Seria Felix, Net i Nika
Rafała Kosika zna chyba każdy. Ja miałam przyjemność zetknąć się z jego twórczością dziecięciem jeszcze będąc, w wydaniu zresztą również dziecięco-młodzieżowym.
Bohaterami serii są trzej warszawscy gimnazjaliści – młody wynalazca Felix, matematyczno-informatyczny geniusz Net oraz Nika – głos rozsądku małej grupy, a przy okazji telekinetyczka.
We wszystkich książkach pojawiają się elementy fantastyki naukowej, powieści młodzieżowej, a momentami widać przebłyski horroru (z perspektywy późnej podstawówki/wczesnego gimnazjum, rzecz jasna). To co najbardziej mnie urzekło, to właśnie taki miszmasz oraz humor – w dużej mierze zawdzięczany Netowi. I te ilustracje – jakby ktoś miał kiedyś sięgnąć po którąś z tych książek, polecam też wewnętrzną część okładki. – Anna Domitrz
Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego i Pan Wołodyjowski
Choć z dzieciństwa książek pamiętam wiele, jak chociażby Cudaczka-wyśmiewaczka, Każdy pies ma dwa końce czy Baśnie braci Grimm to wszystkie te pozycje czytali mi rodzice. Dlatego do zestawienia wybrałem pozycje, które przeczytałem już sam. A były dwie takie książki. Pierwszą z nich napisał Edmund Niziurski i nosi ona tytuł Osobliwe przypadki Cymeona Maksymalnego. Nie mam pojęcia co skłoniło mnie do wypożyczenia tej pozycji ze szkolnej biblioteki. Może ciekawa okładka albo tytuł? Ale kilkakrotnie zabierałem ją do domu, by wreszcie dostać swój własny egzemplarz. Byłem nią na tyle zafascynowany, że nawet starałem się robić rysunki na wzór książkowych, a po latach, gdy kolega postanowił kręcić filmy, napisałem mu scenariusz na podstawie przygód Cymka.
Drugim tytułem, który pamiętam doskonale z czasów dzieciństwa był… Pan Wołodyjowski. Przeczytałem trzecią część trylogii Sienkiewicza, ponieważ wcześniej naoglądałem się serialu Przygody Pana Michała i mały rycerz stał się z miejsca moim idolem. Choć rodzice twierdzili, że mogę sobie nie dać rady z tak poważną lekturą pisaną w języku staropolskim to rzecz jasna też mi nie bronili. W naszej pokaźnej, domowej bibliotece pozycja była, więc zabrałem się do niej i przebrnąłem przez nią. Kilka razy! Przy okazji zniszczyłem nieco okładkę, ale czy to ważne? No i do dziś jestem w stanie z pamięci zacytować wam fragment:
Panie pułkowniku Wołodyjowski! Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz? Szabli nie chwytasz? Na koń nie siadasz? Co się z tobą stało żołnierzu? Zaliś swej dawnej przypomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?[1] – Piotr Markiewicz
Harry Potter i kamień filozoficzny
Jeśli chodzi o książki z dzieciństwa, najcieplej wspominam pierwszego Pottera. Ciężko uwierzyć, że minęło już 18 lat od czasu polskiej premiery (a wydaje się jakby to było przedwczoraj). Harry Potter i Kamień Filozoficzny spowodował u dziesięcioletniego Pawła książkoholizm i już nigdy nic nie było takie samo (thanks mom). Każdego kolejnego roku czekałem na następne części jak na początek wakacji. Po tych wszystkich latach wciąż wypatruje sowy z listem przyjęcia do Hogwartu i nie ważne, że jestem już na to za stary. W razie czego mogę zostać woźnym albo chodzić z Hagridem do Zakazanego Lasu. – Paweł Grzelczyk
Encyklopedia przyrody
Wydawać by się mogło, że jeżeli dzieciaki kochają jakieś książki, to są to pozycje pełne niesamowitych przygód, wesołych zdarzeń i interesujących bohaterów, a jak jeszcze można się utożsamić z głównym protagonistą, to już w ogóle jest cudownie. Jednak gdy moi rówieśnicy zaczytywali się w opowiadania zawierające wcześniej wspomniane elementy, ja sam spędzałem godziny studiując z zapartym tchem bogato ilustrowaną… Encyklopedię przyrody. Ciekawostki dotyczące zwierząt i miejsc ich występowania wciągały mnie do tego stopnia, że była to pierwsza niebędąca lekturą szkolną książka, którą pochłonąłem od deski do deski. Choć jestem już znacznie starszy, a lata odcisnęły wyraźny ślad na tym tomie wiedzy, wciąż zajmuje ona szczególne miejsce w mojej biblioteczce. – Artur Niedoba
