Site icon Ostatnia Tawerna

Zimna mgła, miłość i zboczenie zawodowe – recenzja książki „Pan Lodowego Ogrodu tom 1” w ramach kolekcji Mistrzowie Polskiej Fantastyki

Od kiedy po raz pierwszy wzięłam udział w spotkaniu autorskim z Jarosławem Grzędowiczem (podczas Festiwalu Fantastyki Falkon w 2012 roku), pałam do niego olbrzymią fanowską miłością. Mimo upływu lat, nie mogę wyjść z podziwu, jaki z niego rozsądny człowiek, który za nic nie da sobie w kaszę dmuchać! Dodatkowo, prawdziwym szokiem dla mnie jest to, że wcześniej nie słyszałam o żadnej z jego książek. Gdy tylko wróciłam do domu, pobiegłam do biblioteki, by wypożyczyć Pana Lodowego Ogrodu. Dziś wracam do tego tytułu po niemalże sześciu latach i z przyjemnością odkrywam, że pierwsze zetknięcie z prozą Grzędowicza było wspaniałe, a każde ponowne to istna rewelacja! W końcu: Twórczość nie zawiodła twórcy. Jak on sam, ma tę cechę prawdziwego mężczyzny, że im jest starsza, tym lepsza[1].

[1] K. Sokołowski, Posłowie, [w:] J. Grzędowicz, Azyl, Lublin 2017.

Pisz tylko wtedy, kiedy masz coś do powiedzenia

            Autor Pana Lodowego Ogrodu chwyta za pióro tylko wtedy, kiedy ma konkretne pomysły. Chcecie dowodów? Spójrzcie z jaką częstotliwością są wydawane jego tytuły. O wielkim zeszłorocznym zaskoczeniu, które się pewnie już nigdy więcej nie powtórzy, pisałam wcześniej przy okazji recenzji Azylu. Wróćmy jednak do Pana Lodowego Ogrodu.

            Niejednokrotnie spotkałam się z opiniami, iż opus magnum autora nie jest tak dobrą serią, jak się powszechnie uważa, ponieważ zbyt dużo w niej poglądów i myśli pisarza. Absolutnie się z takim stwierdzeniem nie zgadzam. No bo po co komu literatura, jeśli nie do wyrażania samego siebie i przekazywania własnych myśli?! Pamiętajmy, że zadaniem książki nie jest wyłącznie zapewnienie rozrywki, ale również poszerzenie horyzontów czytelnika (w taki czy inny sposób), zainspirowanie go, zaciekawienie jakimś tematem bądź kwestią, a nawet uzmysłowienie pewnych spraw (o tym akurat napiszę w dalszej części tekstu). 

Dziś wszyscy piszą. Cała nasza populacja żyje w histerycznym napięciu, jakimś fizjologicznym wyrzygu słów, jakbyśmy chcieli przyspieszyć ostateczne i nieuniknione wyczerpanie[1]. Jak się zapewne domyślacie, u Grzędowicza nie ma miejsca na nic nieznaczące treści, których celem jest wyłącznie wypełnienie miejsca tak, by książka liczyła dwieście, a nie osiemdziesiąt stron. Każda scena została przez autora przemyślana, często wręcz przedyskutowana z innym pisarzem (bo blokada twórcza to rzecz normalna i dotyka nawet najlepszych), w związku z czym wszystkie elementy Pana Lodowego Ogrodu tworzą jedną spójną całość (nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej).

Vuko Drakkainen w Midgaardzie

            Główny bohater książki to mężczyzna w średnim wieku, któremu dotychczas nie udało się znaleźć celu w życiu, co wiąże się nie tylko z cechami charakteru protagonisty. Vuko Drakkainen ze względu na polsko-chorwacko-fińskie korzenie to kosmopolita, wręcz nie potrafiący osiąść w jednym miejscu na dłużej. W życiu pałał się różnymi zajęciami, jednak tym najbardziej istotnym dla nas jest bycie członkiem Morskiego Oddziału Rozpoznania Specjalnego.

            Drużyna MORS-a miała przeprowadzić akcję ratunkową na obcej planecie. Zadanie, do którego się przygotowywała, polegało na odnalezieniu i ewakuowaniu ziemskich naukowców. Jednakże pierwotne plany uległy zmianie i ostatecznie dowództwo zdecydowało wysłać Drakkainena w pojedynkę. Należy podkreślić, iż mężczyzna był doskonale przygotowany do zadania. Przeszedł przez serię treningów i kursów, jego wygląd upodobniono do  tego tubylców, a nawet podjął się zabiegowi aplikacji grzyba, ulepszającego zdolności człowieka (takie jak siła, szybkość, prędkość uczenia się i tym podobne).

