Co jakiś czas w dyskusji społecznej powraca kwestia cenzury dzieł literackich. Choć dzisiaj, gdy Polska jest krajem suwerennym, nie funkcjonuje już zawód cenzora, autorzy wciąż mówią o pewnych ograniczeniach ich dotyczących. Nawet na tegorocznym Falkonie podczas panelu nazwanego „Przyszłość jest kobietą” poruszono tę kwestię. Szanowni goście Klaudia Heintze, Kamil Śmiałkowski, Joanna Kucharska oraz Marcin Przybyłek uradzili, że z cenzurą mamy do czynienia wówczas, gdy pisarz choćby tego bardzo chciał, nie umieszcza w swojej powieści pewnych tematów czy opisów wydarzeń, w obawie, iż zostanie to źle odebrane lub ktoś go potępi czy oskarży o bycie dewiantem (podczas prelekcji Przybyłek podał przykład sceny gwałtu).
Przy okazji recenzji Helu-3 wspomniałam już o tym, jak to teraz autorom fajnie, że nie muszą się już obawiać surowego oka cenzora. Jak zatem wypadają dziś opowiadania, które Jarosław Grzędowicz pisał w czasach PRL-u?
Lekcja historii
Zbiór opowiadań będący przedmiotem niniejszej recenzji jest moim zdaniem pozycją bardzo ważną dla każdego wielbiciela polskiej literatury fantastycznej. Dzieje się tak głównie dlatego, że zebrane teksty przedstawiają swoistą historię polskiego fandomu. Gdyby tak wydawca pokusił się o dołączenie informacji, kiedy dane opowiadanie zostało pierwotnie opublikowane (nad czego brakiem ubolewam), można by zaobserwować, jak w Polsce wyglądały początki powstawania społeczności fanów fantastyki.
Niedawno natknęłam się w internetowej dyskusji na głosy krytyki dotyczące Grzędowicza, a dokładniej jego Pana Lodowego Ogrodu. Otóż pisarzowi zarzuca się, że w jego książkach jest za dużo prywatnych przekonań religijnych czy politycznych. Ja bardzo cenię sobie stosowany przez niego zabieg pośredniego przytaczania swoich obserwacji i obaw. Poza tym Grzędowicz zaczynał swoją karierę w takim, a nie innym okresie historycznym, co odcisnęło piętno na jego twórczości. Styl autora jest bardzo charakterystyczny i męski, po prostu pisze tylko wówczas, gdy ma coś do powiedzenia.
Czytelnicze lenistwo
Mam ostatnio wrażenie, że nieco nam Grzędowicz zgorzkniał. Widać to zwłaszcza podczas lektury Helu-3. Nie oszukujmy się, opisana tam wizja przyszłości, w której upodlony człowiek stał się niewolnikiem technologii, jest przerażająca. Ze wstępu, komentarzy po każdym opowiadaniu i posłowia wnioskuję, że Azyl miał nigdy nie powstać. Zresztą wystarczy spojrzeć na tekst wydrukowany na okładce: „Są moje. Kiedyś je napisałem, a potem trafiły na listę zaginionych. Ale skoro już się znalazły, chcę dać im okładki. Ich własne. Opowiadania nie powinny ginąć. Nawet te stare. Napisałem je. Niech więc żyją dalej”. Co z tego wynika? Ja odbieram te słowa tak, że autor komunikuje, iż ktoś z Fabryki Słów przejrzał archiwalne numery czasopism, do których pisał Grzędowicz, i znalazł w nich teksty, nieopublikowane w zbiorczym wydaniu książkowym (takim jak Wypychacz zwierząt czy Księga jesiennych demonów). A skoro materiał jest gotowy, przy minimalnym nakładzie pracy pisarza, nie należy kręcić nosem!
Jest dla mnie szokiem fakt, że w tym roku (czyli 2017) ukazały się aż dwie książki Jarosława Grzędowicza, to rzecz absolutnie nieprawdopodobna! Dotychczas fani zawsze musieli czekać kilka lat na nową powieść autora. Choć w tym przypadku jest to swoisty półprodukt, ponieważ Azyl to publikacja wtórna, a nie nowość. Dla kogo zatem powstał niniejszy zbiór opowiadań? Może dla czytelników, którzy nie potrafią poruszać się po bibliotekach i archiwach? Bardzo możliwe. W końcu większość zamieszczonych w książce tekstów powstała jeszcze przed moim pojawieniem się na tym świecie, w związku z czym rozumiem, że odnalezienie ich na własną rękę mogłoby być kłopotliwe. Aczkolwiek, jak pokazało życie, wykonalne.
Opowiadania
Jeśli chodzi stricte o opowiadania, nie mam im nic do zarzucenia. Jak słusznie zauważył w posłowiu Krzysztof Sokołowski: „Twórczość nie zawiodła twórcy. Jak on sam ma tę cechę prawdziwego mężczyzny, że im jest starsza, tym lepsza”[1]. Te dziesięć tekstów o różnej długości i tematyce, stanowi swoisty przekrój tego, co działo się w polskiej fantastyce na przestrzeni dwudziestu siedmiu lat. Azyl rozpoczyna bardzo krótki debiut autora, okraszony jak każde opowiadanie w zbiorze komentarzem, w tym przypadku zabawną anegdotą z życia Grzędowicza. Odczuwam jednak niedosyt, zbytnią oszczędność w opisie okoliczności powstawania danych tekstów. W końcu to wydanie jubileuszowe, zasługuje zatem na większą uwagę. Niemniej jednak nie wyobrażam sobie nie mieć tej pozycji na półce, wśród innych powieści autora.
Podsumowanie
Jeśli znacie i lubicie Grzędowicza, nie możecie przejść obok tej książki obojętnie! Ze względu na to, że zebrane w Azylu opowiadania były pisane przez autora na przestrzeni niemalże trzydziestu lat, możemy zaobserwować, jak rozwinął się od tego czasu jego warsztat literacki. Ponadto zbiór, jak już wspomniałam, stanowi swoisty przekrój tego, jak się wtedy w Polsce pisało fantastykę. Wyraźnie widoczne są tu wszystkie trendy i tematy, które frapowały, choć tak naprawdę wciąż to robią, pisarzy fantastyki. Książka stanowi swoista gratkę dla kulturo- i literaturoznawców oraz zwykłych czytelników, chcących poznać całą twórczość autora.
1 J. Grzędowicz, Azyl, Lublin2017, s. 339.
Nasza ocena: 9,5/10
Azyl to pozycja obowiązkowa dla każdego fana Grzędowicza. Dzięki tej książce możecie poznać lub odświeżyć sobie między innymi debiutanckie opowiadanie autora. Ponadto komentarze pisarza do każdego tekstu stanowią doskonałe dopełnienie jubileuszowego wydania zbioru.
Fabuła: 8/10
Bohaterowie: 10/10
Styl: 10/10
Korekta i redakcja: 10/10