Szatan z siódmej klasy
Nie ma to jak przygoda łączy się z wątkiem detektywistycznym! Trafiając na tę książkę, która jak się okazało jest szkolną lekturą, wiedziałam, że od razu mnie zainteresuje. Z każdą chwilą młody Adaś rozwiązywał kolejne części układanki rezydencji brata profesora. Historia rannego Francuza tylko dodawała tajemniczości całej przygodzie, a skarb kryjący się na terenie posiadłości rozpalał wyobraźnię. Nie obyło się też bez bandytów czyhających na owy skarb oraz dzielnych harcerzy ratujących głównego bohatera z ich brudnych łap. Gdyby tego było mało, by uraczyć dziewczęce podniebienia, pojawia się też subtelny wątek romantyczny pomiędzy Adasiem, a bratanicą profesora. Koniec końców, jak to w książkach dla dzieci, wszystko dobrze się kończy: skarb się znajduje, bandyci dostają za swoje, a miłość rozkwita. Szczęście nie opuszczało mnie do ostatniej przeczytanej strony, wzrósł jedynie mój głód na to by przeżyć jeszcze więcej przygód. – Anna Wiśniewska
Mistrz i Małgorzata
Pewnie znowu powiecie: O! kolejna lektura! Jakby nie miała co czytać! Wiecie, rzadko się zdarza by jakaś lektura tak nas zainteresowała by przeczytać ją jednym tchem. Tak było w tym przypadku. Bo przecież czy nie ciekawym jest wizyta Szatana razem ze swoją świtą na tym łez padole? Czarna magia aż kapie z kart powieści, a intrygi szatana wyłażą z każdej strony udowadniając ludzką chciwość i głupotę. Szpital psychiatryczny wzbogacił się dzięki temu o nowych pacjentów, a grabarze nie nadążają kopać grobów. Co z tytułową Małgorzatą? Dzięki pomocy przybocznego Wolanda, Asasella, który umożliwił jej przemianę w czarownicę, zemściła się na literacie, poprowadziła z Diabłem Bal Wiosennej Pełni (każdy chyba zna zapadający w pamięć dialog o spirytusie), a to tylko po to by spotkać się z ukochanym, który zniknął za drzwiami psychiatryka. Wątek romantyczny – powiecie. Tak ale tragiczny. Dlaczego? I Mistrz i Małgorzata umierają otruci przez Asasella. Ale zaraz! Czy w tej książce nie był jeszcze wątek Joshui? Był ale czy na prawdę ktoś go czytał? – Anna Wiśniewska
Emilka ze Srebrnego Nowiu
Kiedy byłam jeszcze dzieckiem to uwielbiałam twórczość Lucy Maud Montgomery i chyba to dzięki jej powieściom pokochałam czytanie i literaturę w ogóle. Jednak moją ulubioną książka autorstwa kanadyjskiej pisarki była Emilka ze Srebrnego Nowiu. Opowieść o osieroconej dziewczynce, która trafia na wychowanie do dwóch zgorzkniałych ciotek i dzięki swojej niezwykłej wrażliwości zmienia życie swojego otoczenia, podobała mi się bardziej niż Ania z Zielonego Wzgórza, mimo tego, że to historia nieco mroczniejsza, ale jest też ciekawsza i moim zdaniem lepiej napisana (występują w niej też wątki nadnaturalne). No i rzecz równie ważna – to opowieść o Emilce nauczyła mnie miłości do kotów. – Ewelina Wójcikowska-Jakubiec
Tomek w Krainie Kangurów
Oprócz typowo dziewczyńskich książek bardzo lubiłam cykl o Tomku Wilmowskim, a szczególnie Tomka w Krainie Kangurów. Akcja powieści rozgrywa się w 1902 roku, kiedy główny bohater opuszcza Warszawę i wyrusza w podróż do Australii razem ze swoim długo niewidzianym ojcem i jego przyjaciółmi. Tomek mimo młodego wieku, (ma czternaście lat) odważnie stawia czoła przygodom i dokonuje wielu bohaterskich czynów, a nawet ratuje życie swoim dorosłym towarzyszom. Dziś powieść niestety straciła na uroku i razi dość nachalnym dydaktyzmem, ale kiedyś czytałam ją przynajmniej raz na kilka miesięcy i marzyłam, że też kiedyś wyruszę na podbój Australii, a może i całego świata. – Ewelina Wójcikowska-Jakubiec
Kubuś Puchatek
Książką, która mnie najbardziej zauroczyła w dzieciństwie była historia misia o bardzo małym rozumku, napisana przez A. A. Milne. Moja znajomość z Puchatkiem rozpoczęła się tak naprawdę od drugiego tomu pod tytułem Chatka Puchatka, jeszcze za czasów przedszkolnych. Była to zarazem jedna z pierwszych książek, którą przeczytałam w pełni samodzielnie.
