Z Dmitrijem Bykowem po raz pierwszy spotkałam się (i to dosłownie) jeszcze w czasach studenckich, kiedy przyjechał z gościnnym wykładem na mój wydział. Wspominam to wydarzenie bardzo pozytywnie – Rosjanin okazał się świetnym mówcą, potrafił złapać dobry kontakt ze słuchaczami, a przede wszystkim naprawdę miał nam coś do przekazania. Ucieszyłam się zatem, widząc, że ŻD doczekało się polskiego przekładu.
Akcja powieści rozgrywa się, oczywiście, w Rosji – i to Rosji targanej bezsensowną, niekończącą się wojną domową, w której ścierają się potomkowie z jednej strony Waregów, z drugiej zaś Chazarów – ponieważ przedstawiciele obydwu narodów sądzą, że to właśnie im należy się rosyjska ziemia, skolonizowana i wyrywana sobie na zmianę już od setek lat. Tymczasem prawdziwa rdzenna ludność – prosta, słowiańska – zawija się w kokon bierności, marząc tylko o jednym: aby bieg historii ją oszczędził, aby nic się nigdy nie zmieniało, słowem: aby dzieje zawsze toczyły się kołem. Śledzi więc czytelnik losy Maksima Gromowa, oficera wareskiej armii i służbisty; szeregowego Woronowa, który zawinił tym jedynie, że okazał się wrażliwym intelektualistą; energicznej Chazarki Żeńki Dolińskiej i jej ukochanego Wołochowa; bezdomnego i bezradnego Wasilija Iwanowicza oraz opiekującej się nim nastoletniej Anki; gubernatora Borozdina, rzekomo potomka świetnego wareskiego rodu, i „tuziemki”, wołczycy Aszy. Ich losy przeplatają się ze sobą przede wszystkim za sprawą niejakiego Gurowa, najwyraźniej potrafiącego spojrzeć na rzeczywistość całościowo i próbującego nią pokierować.
W ŻD Rosja popadła w izolację – inne kraje w ogóle się nią nie interesują, odkąd odkryły u siebie złoża cudownego gazu flogiston, którym można napędzać niemal wszystko, przez co ropa stała się przeżytkiem. Przypomina to trochę Dukajowską koncepcję zamarzania historii (choć książka Bykowa ukazała się rok wcześniej) – „wesoły gaz flogiston”, jak określa go narrator, to synonim postępu. Bez niego kraj skazany jest na bezsensowne kręcenie się w kółko, powtarzanie wciąż tych samych błędów, pożeranie się od środka, powolną degenerację.
Ciekawie przedstawia się warstwa metafizyczno-mityczna powieści. Waregowie jako lud północy symbolizują ciągły podbój i absolutną nieumiejętność zarządzania. Obrazem tego jest chociażby wojsko, o którym czytamy, że jego celem bynajmniej nie była już walka z przeciwnikiem, a walka z własnymi żołnierzami (co pięknie ilustrują rutynowe przesłuchania Smierszy i równie rutynowe rozstrzelania – ot, dla „podniesienia morale”). Chazarowie z kolei wyobrażają kupieckie południe ze skłonnością do spiskowych teorii. Między wareskim młotem a chazarskim kowadłem znajduje się tak zwana ludność rdzenna – Słowianie nie-Słowianie (w powieści podkreśla się, iż nie jest to właściwa nazwa) czczący koło i dualizm Dadźbóg-Czarnobóg, naród żyjący legendami, zabobonami, nie muszący ciężko pracować, ponieważ ziemia sama chętnie rodzi w obfitości dla „swoich”. Obok tego w powieści występuje wiele ideologicznych „przekręceń”; ciekawie jest poczytać na przykład wywód o tym, że Ilja Muromiec to tak naprawdę… Żyd, Elia Emur-omec, który w wieku trzydziestu trzech lat (!) zdradził swój naród i przeszedł na stronę Rusów.
ŻD to również książka pełna satyry – czasem zjadliwej, kiedy indziej dość smutnej. Suchej nitki nie pozostawiono przede wszystkim na instytucji wojska: autor bezlitośnie portretuje fanatycznego, a przy tym naiwnego politruka Płoskoryłowa, pozbawionego skrupułów smierszowca Jewdokimowa czy nierozgarniętych, lubujących się w przemocy oficerów. Satyryczne pióro Bykowa nie oszczędziło rosyjskiej prasy ani urzędów czy programów narodowych – jednym z moich ulubionych wątków pojawiających się w książce jest problem resocjalizacji i udomowienia bezdomnych. Wszystko to natomiast napisano świetnym, żywym językiem i podczas lektury wiele zdań zapada w pamięć tak ze względu na swoją celność, jak i dowcipność. Wrażenie psują niestety literówki, przed którymi nie ustrzegło się polskie wydanie – na tyle liczne, że nie sposób pobłażliwie przymknąć oka.
Sam autor twierdzi, że tytuł można rozszyfrować na wiele różnych sposobów – i tak też czyni na kartach powieści, choć tam chyba najczęściej występuje jako synonim Chazarów. Jednak w przedmowie Bykow wyraźnie wskazuje na swoje ulubione rozwinięcie skrótu: „żywe dusze”. Od razu nasuwa się na myśl opozycja do Gogolowskich Martwych dusz. I tak jak Gogol za pośrednictwem przygód oszusta Cziczikowa obnażał podłość i małostkowość swoich bohaterów (ich wewnętrzną, moralną martwotę), tak Bykow wydaje się dążyć do czegoś odwrotnego: jakby szukał iskier życia w postaciach, które zewnętrznie pozornie obumarły, a ich działania utraciły sens.
ŻD to powieść zarówno wzruszająca, jak i poruszająca, ale pozbawiona sztucznej, irytującej wzniosłości. Głównych bohaterów wyróżniają szczerość i autentyczność; to osoby, które nie chcą dłużej okłamywać samych siebie. Stąd każde na swój sposób stawia opór kultowi celowego bezsensu, w jaki popadło państwo. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to pozycja ani łatwa, ani dla każdego – ale zdecydowanie warta zainwestowanego w nią czasu.