Planszówki w Spodku to największa tego typu impreza na południu Polski. Z roku na rok uczestników przybywa, więc nie martwię się o kolejne edycje. Wystawcy również pojawiają się coraz liczniej. Tym razem można było odwiedzić 42 stoiska z grami i gadżetami. Przy większości z nich były przygotowane stoły z nowymi lub jeszcze niewydanymi planszówkami, w które można było zagrać. Zawsze chętni do pomocy pracownicy wydawnictw tłumaczyli zasady wszystkim zainteresowanym, a także odpowiadali na trudne pytania o dostępność niektórych tytułów i opóźnienia w dostawach.
Zanim jednak dotarłam do najbardziej interesujących mnie stoisk, trzeba było chwilę poczekać przed wejściem. Pojawiłam się 20 minut przed rozpoczęciem i wielu ludzi się już zebrało, ale wszyscy w dobrych nastrojach i z uśmiechami na twarzy. Po początkowym chaosie i powtarzających się pytaniach o to, która kolejka jest dla kogo, w końcu otwarto drzwi i ruszyliśmy. Wbrew moim wcześniejszym obawom tłum przesuwał się sprawnie, a czekanie umilały rozmowy z przypadkowymi ludźmi.
Po wejściu do Spodka trafiłam w sam środek stoisk obleganych przez planszówkowych zapaleńców. Nie będę ukrywała, że ja również kilkukrotnie odwiedziłam wszystkich wystawców i zaglądałam przez ramię graczy próbujących swoich sił przy stołach. Było kolorowo, głośno i wesoło, co niekoniecznie sprzyjało skupieniu, ale weterani takich wydarzeń są do tego przyzwyczajeni. Po rozpoczęciu partii gwar przycichał, a plansza i karty skupiały na sobie całą uwagę.
Po oderwaniu się od wystawców udałam się na płytę Spodka, gdzie zorganizowano games room. Dobrze wyposażona wypożyczalnia (ponad 600 gier!) i stoły oblegane przez graczy świadczyły o sporym zainteresowaniu. W pewnym momencie zabrakło miejsc i trzeba było znaleźć dodatkowe meble. Niektórzy nie przejmowali się brakami i gry rozkładali na podłodze. W naszym hobby kawałek płaskiej powierzchni wystarczy, więc podłoże nadawało się idealnie.
Poza dwoma największymi strefami – wystawców i gralnią – zostały wydzielone także mniejsze. W osobnym pomieszczeniu można było wziąć udział w kilku turniejach z nagrodami. Fanom gier fabularnych również poświęcono osobną przestrzeń, gdzie pod okiem doświadczonych graczy można było zapisać się na sesje. Na płycie Spodka wydzielono strefę familijną z osobną wypożyczalnią, gdzie najmłodsi mogli znaleźć coś dla siebie.
Organizatorzy nie zapomnieli o przyziemnych rzeczach, o których łatwo zapomnieć w szale zakupów i grania. Kilka hoteli przygotowało zniżki dla uczestników wydarzenia. Natomiast podczas festiwalu straganik z napojami był oblegany za każdym razem, gdy obok niego przechodziłam. Do strefy gastronomicznej nie dotarłam, ale wiem, że i taka znalazła się w planie organizatorów.
A w co zagrałam? Niestety nie we wszystko, co chciałam, ale to nie udało mi się jeszcze nigdy. Niektóre rozgrywki tylko oglądałam, bo dostanie się do stolika graniczyło z cudem. Część wydawnictw prowadziła zapisy na naukę zasad na konkretne godziny, co na pewno usprawniło wymianę graczy. Zagrałam w kilka nowości, ale wróciłam także do zeszłorocznych premier, których nie miałam okazji wypróbować.
Planszówki w Spodku są coraz większą imprezą i nie mam żadnych wątpliwości, że będzie się ona nadal rozrastać. Nie wiem tylko, gdzie zmieścimy się następnym razem, ponieważ już teraz brakowało stołów, a dostanie się do wystawców momentami było niemożliwe. Jedno jest pewne – po półtora roku niespotykania się na konwentach i festiwalach takie wydarzenie nie miało prawa się nie udać. Uczestnicy chyba zaskoczyli organizatorów swoją liczbą, co powinno utwierdzić ich w tym, że nawet w pandemicznych czasach z obostrzeniami warto organizować takie imprezy. Prawdziwym fanom żadne ograniczenia nie są straszne, gdy pędzą do stolika z nowościami. Dlatego już teraz myślę o następnej edycji i pewnie nie jestem jedyna.