Kontynuacja przygód Krzysia i zwierzaków ze Stumilowego Lasu zauroczyła mnie na tyle, że wybłagałam od mamy kupienie pierwszego tomu, czyli wspomnianego Kubusia Puchatka. Oznaczało to niemałą wyprawę po okolicznych antykwariatach, aż w końcu znalazłyśmy – wymarzoną, pożółkłą, lekko podartą okładkę na wystawie jednego ze sklepów. Chociaż książkę przeczytałam co najmniej kilkanaście razy będąc dzieckiem (i wracałam do niej także jako dorosła), nadal nie wygląda gorzej niż tego dnia, kiedy ją kupiłam. W dodatku każdą historię w niej zawartą znam niemal na pamięć, a Prosiaczka, któremu pękł balonik wspominam zawsze z uśmiechem. – Ewa Zielińska
Belfegor z Drewnianej Górki
Z Belfegorem wiążą się moje pierwsze wspomnienia z czytaniem. Miałam wtedy niespełna cztery lata, (tak rzecze matula), a pamiętam pełne napięcia oczekiwanie, na wieczorne spotkanie z lekturą. Przygody małego smoka, który uchodził za odmieńca, od dzieciaka pobudzały moją wyobraźnię i sprawiły, że na zawsze pokochałam fantastykę, a latające stwory stały się moją słabością. Czy to moja ulubiona książka z dzieciństwa? Trudne pytanie. Z pewnością mam do niej ogromny sentyment. To ona sprawiła, że dorastałam razem z rodzeństwem Pevensie czy Harrym Potterem. Książkę o Belfegorze polecam więc każdemu! – Patrycja Jankowska
Mini Bajeczki 11
W mojej rodzinie czytało się dużo. Mój tata w młodości podobno połykał książki, czytając jednocześnie co najmniej pięć pozycji. Choć nigdy nie udało mi się nauczyć czytać tak szybko jak on, od najmłodszych lat terroryzowałam dziadków prośbami o czytanie mi na głos. Jedną z moich ukochanych pozycji były nieco mroczne, aczkolwiek pięknie ilustrowane baśnie Perrault’a. Na drugim miejscu stał osiołek Uparciuszek, o którym mówiło się u mnie w domu zawsze, gdy zbyt mocno się na coś upierałam. Dziś jednak chciałabym wspomnieć inną książkę.
Jedenasty tom Mini Bajeczek kazałam sobie czytać tak często, że do dziś przebiegając wzrokiem po tekście, słyszę głos mojej babci. Przygody Dorotki, jej psa Amika i kotka Smyka za każdym razem bawiły mnie do łez, a nawet nieco straszyły (jak historyjka Witaj zjawo, w której główna bohaterka myśli, że w jej domu jest duch). Choć dziś szczerze mówiąc nie wiem, co podobało mi się bardziej, treść czy przepiękne ilustracje autorstwa José-Luis’a Macias’a… – Wiktoria Mierzwińska
Park Jurajski
Od małego uwielbiałem dinozaury. Co zrobić, zauroczyły mnie odkąd tylko pamiętam. W wieku paru lat po raz pierwszy zobaczyłem w telewizji Jurassic Park. Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wcześniej istniała książka. Dopiero w wieku 12 lat zamówiłem tę pozycję i zacząłem ją pochłaniać. W ciągu dosłownie kilku dni przeczytałem tę opowieść. W wielu aspektach różni się od filmu, a najbardziej ucieszył mnie fakt, że moja ulubiona postać (Robert Muldoon) w przeciwieństwie do filmowej wersji, przeżył. Mówiłem już, jak bardzo kocham dinozaury? – Mateusz Zelek
Atramentowa trylogia
Gdy byłam jeszcze w podstawówce i stawiałam pierwsze kroki jako książkoholik, w moje ręce trafił opasły tom Atramentowego serca. Jako że zdążyłam już poznać świat Pottera, rekomendacja jakoby Cornelia Funke miała być „niemiecką Rowling” wystarczyła, żebym jeszcze tego samego dnia przepadła w lekturze.
Wyobraźcie sobie, że posiadacie moc „wczytywania” fikcyjnych postaci z kart powieści – gdy czytacie na głos, pojawiają się one w rzeczywistości! Taką zdolność mają główni bohaterowie Atramentowej trylogii: introligator Mo i jego córka, Meggie. Nie zdradzę Wam więcej. Tę opowieść trzeba po prostu przeczytać. Obiecuję, że niezależnie od wieku, przepadniecie w niej na dobre. Funke jest mistrzynią w malowaniu światów i kreowaniu postaci, potrafi oczarować słowami, lecz nie nadużywa ich. Próżno tu szukać kwiecistych czy pustych porównań, każda fraza wybrzmiewa bowiem jak rzucany na wyobraźnię czytelnika czar. To czysta magia!
Pozostaję wciąż w zachwycie nad stylem autorki i pomysłem, by szkatułkowo zbudować fabułę i same prezentowane światy. Wciąż wracam chętnie do Atramentowej trylogii, wpadając w incepcyjny labirynt fikcji i rzeczywistości oraz autotematyczności. Nie ma chyba piękniejszej powieści traktującej o książkach oraz czytelnictwie z taką miłością i czułością. – Adrianna Michno
[1] H. Sienkiewicz, Pan Wołodyjowski