Do kin wchodzi właśnie Pacific Rim: Uprising, kontynuacja blockbustera o ludzkości walczącej przy użyciu ogromnych mechów z morskimi potworami. Przyjrzyjmy się więc, dlaczego warto najpierw powtórzyć lub przeżyć pierwszy raz seans oryginału od Guillermo del Toro.
-
Wnosi do blockbusterów o apokalipsie powiew świeżości
W wysokobudżetowym kinie jakoś się przyjęło, że Ziemia musi sobie radzić z zagrożeniem ze strony szaleńców lub inwazjami przybyszów z innych planet czy wymiarów. Pacific Rim w sumie prezentuje podobny koncept, lecz z jedną zasadniczą różnicą. Bestie o destruktywnych zapędach nie spadły na naszą planetę, a wypłynęły z głębin oceanów. Dlatego też potwory (nazwane z japońskiego kaijū) prezentują się zupełnie inaczej niż monstra, do których widzowie zostali przyzwyczajeni. Założenie fabularne filmu definiuje także miejsce akcji. Widowiskowego burzenia metropolii jest relatywnie mało, a lwia część konfrontacji toczy się na otwartym morzu. Choć pomysł na połączenie umysłów pilotów mecha mogliśmy zobaczyć już w innych dziełach, takich jak anime Neon Genesis Evangelion, pozwala on na nieinwazyjne zaserwowanie widzom backstory bohaterów.

Kadr z filmu „Pacific Rim”
-
Balans, panie Bay, balans!
Pacific Rim trzeba oddać, że przez całe sto trzydzieści minut potrafi zachować świetną równowagę. To nie kolejna chaotyczna odsłona Transformersów, a spójny i co najważniejsze uporządkowany film. Choć scenariusz nawet nie próbuje być dziełem oscarowym, ma odpowiednie wyczucie. Film zaczyna się od widowiskowego prologu, by znacznie zwolnić za sprawą kameralnego drugiego aktu. To czas na głębsze poznanie założeń fabularnych i relacji między postaciami, przy okazjonalnych scenach akcji, by utrzymać ciekawość widza. Nie można jednak mówić o wepchanym na siłę fillerze, gdy całość jest bardzo przemyślana i konsekwentnie prowadzi do finału obfitującego w epickie starcia.

Kadr z filmu „Pacific Rim”
-
Oprawa że aż palce lizać!
Nie od dziś wiadomo, że Guillermo del Toro potrafi tworzyć niezwykle wysmakowane artystycznie filmy, czego efektem był tegoroczny olśniewający Kształt wody. Jednakże to właśnie Pacific Rim ze wszystkich dzieł Meksykanina może pochwalić się największym budżetem i wierzcie, że pieniądze te nie poszły na marne. Na pierwszy rzut oka nadgryzione zębem czasu i wyraźnie ociężałe jaegery mogą wydawać się mniej atrakcyjne swej niż ich lśniąca konkurencja. W rzeczywistości nic bardziej mylnego, bowiem każda z tych maszyn została zaprojektowana w najmniejszym detalu. Modele wyraźnie różnią się od siebie także funkcjonalnością, a pozorna brzydota tak naprawdę nadaje maszynom charakteru. Nie inaczej ma się kwestia motoryki. Choć jaegery i kaijū poruszają się jak mucha w smole, powolne walki stają się atutem produkcji. Każdy ruch po coś jest i pozwala docenić ilość pracy włożonej przez ludzi odpowiadających za efekty specjalne. Same kaijū także prezentują osobisty styl i nie będzie przesadą, jeśli nazwiemy je jednymi z najciekawiej zaprojektowanych bestii w historii monster movies. Bardzo ubolewam nad tym, iż żadna z polskich sieci kin nie postanowiła zorganizować minimaratonu na premierę Pacific Rim: Uprising.

Grafika koncepcyjna do filmu „Pacific Rim”
-
Ci bohaterowie dają radę!
W Pacific Rim na każdym kroku przejawia się miłość del Toro do klasycznego kina akcji. Nie mogło oczywiście zabraknąć zestawu schematycznych postaci, obowiązkowych dla tego typu filmu. Na szczęście nie uświadczymy tu aktorskiego i scenariuszowego drewna. Archetypy zostały wykorzystane z nienachalnym humorem (angażując przy tym co najmniej dobrą obsadę). Znajdzie się więc miejsce dla Charliego Hunnama w roli lekkomyślnego, acz zdolnego protagonisty. Jest i znakomity Idris Elba jako twardy dowódca będący w głębi duszy czułym człowiekiem. Nie można pominąć TEJ dziewczyny, która pomimo ponadprzeciętnych umiejętności, pozostaje w cieniu innych herosów. Najlepszy jest jednak przezabawny duet rywalizujących naukowców i ich konfrontacja z handlarzem organami kaijū. Co tu dużo mówić, klasyka wśród popcorniaków i to w najlepszym wydaniu.

Kadr z filmu „Pacific Rim”
-
Bo jest dostępny na wyciągnięcie ręki
Ci, co dotychczas nie widzieli Pacific Rim, być może nawet nie wiedzą, że nadrobienie filmu w godnej jakości prawdopodobnie nie stanowi problemu. Zamiast biec do sklepu i wydać kilkadziesiąt złotych na płytę Blu-ray, wystarczy odpalić polskiego Netflixa, gdzie tytuł wisi od dłuższego czasu, a przypuszczam, że większość czytelników Tawerny posiada dostęp do tego serwisu (lub zna kogoś, kto posiada). Tak więc nie ma wymówki, trzeba przygotować popcorn i spędzić miły wieczór z wielkimi robotami. Dzisiejszy wieczór, odmowy nie przyjmuję…