            Jeśli chodzi o Midgaard, czyli krainę, w której znalazł się Vuko, przypomina ona baśniowy świat tkwiący w pseudośredniowieczu[2]. Co ciekawe, nie działa tam żadna elektronika, więc zabieranie wszelkich przydatnych gadżetów z domu byłoby bezcelowe. Ponadto Drakkainen musiał uważać na to, co bierze ze sobą w ekwipunku, ponieważ jedna z najważniejszych zasad, w ramach których miał działać w nieznanym środowisku, to zakaz jakiejkolwiek ingerencji w życie ludności obcej planety (podobnie jak w Star Treku, gdzie załoga nie mogła dopuścić do tego, by nierozwinięte cywilizacje zobaczyły na przykład ich statek).

O zboczeniu zawodowym słów kilka…

            Czytając pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu, zauważyłam sporo odniesień do wydarzeń politycznych i historycznych. Choć przykładów jest wiele, chciałabym przytoczyć jeden, najbardziej rzucający się moim zdaniem w oczy. Otóż gdy Vuko znajduje się już w kapsule, która ma przenieść go na obcą planetę, żegna się jeszcze z koleżanką z zespołu. Po bardzo krótkiej wymianie zdań bohatera nachodzi następująca refleksja: Nie udała nam się ta krótka znajomość, moja ruda Deirdre z Derry (przez niektórych niesłusznie zwanym Londonderry)[3]. Niewątpliwie autor odnosi się tu do konfliktu w Irlandii Północnej, a wręcz opowiada się po stronie katolików. Tak jak już pisałam powyżej, Grzędowicz zwraca uwagę swoim czytelnikom na kwestię, która w naszym systemie nauczania nie jest w ogóle poruszana. Zatem każdy dociekliwy bibliofil może sprawdzić na przykład w Internecie, o co w danym fragmencie chodzi i poznać niezwykle interesującą historię Irlandii.

            Zielona wyspa w 1921 roku na mocy traktatu brytyjsko-irlandzkiego została podzielona na dwa podmioty państwowe. Niezależną Republikę Irlandzką oraz Irlandię Północną (czyli składającą się z sześciu hrabstw Ulsteru część Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii). Ze względu na proces plantacji Ulsteru (zasiedlania północnej części Irlandii przez Szkotów) w drugiej połowie dwudziestego wieku obszar ten zamieszkiwali głównie protestanci. Katolicy pozostający mniejszością byli dyskryminowani, co w 1968 roku doprowadziło do konfliktu społecznego określanego mianem Kłopotów (ang. The Troubles). To właśnie z tym konfliktem wiąże się spór o nomenklaturę miasta, do której w pierwszym tomie Pana Lodowego Ogrodu odnosi się Grzędowicz. Otóż katolicy stosują nazwę Derry, zaś protestanci Londonderry. Następnym razem, jeśli ktoś zarzuci wam, że książki fantastyczne nie mają żadnej wartości poza stricte rozrywkową, możecie udowodnić rozmówcy mylne myślenie, przytaczając przykład, który wam właśnie podałam w tym akapicie. W końcu historii można uczyć się nie tylko z podręczników i pamiętników, wystarczy tylko chcieć!

Podsumowanie

            Pan Lodowego Ogrodu zawiera wszystko to, co w literaturze fantastycznej tygryski lubią najbardziej. Zatem jeśli ostatnio zboczyliście z drogi i sięgacie głównie po pozycje określane mianem guilty pleasure, a chcecie sobie przypomnieć, jak wygląda pełnokrwista, rewelacyjnie napisana, trzymająca w napięciu, a jednocześnie ucząca pewnych rzeczy książka, zachęcam do lektury recenzowanej pozycji. Kolekcja Mistrzowie Polskiej Fantastyki rozpoczyna się z przytupem od jednego z najsłynniejszych nazwisk na liście autorów! Zdecydowanie polecam prenumeratę niniejszej serii, ponieważ została wydana w bardzo atrakcyjny sposób (twarda oprawa oraz żółty, aczkolwiek dobrej jakości, papier), cena nie odstrasza, a obrazek, który utworzy się z grzbietów książek, ozdobi każdą domową biblioteczkę!

[1] A. Głowacki, Alkaloid, Warszawa 2012.

[2] J. Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, Warszawa 2018.

[3] Tamże.

Nasza ocena: 10/10

Jeśli jesteś fanem fantastyki, a jeszcze nie czytałeś Pana Lodowego Ogrodu, musisz to koniecznie nadrobić! Opus magnum Jarosława Grzędowicza zawiera wszystko to, co tygryski lubią najbardziej. W końcu nie bez powodu autor ten uważany jest za jednego z najlepszych polskich pisarzy fantastyki.

Fabuła: 10/10
Bohaterowie: 10/10
Styl: 10/10
Korekta i redakcja: 10/10
Exit mobile version