okładkową. I dobrze; najwyraźniej minął czas niezbyt z dzisiejszej perspektywy atrakcyjnego stworka o jednym oku i zielonej skórze, jakby żywcem wyjętego z filmu Potwory i spółka. Książkę zdobią ciekawe, mocno korespondujące z treścią rysunki. Kreska niby prosta, ale same przedstawienia już niekoniecznie; idealnie łączą w sobie humor i abstrakcję, czyli to, co w powieści najważniejsze. Niektóre wręcz nadałyby się na ilustracje kart do Dixit.
Autostopem przez galaktykę najbardziej spodoba się wielbicielom zabawnego, niesztampowego science fiction. Książkę czyta się błyskawicznie, lekturze towarzyszą częste wybuchy śmiechu – i cieszę się, mogąc to napisać o powieści, która jednak nie jest „zwykłym czytadłem”. Bo przecież pod całą tą fasadą śmiechu i drwienia z refleksji – kryje się właśnie refleksja.